Albumy Tanz Mein Herz, Natural Information Society I Driftmachine pokazują odmienne spojrzenia na muzykę transową i minimalizm. Kiedy motyw dźwiękowy się zapętla wybrzmiewają najlepiej, funkcjonując poza czasem.

>>>Read in English<<<

6 minut czytania, 210 minut słuchania. Tyle trzeba poświęcić na trzy opisywane poniżej płyty. Długość lektury tekstu często pojawia się w sieci, żeby uprzedzić czytelnika/czytelniczkę, ile „zabierze” mu/jej to czasu, więc lojalnie uprzedzam, ile słucha się poniższych materiałów. Transowość, medytacja i zapętlenie w dźwięku.

Tanz Mein Herz, Natural Information Society i Driftmachine lubują się w tkwieniu w powtarzalnych motywach, które nabierają barwnego kolorytu, dzięki budowanej przestrzeni, medytacyjnej formie albo i dźwiękowemu bezkresowi, który wciąga bez pamięci. 

Francuski ensemble gra tak, jakby czas nie istniał. Septet muzyków takich składów jak La Tène, Orgue Agnès czy France eksperymentuje z muzyką, którą można umiejscowić pomiędzy avant folkiem a mantryczno-dronowymi pasażami. Otwierające płytę „Alor” to dronowy walec, niekończąca się opowieść, która rezonuje, a stopniowo zagęszczoną teksturą pochłania ucho. Kapitalnie przenika z linią dźwięku przypominającą sprzężenie w drugi utwór „Tales from the middle of the night”, gdzie już pojawiają się wycofane perkusjonalia i gitary elektryczne. Lekkość dla odmiany serwuje „Magical stones and shiny mud” oparty na rozciągniętym, jednostajnym motywie, w końcu zabarwianym gitarami i marszową perkusją. Mój ulubiony na płycie „Spiegel Haus” przechodzi metamorfozy kilkakrotnie – za każdym razem wydaje się, że już w tej długiej suicie zawieszenie i napięcie zostało wyczerpane, a jednak następują kolejne punkty zwrotne. Trwający niemal 90 minut album to organiczna odyseja prowadzona bez opamiętania, w której najważniejsze jest zamknięcie w loopie, minimalistycznej, obsesyjnej wręcz wizji niekończącego się dźwięku. Pleciona, na swój sposób rytualna forma na „Quattro” z czasem pokazuje, że jej istota tkwi w tym trudnym do złapania momencie, w którym powtarzalne zagrania przechodzą delikatne zmiany, ale główny motyw – trwanie – jest najciekawszy. Tanz Mein Herz blisko do 75 Dollar Bill, opisywanych niżej Natural Information Society, może nawet Faust albo Can. Na „Quattro” pomiędzy zaczepnym basem, masażami gitar, miarowych bębnów i syntezatorowego tła, nie szukają uniesienia i ekstazy, ale bezkresu zapomnienia.

Można by skwitować, że nowy album Natural Information Society to nie album, ale stan umysłu. Wsiąknięcie w całe to wydawnictwo, trwające 80 minut, wymaga czasu i – paradoksalnie – skupienia. W przeciwieństwie do ubiegłorocznego albumu „Mandatory Reality” nie jest to nastrojowa kontemplacja, ale dzika minimalistyczna pulsacja, która zapętla się i więzi ucho. Z zespołem gościnnie gra Evan Parker, który dodaje kwintetowi niespotykanej mocy – saksofonista dwoi się i troi, jego wstęgi punktują kwartet, najczęściej wysuwając się na pierwszy plan. A ten, świetnie grupowo kontrapunktuje i goni Brytyjczyka, przyspieszając tempa. Jeśli więc początek rozwija się powoli i dosyć spokojnie to już w połowie pierwszej części mamy do czynienia z taneczną, rytmiczną suitą, która przemyca na płytę energię koncertu live. Wieczór zarejestrowany w londyńskim Cafe Oto pokazuje inne oblicze zespołu Joshua Abramsa, jakie znaliśmy do tej pory. Kapitalne tło malowane przez pulsującą tremolo harmonię Lisy Alvarado jest wzmacniane perkusjonaliami zdyscyplinowanego Mikela Patricka Avery’ego, sprawiającymi wrażenie uwięzienia w rytmicznej strukturze. Basowe i drewniane brzmienie guimbri Abramsa wyłania się i przeplata z klarnetowymi zawijasami klarnetu basowego Jasona Steina, ale najlepiej jest, gdy dęciaki frywolnie razem snują naprzemienne wariacje. Muzyczny trans descension (Out of Our Constrictions), materiału w pełni improwizowanego powala świeżością, ale i energią, której tak bardzo nam teraz trzeba.

Duet Andreasa Gertha i Floriana Zimmera zarejestrował trans w największym stopniu odhumanizowany – ich minimalizm to punktowo grane na tle ciszy sygnały, ułożone w dźwiękowe wzory, które sukcesywnie się rozwijają. W nieskończoność słychać to w „The Surge At The End Of The Mind”, gdzie oszczędne elektroniczne pasma, pełen dubowego pogłosu stopniowo przyspieszają, wiodąc przez zawiesisty rytm. Mój ulubiony utwór na płycie to „Albatros Follows A Killer Whale” – rozbujany gęsty kolos, który w oszczędnej, ale zamglonej formie prowadzi trans, słania się i buduje narkotyczną wizję. „Memories Of The Lakeside” z kolei przyjmuje trochę industrialny, zawieszony charakter, najmocniej na płycie naznaczony post-dubowym kolorytem. Driftmachine na swoim piątym albumie nagranym dla Umor Rex budują oszczędną dźwiękową architekturę, którą starają się rozbujać do oporu możliwości. Tutaj trans hipnotyzuje w skrupulatnie tworzonym wrażeniu pustki, którą potęgują szmery w drugim planie i pogłos bitów, wyłaniających się z oddali. „Spume & Recollection” ma w sobie industrialny posmak, ale basowa, oszczędna linia dodaje mu ciepła, które stopniowo przekształca się w zarysy melodii. Gdyby bohaterowie „Stalkera” Tarkowskiego wybudzili się z letargu, lekko odrętwiali mogliby nieśmiało tańczyć do nagrań z tej płyty. Długich, ciągnących się, transowych suit, w których mikrozmiany owocują przekształceniami narracji. Duet swoje dźwiękowe bloki zestawia w taki sposób, abyśmy mieli poczucie nieskończoności pętli, a jednak na końcu dochodzimy do zupełnie nowych muzycznych objawień. 

TANZ MEIN HERZ Quattro, Standard In-Fi
NATURAL INFORMATION SOCIETY descension (Out of Our Constrictions), Eremite/Aguirre
DRIFTMACHINE Spume & Recollection, Umor Rex