– Wiem, jak na końcu będzie brzmiał dany talerz lub gong. Zanim zacznę coś nagrywać, przygotowuję je pod moją wizję – mam w głowie dźwięk i próbuję go odtworzyć. Te nowe pomysły przychodzą mi do głowy zazwyczaj wtedy, gdy chcę nagrać nowy album – opowiada perkusista i rzeźbiarz, João Pais Filipe.
Zdjęcie: Renato Cruz Santos
Ta rozmowa miała się rozpocząć wiele razy. Najpierw przed festiwalem Unsound w 2019 roku, gdzie João Pais Filipe grał aż trzy razy, potem na początku roku 2020. Wreszcie udało się ją doprowadzić do skutku w jego drugiej połowie. Powodów było niemało – w ciągu 10 miesięcy zawieszenia portugalski perkusista wydał aż 5 albumów, a kolejne czekają na wydanie.
João Pais Filipe jest muzykiem niezwykłym i oryginalnym pod względem technik wykonawczych. Miałem okazję zobaczyć go solo na festiwalu Tremor w 2019 roku, kiedy wykorzystując niezwykłą akustykę garażu samochodowego, w którym grał koncert, zabrzmiał intensywnie, transowo, rdzennie, ale i technoidalnie. Wywodzący się z Porto perkusista charakteryzuje się niezwykłą motoryką brzmienia, prawie w ogóle nie wykorzystuje bębna basowego, za to świetnie niuansuje rytm grając na floor tomach, hi-hatach i gongach. Te ostatnie tworzy z resztą samodzielnie, rozbudowując swój muzyczny arsenał brzmieniowy jako rzeźbiarz. Mają one nie tylko niezwykłe walory akustyczne (każdy jest zaprojektowany inaczej), ale też wizualne ze względu na fakturę, materiał i niezwykłe rzeźby, które Pais Filipe na nich umieszcza.
2020 roku pokazał go jako twórcę o niezwykle szerokich horyzontach – od motorycznego, krautrockowego grania z Burntem Friedmanem, przez progresywną grę z zespołem GNOD, potężne, metalowe wręcz brzmienie z Juliusem Gabrielem jako Paisiel, ale też eksploracje rezonans i elektroniki z Rafaelem Toral. To także rok drugiej solowej płyty perkusisty Sun Oddly Quiet. O poszczególnych wydawnictwach, jego drodze muzycznej, fascynacjach brzmieniami metalicznymi oraz Einsturzende Neubauten przeczytacie poniżej. Na końcu tekstu zapraszam do przeglądu płyt muzyka z minionych miesięcy – jeśli was ominęły, koniecznie trzeba nadrobić zaległości.
JAKUB KNERA: Jak zacząłeś grać na perkusji?
JOÃO PAIS FILIPE: Zaczynałem w latach 90-tych. Od samego początku zawsze starałem się dodawać nowe elementy do moich bębnów – zarówno części perkusji jak i brzmienia. Nie chciałem grać wyłącznie na standardowym zestawie jazzowym czy rockowym. Używałem więc metalowych części, w zasadzie wszystkiego co mogłem znaleźć i sensownie wykorzystać w instrumencie, a potem grałem na tym w ramach mojego zestawu perkusyjnego.
Sam nauczyłeś się grać na perkusji?
Zaczynałem sam. Prywatne lekcje wziąłem o wiele później, gdzieś w połowie pierwszej dekady XXI wieku. Przede wszystkim uczyłem się patrząc jak grają inni, a potem po prostu dużo ćwiczyłem.
Czy muzyka portugalska wpłynęła w jakiś sposób na sposób grania na perkusji?
Nie podoba mi się, jeśli jakiś kulturowy krąg wpływa na moją muzykę i nie do końca mnie to interesuje. Więc odpowiadając na twoje pytanie: nie sądzę, żeby portugalska muzyka bezpośrednio wpłynęła na to, co robię.
Powiedziałeś, że chciałeś brzmieć inaczej i dodawałeś różne elementy zestawu perkusyjnego. Skąd pomysł na granie poza tym, co oferował standardowy zestaw?
Bardzo interesowałem się muzyką industrialną – uwielbiam Einstürzende Neubauten. Byłem zafascynowany ich zestawem perkusyjnym i tego na czym grali rytm: używają tych wszystkich metalowych elementów, tworząc szerokie spektrum brzmienia – byłem pod ich wielkim wpływem.
To był twój pierwszy najbardziej inspirujący zespół?
