Letnie festiwale próbują stanąć na nogi po zeszłorocznej przerwie. Rząd zrzucił na nie odpowiedzialność za kontrolę zaszczepionych osób, organizatorzy czują się ignorowani, a widownia – dyskryminowana.

Przed rokiem koncertowe lato odwołano. W tym sezonie można było się łudzić, że świat wróci do normalności i znów będziemy bawić się na letnich festiwalach muzycznych, ale ostatecznie jesteśmy blisko powtórki. Odbędzie się tylko część planowanych imprez, a sytuację tych, które się odbędą, trudno uznać za normalną. Gwiazdami będą głównie krajowi wykonawcy, publiczność mniejsza niż zwykle i testowana pod kątem Covid-19, co wywołuje sprzeciw i przypomina raz jeszcze wracające jak bumerang hasło first out, last in – duże koncerty i festiwale jako pierwsze zniknęły z terminarza i wygląda na to, że jako ostatnie wrócą do pełnej formuły.

Dla całej dotkniętej posuchą branży koncertowej – nie tylko muzyków, ale też pracujących za sceną akustyków, nagłośnieniowców czy oświetleniowców – lato jest kluczowe, bo imprez muzycznych odbywa się wtedy najwięcej. Tymczasem rząd rzucał jej kolejne kłody pod nogi, nie oferując ani odpowiednio przemyślanego wsparcia (Fundusz Wsparcia Kultury tyleż wsparł branżę finansowo, co negatywnie wpłynął na jej wizerunek), ani racjonalnych przepisów. Na początku maja wprowadził nowe przepisy i otworzył instytucje kultury – ale w sposób, który doprowadził do kuriozalnych dysproporcji: na odbywający się pod koniec maja finał piłkarskiej Ligi Europy w Gdańsku mogło przyjść 10 tys. widzów, ale gdyby zamiast 22 zawodników na murawie grał zespół pop, musiałby występować bez udziału publiczności. Reakcją była wtedy akcja „Otwórzcie koncerty!”, w której wzięli udział organizatorzy, właściciele klubów i gwiazdy pokroju Katarzyny Nosowskiej, Artura Rojka czy Dawida Podsiadły.

W końcu 25 maja rząd ogłosił nowe przepisy, które podwyższyły liczbę uczestników imprez plenerowych do 250 osób. Sprawiły one, że dziś paradoksalnie łatwiej zorganizować koncert dla większej liczby osób w zamkniętej sali niż w plenerze. Kiedy Dawid Podsiadło grał na początku czerwca na Torwarze, wystarczyło zapełnić widzami co drugie siedzące miejsce, bez górnego limitu. Gdyby miał zagrać koncert w plenerze, bez miejsc siedzących, mogłoby w nim uczestniczyć owe 250 osób. Plus zaszczepieni, bo tych, którzy przyjęli komplet dawek szczepionki, ten limit nie obejmuje.

Więcej: Koncertowe lato z pandemią w tle