Chociaż używają zupełnie innych środków, radioopery Yvette Janine Jackson i doom metalowy ciężar duetu Divide and Dissolve celnie opowiadają o ucisku mniejszości w zglobalizowanym świecie.

Po dziwacznym i przykrym 2020 roku, początek Freedom Yvette Janine Jackson, jest być może tym czego najbardziej potrzebujemy. Tytuł to cel, ale jaka jest droga? Lądujemy w statku cargo transportującym niewolników do USA, o których dowiemy się tylko słysząc tajemnicze odgłosy wnętrza pod pokładem. Są pełne abstrakcji, mroczne, zbudowane na nagraniach terenowych, dziwnych elektronicznych dźwiękach, pełnych pogłosu i zniekształceń. Jackson korzysta z metodologii, którą w swoich dźwiękowych patchworkach eksplorowała Matana Roberts, bliska jest też estetyce kolażu Moor Mother. Mroczna podróż na „Destination Freedom” w połowie przeistacza się w dryf, drogę do niewiadomego, wreszcie w futurystyczny lot, który artystka stopniuje, dodając kolejne detale. Za kanwę służy jej elektronika i instrumenty akustyczne – zarówno jedne i drugie często moduluje, aby jak najbardziej odbiegały od oryginalnego brzmienia.

Druga strona, „Invisible People” sięga po kolejne formy – nagrania Baracka Obamy mówiącego o małżeństwach osób tej samej płci, internetowe komentarze trolli szkalujących kobiety czy społeczności queer. Kompozytorka łączy warstwy horyzontalnie, stopniowo budując dramaturgię, ale czasem stosuje metodę wertykalną, kiedy zestawia z sobą pojedyncze sample. Słyszymy wykrzyczane z pogłosem „Gay, Lesbians, Transgender, Biosexuals!” a zaraz potem „He’s going destroy this country”, które zapętla się z powtarzanym „and equal”. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Utwór osadzony w etosie free jazzowej muzyki protestu czasem brzmi orkiestralnie, a nawet soulowo i melodyjnie. Ale finał – zwolnione tempo, która domyka błądzenie w kółko pomiędzy przeszłością, a tym co obecnie – jest mocno paradoksalny. Ciężko skonstatować, jaki jest kierunek tej debaty.

Pracowała w Computer Music Center, na statkach, zajmowała się sound designem, interesuje się World Soundscape Project i ideami Murray Schafera. Te wszystkie wpływy słychać na Freedom. Jackson kapitalnie buduje narrację, miksując ze sobą różne źródła dźwięku: elektoniczne pasma, hip-hopowo-soulowe melodie, manipulacje efektami, nagrania terenowe czy sound art. Free-jazzową metodologię stosuje do budowania kolaży, tworząc afrofuturystyczną historię, z zaburzoną chronologią miejsca i czasu, ale mocno naznaczoną polityką ubiegającą się o szacunek do praw Afroamerykanów i mniejszości seksualnych. Zainspirowana ekologią akustyczną tworzy wyobrażone słuchowisko, osadzone w historii, a jednocześnie przemawiające do wyobraźni dzisiaj. Jej wielowątkowe opery w dobie obrazkowego nadmiaru przynoszą inny rodzaj narracji, nie uświadczymy jednak katharsis. To słuchanie w ciemności o mroczych czasach, które wciąż nie doczekały się cezury końca.

Nie mniej ponure historie serwuje australijski duet Divide and Dissolve. Pogłos, pustka i niepewność wybrzmiewają chwilę na początku, kiedy w „Oblique” Takiauya Reed gra solową partię na saksofonie. Za chwilę zagłuszy go doom metalowe uderzenie gitary i łopoczących talerzy perkusji Sylwie Nehill. Jeśli we Freedom liczył się niuans i detal, tutaj muzyka działa jak obuch: jest surowa, daleka od wypolerowanych metalowych albumów, a przez to uwiera i niesie wściekłość. Nawet jeśli w tle przewijają się powidoki dęciaka, kluczowa jest tu gęstniejąca faktura wzmacniaczy i łopocząca perkusja, czasem o industrialnej konsystencji.

Już ich album Abomination zwracał uwagę surowym brzmieniem, ale jednocześnie czystością i dosadnością. Głośno zrobiło się o nich, gdy w teledysku do utworu „Resistance” oblewały płynem przypominającym mocz pomniki kolonialistów. Hejterzy doprowadzili do usunięcia klipu, ale Youtube go przywróciło, kiedy okazało się, że w performance użyto jedynie pokolorowanej wody. Symbol jest jednak wymowny i pozostał w pamięci – o to chodziło. Divide and Dissolve nie proponują kontemplacji – ich sludge i doom jest bezpośredni, uderza prosto w twarz. Nie potrzeba słów, ponieważ Gas Lit kipi od emocji i jest wystarczająco dosadna. To podróż przez mrok, a jej celem jest osiągnięcie wyzwolenia wśród mniejszości etnicznych, które wciąż muszą kontestować dominację białych suprematystów. Warto poznać głębiej przekaz zespołu, który może nie być wprost czytelny w instrumentalnej muzyce. Punktem odniesienia niech więc będzie trzeci na płycie „Did You Have Something To Do With It” w którym Minori Sanchiz-Fung czyta tekst, nawołując do społecznej zmiany. To, co na Freedom wpisuje się w dyskurs opowieści na temat wyzysku i nierówności, tutaj jest komentarzem bardziej bezpośrednim, ale z równie szerokiej perspektywy.

Pochodzące z Australii Reed i Nehill same reprezentują mniejszości etniczne – pierwsza jest Czirokezką, druga Maoryską. Mówią z pozycji uciśnionych, donośnie. Jest w ich muzyce siła i transowość Earth, chropowatość i faktura Sunn O)), ale i pewien rodzaj miarowego, konsekwentnego prowadzenia narracji. Oszczędne instrumentarium, z którego słynie chociażby Lightning Bolt czy polski Woody Alien, tutaj podejmuje ciężar, ciągnie się i zaprasza do innego odczuwania. Gas Lit to zjawisko manipulowania czyjąś percepcją rzeczywistości. Muzyka jest tu krzykiem, wylewem złości nastawionej nie na użalanie się nad sobą, ale działanie.

YVETTE JANINE JACKSON Freedom, Fridman Gallery
DIVIDE AND DISSOLVE Gas Lit, Invada