Tak. Właśnie dlatego nie zacząłem od grania na „normalnych” bębnach. Później pojawili się inni twórcy. Ogromny wpływ wywarło na mnie King Crimson, zwłaszcza ich płyty z lat 70. – grał z nimi wtedy niesamowity perkusista, Jaimie Muir, który występował też z m.in. Derekiem Baileyem i Evanem Parkerem. Podoba mi się sposób, w jaki grał i czego używał – było to dla mnie bardzo niekonwencjonalne. Lubię też Tony’ego Oxleya, który bardziej interesował się improwizacją, ale rozwijał brzmienie swojego zestawu perkusyjnego o nowe dźwięki i tekstury. Ogromny wpływ miało na mnie CAN z Jakim Liebezeitem, a obecnie najbardziej interesuje mnie rytm.
Jestem ciekawy tego zafascynowania Einstürzende Neubauten – nie myślałem o nich w kontekście twojej muzyki, ale teraz wydaje się to oczywiste, kiedy porównuję twoje brzmienie z tym, co robią. Poza tym, że powiększałeś swój zestaw, w pewnym momencie postanowiłeś także sam tworzyć gongi i talerze, z których teraz wręcz słyniesz. Co było pierwsze – João-muzyk od João-rzeźbiarz?
Zacząłem robić cymbały i gongi, będąc muzykiem, mniej więcej 10 lat temu. Wcześniej korzystałem ze wszystkiego, co mogłem znaleźć – metalowych narzędzi, ksylofonu albo kotłów na olej, które też brzmią świetnie. Później zacząłem eksperymentować z talerzami, które tworzyłem. Rzeźbiłem ja, na początku oczywiście z kiepskim rezultatem, bo ciągle się uczyłem. W pewnym momencie dostałem książkę Percussion profiles poświęconą niesamowitym perkusistom, którzy także są właśnie rzeźbiarzami – jest w niej Steve Hubback, Le Quan Ninh czy Tony Oxley. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że mogę wykonać moje talerze lub gongi z bardziej rzeźbiarskim podejściem, w którym ważny jest dźwięk, ale też ich element wizualny. Zacząłem się uczyć, jak to zrobić i włączać więcej elementów rzeźbiarskich – cały czas to rozwijam.
Jak je robisz? Masz pomysł na dźwięk i próbujesz go znaleźć, czy też tworzysz je i jeśli dźwięk jest akceptowalny, grasz na nich?
Na początku było trudniej – po prostu je robiłem i sprawdzałem brzmienie. Teraz już wiem, jak na końcu będzie brzmiał dany talerz lub gong. Zanim zacznę coś nagrywać, przygotowuję je pod moją wizję – mam w głowie dźwięk i próbuję go odtworzyć. Te nowe pomysły przychodzą mi do głowy zazwyczaj wtedy, gdy chcę nagrać nowy album.
Czy jakiś konkretny dźwięk lub przedmiot który zrobiłeś najbardziej cię zaskoczył? Pamiętam twój koncert na festiwalu Tremor na Azorach w 2019 roku, kiedy grałena jednym z talerzy z wyrzeźbioną twarzą, używając pedału. To było interesujące ze względu na wytwarzany dźwięk, ale też sam sposób gry.
Obecnie nie gram już na talerzu nogą na pedale. Ale nie ja pierwszy to wymyśliłem –stopami na gongach grał angielski perkusista Paul Buyer. To idealne rozwiązanie, gdy grasz na perkusji i do brzmienia chcesz dodać trochę niezależnych tekstur. W ten sposób mogłem kontrolować dynamikę i intensywność brzmienia. Teraz preferuję bardziej prymitywne podejście do gry na perkusji i nic poza tym. Czyste brzmienie bębnów i talerzy.
Na tym koncercie w pamięć zapadła mi twarz z gongu, na którym grałeś. Często je umieszczasz. Czy to jakiś magiczny element Twojej muzyki?
Myślę o tym jako o czymś symbolicznym. Patrzysz na gong, widzisz twarz, a kiedy gong gra, wygląda jakby mówiła. Dzięki temu oczywiście ma też znacznie bogatsze tony i brzmi lepiej. Ten wyrzeźbiony w metalu brzmi inaczej niż tradycyjny. Ta złożoność brzmienia gongów powoduje, że musisz dokładnie wiedzieć, jak je wykonać – inaczej zepsujesz cały instrument.
Twój zestaw perkusyjny ma bardzo bogate brzmienie. Wspomniałeś o Einstürzende Neubauten, którzy przypominają mi wolniejszy sposób grania. Dla ciebie charakterystyczna jest motoryka. Jak bardzo interesują Cię te dwie perspektywy?
