Różowy na okładkach płyt Siksy, Blóm i Mentos Gulgendo myli trop. I wskazuje nowy sposób mówienia o perspektywie feministycznej, ale nie tylko.

>>>Read in English<<<

Różowy jest zdradziecki. Wydaje się miły i pluszowy, ale może zaskoczyć, gdy staje się ostry i szorstki. Bywa postrzegany jako infantylny, ale chyba w końcu nastały czasy, gdy mówić tak o nim jest nie na miejscu. Bo często temu przeczy. Na okładkach płyt Siksy, Blom i Mentos Gulgendo myli trop.

Siksa, Zemsta na Wroga, Antena Krzyku

Róż u Siksy to nie po prostu punk, jak chciałoby wielu, ale o wiele bardziej złożony materiał. Już słuchowiskowe otwarcie „Upiora” pokazuje, że bliżej im myśli awangardowej niż prostej konstrukcji riffów. Kiedy Alex Freiheit zaczyna snuć swoją opowieść na tle basu Piotra Buratyńskiego i uderzeń kościelnych dzwonów w tle, słychać złożoność ich pomysłów, świetnie wyprodukowanych przez Konstantego Usenkę. Mierzymy się ze stereotypami, szowinizmem i rodziną w narracyjnej hybrydzie słowno-muzycznej. W „La Dolce Vita” sample komunikatorów i industrialne bity mieszają się ze zgrzytliwym brzmieniem basu. „Judy” osiąga rewelacyjny efekt, kiedy wypowiedzi Alex towarzyszy quasi-akustyczna gitara i wzmocniony pogłosem wokal. Buri podkreśla inny wymiar gitary basowej – nie tyle brzmieniowo, bo ta jest charakterystyczne dla punka czy hardcore, ale umiejscawiając ją w centrum, gdzie bez perkusyjnej otoczki i rytmicznej funkcji, błyszczy w zupełnie innym świetle. I podbija najmroczniejsze opowieści Alex, która w „Buncie na zamówienie” krzyczy: zapraszam cię ty chuju na imieninową herbatkę z moim gwałcicielem albo kwituje: dlaczego nikt nie opowiada tego małym dziewczynkom, które dzielą rzeczywistość na tę, która wydarzyła się przed gwałtem i po gwałcie. Mocne. Tak samo jak wtedy, gdy imituje głos mężczyzny, protekcjonalnie traktującego swoją partnerkę w „Puchu marnym”. Dla wzmocnienia dalej pojawiają się sample bicia, żywcem wyjęte z gier komputerowych; przejmujący obraz domowej traumy. Trochę jak karykatura, trochę ponura rzeczywistość niejednego domu. Siksa wchodzi w obszar polskiej rzeczywistości przemilczanej albo nieprzyjemnej, czasem tak zwyczajnej, że aż przerażającej. „Zemsta na wroga” to wybitny pamiętnik, obraz naszych czasów, przerażającego, marginalizowanego często świata kobiet. Można z nią doznać katharsis, kiedy wyrzyguje wszystkie najczarniejsze przeżycia, dla wielu wciąż zbyt błahe lub passé (jak pada w jednym z tekstów) w dyskursie publicznym. Na szczęście nie tylko zdaniem Siksy ciągle trzeba je przypominać.

 

