Marion Cousin i Kaumwald wyciąga iberyjskie pieśni z kolektywnej regionalnej pamięci w szerszy kontekst, proponując słuchaczom osobliwą grę. To opowieść, w której pod liryczną warstwą muzycy przemycają już o wiele mniej przyjemne treści.

>>Read in English<<

O sile muzyki tradycyjnej we współczesnej oprawie pisałem już w relacji z festiwalu Tremor, gdzie orkiestra azorskimi pieśniami porwała całe miasto, a to z nią śpiewało. Nawet ja, osoba spoza kontekstu, świetnie się odnalazłem w tej regionalnej spuściźnie. Podobnie mam z Tu Rabo Par’abanico – albumem nagranym przez wokalistkę Marion Cousin i duet Kaumwald. To muzyka osadzona w tradycji pieśni z półwyspu Iberyjskiego, gdzie melodyjne, wręcz piosenkowe formy ewoluują w modlitewne, mantryczne litanie w otoczeniu nieoczywistej elektronicznej warstwy dźwiękowej, stworzonej na bazie kolażu z bitów, szumów, samplodelii. Ale treściowo kryją nierzadko przerażający przekaz, aktualny także dziś.

Kaumwald czyli Ernest Bergez i Clément Vercelletto, to 2/3 składu arcyciekawej formacji Orgue Agnès, z kolei Cousin udzielała się w zespole June et Jim, a w 2016 roku razem z Gasparem Clausem nagrała album Jo Estava Que M’Abrasava, gdzie na warsztat wzięła romanse i pieśni o pracy z Majorki i Minorki. Wtedy towarzyszyła jej jedynie wiolonczela, teraz muzyka jest barwniejsza i bardziej tajemnicza. Z kolei Bergez w 2018 roku eksplorował francuski folk z regionu Oksytanii w bitowej elektronicznej osłonie na albumie L’Espròvanagranym jako Sourdure.

Cousin śpiewa piosenki, które brzmią lirycznie i baśniowo, ale nie dajcie się zwieść jej słodkiemu głosowi. Żeby poznać treść, trzeba się trochę nagłówkować – Francuzka śpiewa w języku hiszpańskim i starohiszpańskim, we wkładce do płyty są też francuskie tłumaczenia. Ma przepiękną barwę głosu, świetnie frazuje kolejne linijki, kładąc nacisk na akcenty dla polskiego słuchacza być może niełatwe do odczytania, ale robi to w sposób całkowicie magiczny, czasem niemożliwy wręcz do odszyfrowania. Pogoń za śpiewanymi przez nią słowami, które często melodyjnie zlewają się w jedno, sprawia wrażenie poruszania się po mistycznym, lingwistycznym labiryncie. Kolejne wersy brzmią jak zaklęcia, legendy w jej interpretacji nabierają głębi i nowego wymiaru. Znamienne jednak, że teksty pozornie brzmiące na iberyjskie podania o wilkach, księżniczce, która na swojego kochanka czeka w zamku albo dziewczynie uwięzionej w wieży to często dramatyczne historie, niestety aktualnie brzmiące również dzisiaj: o kobietach, które – uwięzione w toksycznych relacjach, a czasem wręcz wykorzystywane w patriarchalnym społeczeństwie – nie przestają marzyć. Brzmi znajomo także dziś, prawda?

Ten współczesny wydźwięk płyta zawdzięcza w dużym stopniu duetowi Kaumwald, który nie operuje prostymi akordami i piosenkowymi strukturami; ich muzyka jest otwarta, trochę rozimprowizowana. Ma co prawda czytelną strukturę, wewnętrzny puls i bit, który podtrzymuje sylaby i artykułowane słowa Cousin, ale to zróżnicowana, gęsto skomponowana dźwiękowa tkanka. Szorstkie brzmienie, sample, zgrzyty, elektroniczne clicki, gęstniejące noise’owe plamy są utrzymane w kontrolowanej harmonii, ale nie brakuje fragmentów w prostej do odczytania formie jak quasi orkiestralne brzmienie w finale poświęconej kobiecym żądzom „La bastarda y el segador” czy etniczna, bębniarska „Griselda” o historii uwiedzionej dziewczyny z dźwiękową samplodelią w tle. Głos Cousin raz jest na pierwszym planie, przysłaniając resztę, za chwilę chowa się za rezonującym dźwiękiem. Bywa liryczny i brzmi czysto, ale wpada też w sieć wokalnych manipulacji, które pogłębiają ten baśniowy, ale na wskroś współczesny wydźwięk, nawet wtedy, gdy w „Gerineldo Fils” korzysta z autotune. Kwintesencją tego osobliwego liryzmu jest najdłuższa na płycie „Delgadina” z elementami muzyki konkretnej na wstępie, z której wyłania się bitowe bulgotanie, a Cousin lawiruje pomiędzy śpiewem a spoken-word. To zróżnicowanie barw głosu i muzyki jest zbieżne z treścią, która wydaje mieć formę kołysanek, a często są to historie pełne przerażających damsko-męskich relacji, zniewolonych kobiet czy kazirodczych relacji.

Tu Rabo Par’abanico jest muzyką, która uwodzi i wciąga równowagą pomiędzy ujmującymi balladami a zelektryfikowaną muzyką. Ten dualizm świetnie ukazuje ukryte dno tych uroczych na pierwszy rzut oka piosenek – samo tytułowe „rabo” oznacza jednocześnie ogon i płeć męską. Czyżby więc pod rytmiczną powtarzalnością tych uroczych iberyjskich wokaliz, w których Cousin czaruje swoją barwą głosu, niezwykłą artykulacją, przeciąganiem słów w otoczeniu nieoczywistych dźwiękowych warstw, krył się przerażający rewers o patriarchalnej rzeczywistości? Przypomina mi się „Biała wstążka” Michaela Haneke, gdzie za obrazkiem spokojnej wiejskiej społeczności czai się zło. Trio Cousin+Kaumwald wyciąga iberyjskie pieśni z kolektywnej regionalnej pamięci w szerszy kontekst, proponując słuchaczom osobliwą grę. Trzeba naprawdę wniknąć w tę płytę, by usłyszeć w niej aktualną także dziś opowieść, w której pod liryczną warstwą muzycy przemycają już o wiele mniej przyjemne treści.

Marion Cousin & Kaumwald, Tu rabo par’abanico, Les Disques du Festival Permanent