Zacząłem zmieniać zestaw perkusyjny, żeby grać tylko ręką, co nie jest niczym nowym. Jest to w pewnym sensie bardziej prymitywne, ale z drugiej strony bardziej futurystyczne. W ten sposób przyszły mi do głowy gongi i specjalne dźwięki, których używałem. Jest to jak najbardziej związane z muzyką Einstürzende Neubauten: nie tylko sposobem, w jaki używają instrumentów, ale także dźwiękami, które tworzą, zwłaszcza wykorzystując metal. Na początku to, co robili, było minimalistyczne i powtarzalne, co bardzo mnie interesowało. Łączyli te dwa elementy: dziwne dźwięki – w pozytywnym sensie – z powtarzalnością. Chociaż szczerze mówiąc nie lubię tego określenia – grając na perkusji zawsze coś powtarzasz, na tym jest oparty rytm.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wydałeś sporo płyt. Jedna z zespołem GNOD, którzy w którymś z wywiadów podziwiali twój sposób grania. Nie mogę się z nimi nie zgodzić: jest bardzo oryginalny i charakterystyczny. Nie da się pomylić cię z innymi perkusistami i dokładnie tak jest na waszym albumie Faca De Fogo. Myślisz o tym, jak grasz w punkcie, który chciałeś osiągnąć i dobrze czujesz się w tej estetyce?
To bardzo interesujące pytanie. Jeśli znajdziesz wygodne miejsce, możesz w nim tkwić i grać tak samo już zawsze. Ale staram się wymyślać nowe rzeczy, badać je. Oczywiście z czasem osiągniesz własną drogę – zaczynasz mieć charakter i osobowość, możesz komuś coś przekazać. Ale to nie znaczy, że ciągle szukasz nowych rzeczy, tak jak pracuję. Przy tych wspólnych projektach zawsze gramy razem jak zespół, a nie współpracownik. To nie João Pais Filipe plus GNOD albo Black Bombaim, z którymi nagrałem album rok temu, ale nowe niezależne zespoły. Ważne jest żebyśmy brzmieli jak MY a nie jak JA i ONI. Oczywiście każdy dodaje swoje charakterystyczne elementy, ale ma to sens tylko wtedy, gdy wszystko spójnie łączy się razem.
Nagranie Dragonflies with Birds and Snake z Black Bombaim to coś w rodzaju ich składu w wersji supersize, a nie tylko współpraca z powodu dwóch zestawów perkusyjnych.
Musisz się dostosować, a nie tylko robić swoje. Z Black Bombaim, którzy są moimi dobrymi przyjaciółmi, opracowaliśmy ścieżkę dźwiękową do filmu Dragonflies with Birds and Snake Wolfganga Lehmanna. To też inne doświadczenie i jestem bardzo zadowolony z efektów.
Na drugim biegunie brzmieniowym wydaje się być twój nowy solowy album Sun Oddly Quiet, dość zaskakujący, jeśli chodzi o twój styl. Ma ambientową formę i bardzo minimalistyczne podejście. Jaki był twój pomysł na ten album?
Zanim go nagrałem, dużo czasu spędziłem na rozwijaniu rytmu, który jest bardzo specyficzny dla każdego utworu. Są na swój sposób bardzo złożone – tytuły określają metrum poszczególnych z nich: „XV” ma ich piętnaście, „XIII” trzynaście, „XI” jedenaście co jest bardzo powszechne na Bliskim Wschodzie i nazywa się to „rytmem wieczności”. Z kolei „V” to rytm bardzo powszechny w Turcji i na Bałkanach.
Spędzam większość czasu na rozwijaniu tych rytmów – to było dla mnie główne źródło pracy i inspiracji. Jednocześnie chciałem osiągnąć minimalistyczne brzmienie, bez dodawania zbyt wiele, tylko prosty rytm z kilkoma dodatkowymi elementami. Jeśli dodasz zbyt dużo, aby przyciągnąć uwagę, coś tu jest nie tak. Posłuchaj „XV”, gdzie gram wyłącznie na tomach – wprowadzam pewne zmiany, ale generalnie całość prowadzi jeden powtarzalny motyw. Dodawanie czegoś na wierzch, aby uzyskać punkt kulminacyjny jest bardzo powszechny na Zachodzie, tymczasem w Azji nie ma początku ani końca nagrań. To też była moja inspiracja.
Jak zainteresowałeś się muzyką ze Wschodu?