Blóm, Flower Violence, Box

Róż Blóm atakuje już na okładce, przewrotnie, bo przecież tytuł to oksymoron. Helen Walkinshaw, Liz McDade i Erika Leaman tworzą muzykę bardziej niż Siksa zanurzoną w punku, noise-rocku czy odmętach no wave. Klasyczny skład bas-perkusja-gitara nie jest dla nich jednak ograniczeniem – jak same wspominają, część utworów powstała w wyniku improwizacji, część była dopieszczona w procesie postprodukcji. Jest przekaz Blóm próbą wykrzyczenia tego, co aktualnie społeczeństwo drażni nie tylko w Polsce (chociaż u nas byłyby witane z otwartymi rękoma): wątków feministycznych, queerowych, identyfikacji genderowej i kwestii socjoekonomicznych. To zaledwie pięć utworów, ale kosmicznie intensywnych, co unaocznia już otwierające „Audrey”, kiedy przy ciężkich riffach i łopoczącej perkusji Walkinshaw wykrzykuje You saved my life and you break my heart. Od razu wiemy, że to miejsce wiwisekcji złości i traumy. Nóż z okładki ma w tym pomóc. W „Meat” trio wchodzi w temat seksualnego uprzedmiotowienia (Objectify me, I am your piece of meat / I’m boneless, skinless, pre-packed, ready to eat”), z kolei w „God” nihilistycznie i z beznadzieją patrzą na świat (We didn’t want it, we didn’t need it, we didn’t ask for it), kwestionując Boga, wiarę, a pewnie za tym też instytucję Kościoła. Wyglądają jednak w przyszłość, kiedy w finałowej, przekornej „Be Kind” wykrzykują Stand together / Queer your mind / Let’s all try a new design, co po ciężkim, doommetalowym „Übermensch” brzmi bardzo wymownie i z pewną nutą nadziei. Wychodzą przy tym poza swoje punkowo-rockowe brzmienie w pole improwizacji, quasi-elektronicznych zagrań, lekko tanecznych momentów, przede wszystkim jednak sącząc niespożytą energię. Różowy jest tu drogą do rewolucji i nie zawaha się użyć wszelkich środków.

 

Mentos Gulgendo, 1, Slip; 2, Endless Happiness
Antonina Nowacka, Lamunan, Mondoj

Różowy Mentos Gulgendo, duetu sióstr Antoniny i Mili Nowackich, to tajemnica – przekaz z niedopowiedzeniem. Ich baza to organy Godwin, które brzmią jakby się wierciły, nie mogły sobie znaleźć miejsca, bulgotały, by wreszcie wybuchnąć. Album ma dwie komplementarne części, które ukazują się kolejno w brytyjskim Slip i polskim Endless Happiness. Pierwsza to krótsze kompozycje, bardziej rozedrgane, improwizowane – być może studium organów, w poszukiwaniu często nowych skrawków dźwięku. Kiedy Antonina wydobywa z siebie dźwięk, przypomina chińskie śpiewaczki, krzyczy pourywane frazy, miota się między brzmieniem instrumentu, kontrapunktuje go. Część druga to zaledwie trzy utwory, ale niemal godzina muzyki. Tu organy brzmią bardziej jednostajnie, to dronowa, delikatna powłoka, która narasta niezauważalnie, wypełniając przestrzeń; pojedyncze nuty wciągają w trans, mniej w nich zwrotu akcji. Najmocniejszy jest finałowy „Suruliandr”: organy gęstnieją, aby w okolicach szóstej minuty dwuwarstwowo spleść noise’ową powłokę z wygrywanymi pojedynczymi nutami, balansując na granicy ciszy i pogłosu. W pewnym momencie na tle łopoczącego bitu w lekko krautrockowej manierze i lekko zarysowanej linii basowej, słychać wyzwalający wokal Antoniny, wybrzmiewający w pełni, głośno i donośnie. To inny krzyk niż ten Siksy i Blóm; baśniowy, uwięzionej w wieży księżniczki, ale również wydobywany z wnętrza trzewi, trochę niemy. Głos traumy i ciężkich przeżyć? Niech pozostanie to zagadką.

Nakładem Mondoj ukazał się też Lamunan, solowy album Antoniny. Tutaj instrumentów nie ma, jest tylko głos, rezonujący w przestrzeniach jawajskiej jaskini i mrocznych lochach twierdzy w Modlinie. Nie brzmi już tak baśniowo, bliżej tej płycie sakralnej nastrojowości, trochę w duchu ubiegłorocznej płyty Cucina Povera. To głos czyste, a przestrzeń pełni tu dodatkowy akustyczny walor. Wokal i jego echo nieraz się przeplatają, jednocześnie zostawiając za sobą oddźwięki przestrzeni, szmery, delikatny szum, dźwięki przyrody, echa trudne do odczytania. Ta ich szorstkość świetnie podkreśla czysty głos Antoniny, donośny, abstrakcyjny. Mimo że trudniejszy do rozsupłania w przeciwieństwie do Siksy i Blóm, ten róż też jest bardzo wymowny.