Odszedł Philip Jeck, kompozytor, który turntablizmowi nadał nowe znaczenie. Badacz winyli i hauntologii na długo przed tym nim oba te zjawiska wróciły do łask.
Po raz pierwszy usłyszałem o nim podczas warsztatów w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, które prowadził polski muzyk Krzysztof Topolski aka Arszyn. Słuchaliśmy albumu „Host” i oglądaliśmy towarzyszące mu wideo z nagraniem „A Radio Session At Radio Campus, Brussels, November 2001” z koncertu Jecka. Później wielokrotnie odtwarzałem ten album na kopiowanym CD-R.
Później śledziłem jego twórczość regularnie, o kolejnych płytach pisałem na łamach Popupmusic: Sand, An Ark for the Listener czy Cardinal.
Jack zaczął interesować się wykorzystywaniem płyt winylowych i gramofonów na początku lat 80. Tworzył muzykę do teatrów tańca i spektakli teatralnych. Był kolekcjonerem winyli, których gromadził tysiące. Na gramofonach zapętlał je w nieskończone loopy, czasem kładł na sprzęcie ich części – ważna była muzyka ale i brzmienie, zniekształcenia. Zaczynał od miksowania i grania imprez z muzyką elektroniczną. Później zaczął otwierać się na inne gatunki, ale też nośniki, odkrywając stare modele gramofonów.
Odkryłem że stare gramofony mają zdumiewającą cechę: każdy brzmi inaczej, istnieje między nimi prawie namacalna różnica w dźwięku
powiedział mi w 2010 roku podczas Off Festiwalu.
Chociaż jego pierwszy album Loopholes ukazał się w 1995 roku, dwa lata wcześniej stworzył najbardziej znaną The Vinyl Requiem – instalację/kompozycję/performance na 180 gramofonów Dansette, 12 rzutników slajdów i 2 projektory. Polifoniczna kompozycja była hołdem dla nośnika, na początku lat 90 wypieranego przez płytę CD.
Pod koniec lat 80. pracowałem już z dźwiękiem i rozmawialiśmy wtedy o zmieniających się sklepach muzycznych: nagle sekcje z CD zaczęły się powiększać, kosztem tych z winylami. Urodziłem się w 1952 roku, więc wychowałem się słuchając płyt winylowych i całe moje doświadczenie muzyczne opierało się na nich. Na nich też pracowałem i chciałem jakoś zaznaczyć to ważne przejście w historii muzyki. W ten sposób powstał pomysł „Vinyl Requiem”.
opowiadał mi o genezie tego utworu podczas wspomnianej rozmowy na Offie.
Jeck był fanem winyli nim nastąpił ich revival, nim tłocznie przestały nadążać za wydawaniem kolejnych albumó przyblokowane przez gwiazdy pop.
Wiedziałem, że winyl tak po prostu nie zniknie, bo za dużo ludzi wciąż w ten sposób słucha muzyki. Oczywiście wszystko kiedyś umiera, ale winyl jeszcze nie teraz (śmiech). Więc był to dla mnie sposób wyrażenia i podkreślenia przejścia muzyki ze świata analogowego do cyfrowego. Moim pierwszym i podstawowym doświadczeniem muzycznym zawsze pozostanie ta nostalgia nagrania na winylu. Pracuję z tym doświadczeniem do dziś, wciąż najbardziej wzruszają mnie stare nagrania, zbieram setki, tysiące płyt winylowych, które wykorzystuję potem w pracy. Zresztą pracuję na nich również dlatego, że chyba musiałbym żyć z tysiąc lat, żeby ściągnąć z sieci wszystko, co może być potencjalnie ciekawe. A przecież całą, przynajmniej prawie całą historię i podwaliny muzyki są dostępne na winylu.
Wydał łącznie kilkadziesiąt płyt z takimi albumami jak Surf (1998), Stoke (2002) czy 7 (2003) na czele. Współpracował z takimi artystami jak Gavin Bryars, Jaki Liebezeit czy Jah Wobble. Tworzył wielowarstwowe, psychodeliczne narracje, hauntologicznie grzebiąc w przeszłości poprzez loopvwanie nagrań, oniryczny klimat poszerzając spektrum muzyki ambientowej i eksperymentalnej.
Był retromaniakiem, zamiłowanym w starym sprzęcie.
Czasem prowadzę wykłady na uczelniach i zauważam, że młodzi ludzi bardzo często mówią o jakiejś technologii, albo sprzęcie czy oprogramowaniu: „Muszę mieć najnowszą wersję. Koniecznie!”, a ja myślę sobie: „Przecież nie zaczęliśmy nawet używać tego co już jest, nie poznaliśmy nawet części możliwości sprzętu i technologii, która istnieją już od dawna”. Dążę to tego, żeby aby sprawdzać kolejne możliwości archaicznych urządzeń, można zrobić z nimi jeszcze bardzo wiele.