Zawsze interesowałem się tą muzyką, jak również elementami etnicznymi. W ostatnich latach bardzo interesowałem się muzyką Bliskiego Wschodu i Turcji, więc większość rytmów jest inspirowana tymi tradycjami.
Wspomniałeś o muzyce etnicznej – czy możesz tak nazwać swoją muzykę?
Nie lubię, gdy moja muzyka jest kojarzona z czymkolwiek (śmiech), szczególnie z jakąś kulturą – staram się tego unikać. Mówiłem o tym, co interesuje mnie najbardziej na tę chwilę, ale nie chcę być związany z konkretną estetyką. Nie wymyślam niczego nowego, ale trzeba mieć jakąś własną charakterystykę, w myśl której nie musisz identyfikować z czymś innym.
Trudno to ujednolicić, bo w 2020 roku wydałeś kapitalny album Unconscious Death Wishes duetu Paisiel z Juliusem Gabrielem. Jeśli Sun Oddly Quiet to minimalistyczne granie ta wasza druga płyta ma bardzo potężny dźwięk. Julius Gabriel używa wielu efektów, brzmicie prawie jak zespół rockowy, może nawet jak Swans. To przeciwieństwo tego, co mówiłeś o swojej solowej płycie.
Nie mieliśmy żadnych konkretnych pomysłów – rozmawialiśmy jedynie o rytmach i brzmieniu. Ciekawostką na tej płycie jest to, że została nagrana za jednym podejściem bez przerwy przez 40 minut. Wersja winylowa jest podzielona na dwie części, ale to jest jeden utwór, który nagrywaliśmy bez przerwy. To było wyzwanie – niełatwo jest grać na perkusji przez tak długi czas, i muzycznie, i fizycznie. Cieszę się, że mi się udało, dzięki temu brzmi to mocniej, a Julius gra z dużym rozmachem, co z pewnością na mnie wpłynęło.
Jak przygotowujesz się do grania przez tak długi czas? Jak w ogóle przygotowujesz się do gry? Kiedyś Colin Stetson, saksofonista, opowiadał mi, o procesie oddychania podczas grania i jaka to dla niego wyczerpująca praca fizyczna. Jak to działa, kiedy grasz na perkusji przez tak długi czas?
Teraz jest bardziej naturalnie. Jeśli wiesz, że będziesz grać non stop przez godzinę, musisz być ostrożny, zwłaszcza jeśli grasz powtarzalne rzeczy, ponieważ możesz mieć naprawdę poważne problemy z ręką, tym bardziej jeśli nie wiesz jak sobie wtedy radzić. Musisz być zrelaksowany – jeśli jesteś spięty, może się skończyć bardzo źle.
Wszystko zależy od muzyki i tego w jaki sposób tam grasz. Z Burntem Friedmanem nagrałeś Eurydike, gdzie grasz bardzo motorycznie, z kolei zupełnie co innego tworzysz jako CZN z Valentiną Magaletti. Opowiedz mi więcej o swoim spojrzeniu na duety.
Gram w duetach, odkąd jestem aktywny jako perkusista. Dwie osoby grające razem to dla mnie idealny skład. Z Valentiną spotykamy się tylko kilka razy w ciągu roku, bo ona mieszka w Londynie, a ja w Porto. Ale za każdym razem, gdy jesteśmy razem na nagraniu lub na koncercie, jest między nami chemia i pracujemy długo. Burnt Friedman mieszka teraz w Porto, więc prawie codziennie pracujemy razem.
W czasie pandemii wydałeś aż 5 albumów, to niezły wynik. Krąg domyka album Jupiter and Beyond z Rafaelem Toralem, która została nagrana – jak mówi informacja prasowa – prawie przez przypadek. Używasz tam zestawu perkusyjnego w zupełnie inny sposób.
Kilka lat temu miałem wypadek – złamałem rękę i przez kilka miesięcy musiałem przestać grać. Odwołałem niektóre koncerty, ale zamiast rezygnować z wszystkich, zasugerowałem, że te solowe mogę zagrać wykorzystując jedynie gongi. Zacząłem przykładać większą wagę do wykorzystywania ich do grania w pojedynkę. Z Rafaelem poznaliśmy się wiele lat temu – kiedyś grałem w jego zespole Space Quartet. Kiedy był w Porto, nagraliśmy bardzo ładny kawałek samych gongów i elektroniki, które razem w symbiozie wzajemnie na siebie oddziałują.
Wygląda na to, że dużo nagrywasz i nawet jeśli masz jakieś kontuzje, nadal możesz grać wszystko, na przykład tylko gongami.
