– Nawet gdy improwizuję, myślę dużą formą, długim odcinkiem czasowym. Lubię siebie i publiczność wciągnąć w jakąś historię. Siadam w danym miejscu, jednoczę się z nim, dostosowuję się do tego, co mnie otacza, do ludzi, nastroju i akustyki – w Dwutygodniku rozmawiam z perkusistą, improwizatorem i kompozytorem, Hubertem Zelmerem.

JAKUB KNERA: Kraftwerk czy Tony Allen?

HUBERT ZEMLER: Kraftwerk. To najbardziej szczery zespół w historii popu – zrobili coś, co zdefiniowało na nowo myślenie o muzyce niemieckiej, i dali schronienie ludziom, którzy nareszcie dostali nową tożsamość muzyczną po wojennych zawieruchach. Odnaleźli się w tym, w czym czuli się najlepiej: w technologii, autostradach, komputerach i robotach. Z Afryki wybrałbym kogoś innego. Dla mnie kosmosem jest spuścizna muzyczna Afryki Zachodniej: rytmy Malinke, balet malijski, słynny djembefola Fodé Seydou Bangoura czy niezwykła tradycja grania na sabarach w Senegalu.

Terry Riley czy John Cage?
John Cage. Uwielbiam stare rzeczy Rileya, ale cała wizja Johna Cage’a to zmiana, która wprowadziła inne myślenie do świata muzyki – przetarła szlak do poszukiwań dla kolejnych pokoleń eksperymentatorów. Ponoć gdy Arnold Schönberg skrytykował Cage’a, twierdząc, że ze swoim podejściem całe życie będzie walił w mur, ten odpowiedział mu: będę tak długo walić, aż mur ustąpi. Jest mi to bardzo bliskie. Lepiej robić swoje i się zgubić niż iść za rączkę z kimś, kogo się nie lubi.

Felix Kubin czy Jlin?
Bliżej mi do Felixa i jego wizji tego, czym jest sztuka. On jest polonofilem, przyjeżdżał tu już w latach 80., kiedy jeździło się zazwyczaj w odwrotnym kierunku. Żartujemy sobie ze stereotypów o naszych krajach, ale jego horyzonty są niezwykle szerokie: gra nie tylko elektronikę na syntezatorach, ale tworzy też muzykę do słuchowisk, spektakli i muzykę współczesną na najwyższym poziomie.

Oberki czy hinduska raga?
Jedno i drugie jest mi podobnie bliskie, ale wcześniej słyszałem hinduską ragę niż dobrego oberka. Tradycyjną muzykę polską odkryłem dosyć późno, zaledwie parę lat temu. Muzyka ludowa długo kojarzyła mi się z Mazowszem i Zespołem Śląsk – scentralizowanym, wygładzonym myśleniem o tradycji. Ale jeśli muszę zdecydować, wybieram oberki. Mają metrum trójdzielne, taneczne, to kołowroty, grało się to godzinami. Ale nie przeniknęły do disco polo albo do popu. Czemu nie ma hip-hopu na trzy? Oberkowej rytmiki szukamy z Piotrem Bukowskim w zespole Opla. Wychodzimy z założenia, że nikt nie ma monopolu na granie muzyki tradycyjnej.

Hashtag Ensemble czy Mitch & Mitch?
Nie jestem już stałym członkiem Hashtag Ensemble, tylko luźnym współpracownikiem, bo przestało mnie interesować granie cudzych kompozycji. Ale to fenomenalny skład bardzo dobrych muzyków z otwartymi głowami i przykład akademizmu na światowym poziomie. Dlatego też pozostałem ich luźnym współpracownikiem – wspieramy się wzajemnie, kiedy jest taka potrzeba. Nadal blisko mi do poszukiwań Ani Karpowicz czy Wojtka Błażejczyka. Z kolei Mitch & Mitch to rodzina, chłopaki z podwórka. Więc jeśli pytasz: Hashtag Ensemble czy Mitch & Mitch, odpowiadam: tak.

Slalom czy Horny Trees?
To też środowiskowe zespoły, podobnie jak Magneto, z którym gramy teraz. Każdy miał lub ma swój czas. Lubię to, że w naszym małym środowisku mieszamy się ze sobą i zakładamy nowe składy. Środowiska są w ogóle bardzo ważne – artysta sam niewiele może.

Cała rozmowa na łamach Dwutygodnik