Właśnie zamierzamy wydać dwa albumy jako CZN. W styczniu 2020 nagraliśmy nowy album HHY & The Macumbas i wkrótce powinien się ukazać. A oprócz tego szykujemy kolejne wydawnictwo z Burntem Friedmanem.
Nawet kiedy mamy globalną pandemię, jesteś bardzo zajęty!
Tak! Myślę, że to właśnie trzeba robić – nigdy się nie zatrzymywać! (śmiech). Cały czas do przodu!
João Pais Filipe w 2020
Solo: Sun Oddly Quiet, Holuzam/Lovers & Lollypops
Druga solowa płyta Portugalczyka to podróż w kierunku minimalizmu i hipnozy. Kolejne tytuły określają metrum poszczególnych utworów z często odległych od siebie światów: „XI” jest charakterystyczny dla Środkowego Wschodu, a „V” dla Turcji czy Bałkan. Filipe nie gra jednak etnicznie, nie zagłębia się też w ornamenty. Wydaje się, że najważniejsza jest dla niego powtarzalność wzoru i drobne ambientowe zarysy w tle, często ciekawie malowane uderzeniami w gongi. Bardzo skupione, wciągające i dojrzałe, pełne ukrytych rezonansów i struktur, które wyłaniają się spod pierwszoplanowego bębnienia.
Z Gnod: Faca de Fogo, Rocket Recordings/Lovers & Lollypops
Portugalski perkusista nie jest tu gościem, ale pełnoprawnym członkiem grupy – zwłaszcza, że przez brytyjski kolektyw regularnie przewija się zmienne grono muzyków. Od pierwszych minut „Faca de Terra” słychać jego charakterystyczny styl grania na tomach, na bazie których reszta składu kładzie warstwy klawiszy, gitar i wokaliz. W utworze tytułowym jest ciężej, perkusja wydaje się bardziej marszowa w otoczeniu gitar, etnicznych fletow i shoegaze’owych głosów; charakterystycznego motorik jest tu mniej. Ale Filipe na każdym kroku podkreśla miarowość brzmienia i konstrukcji swojej części sekcji rytmicznej.
Z Burntem Friedmanem: Eurydike, Nonplace
Motoryczna elektryfikacja muzyki tanecznej. W „Out of Ape” duet tworzy kosmiczną mechanikę, gęsto oplecioną brzmieniem mooga i elektronicznych pasm. Słychać rdzenne brzmienie Pais, ale tutaj przyjmujące mocno współczesny posmak przede wszystkim z powodu gęstości muzyki. Jeśli pierwszy utwór wydaje się dosyć jednostajny „Fibres of P” cały czas narasta, a dodatkowa ornamentacja w postaci przyszumionej elektroniki w tle czy gongów z pogłosami wzmacniają tę mantryczną opowieść. Na drugiej stronie z Friedmanem gra Jaki Liebezeit – warto zestawić z nim Filipe, bo słychać jak charakterystyczny jest jego styl.
Z Rafaelem Toralem: Jupiter And Beyond, Three:four Records
Filipe porzuca tu klasyczny zestaw perkusyjny na rzecz gongów i cymbałów. Ich dźwięk rezonuje, metaliczne brzmienie mieni się różnymi barwami, a jego życie za pomocą elektroniki przedłuża Rafael Toral. Dźwięk gęstnieje, ulega modyfikacjom, często odbiegając od pierwotnego brzmienia – raz w bardziej ambientowej, lekkiej formie, kiedy indziej zyskując dronowy ciężar. Bardzo często duet dokonuje swoistego recyclingu – akustyczne z elektronicznym miesza się do tego stopnia, że przestajemy skupiać się na detalach i ich źródle, ale całościowym efekcie.
Z Juliusem Gabrielem jako Paisiel: Unconscious Death Wishes, Rocket Recordings
Ten album to kolosalne brzmienie, obezwładniające ściany dźwięku i perkusyjna mantra, która wciąż narasta. Nie bez kozery można ten jeden utwór porównać ze Swans czy Godspeed You! Black Emperor, tyle że tu grają raptem dwie osoby. Portugalczyk gra nieprzerwanie przez 40 minut – rozwija rytm i uderzenia w poszczególne bębny, umiejętnie budując napięcie. Niemiecki saksofonista, Julius Gabriel wzmacnia swój saksofon masą efektów, co sprawia, że brzmi jak gitary podpięte do wzmacniaczy. Całość to monumentalne uderzenie, a jeśli przyjdzie apokalipsa, to będzie jej ścieżka dźwiękowa.