Processions to kontemplacyjna podróż przez muzykę folkową, lekcja nasłuchiwania, wyłapywania dźwięków, ich detali, doszukiwania się ukrytych warstw. To zaproszenie do głębokiego słuchania, muzyka eskapistyczna, której trzeba pozwolić wybrzmieć, złapać ucho w trans.
Od momentu, kiedy dowiedziałem się o tej płycie minęło wiele czasu nim usłyszałem Processions w całości, co jak na drugą dekadę XXI wieku może się wydawać dziwne. Besom Presse, młoda wytwórnia z Los Angeles umieściła album Wernera Duranda na Bandcamp – pierwszy w katalogu, drugi to fenomenalny duet Davida Watson i Tony’ego Bucka, udostępniając jedynie dwa utwory. W tym przypadku to pół płyty – finalnie wersja cyfrowa przegrała z fizycznym nośnikiem, podwójnym winylem. Wartościowy zakup nie tylko dlatego, że to aż 70 minut muzyki. Przypomniała mi się epoka wyczekiwania premier płytowych i bieg do sklepu po wydawnictwo, gdy się już ukazało. Wtedy, gdy muzyki nie można było wcześniej usłyszeć w internecie, żeby zdecydować się na zakup.
Na Processions Durand, saksofonista, klarnecista i autor własnoręcznie stworzonych instrumentów dętych, nie gra jednak sam. Towarzyszą mu jego wieloletnia partnerka, Amelia Cuni i Victor Meertens. Pracował z nimi już wcześniej – z Cuni nagrał niejeden album, z kolei cały koncept płyty jest mocno zakorzeniony we współpracy z Meertensem sięgającej lat 90. Nie śledzę na bieżąco całej twórczości Duranda, ponieważ wydaje on bardzo dużo muzyki i, szczerze mówiąc, niełatwo za nią nadążyć, ale to wydawnictwo wyjątkowe, w którym zasłuchuję się (to właściwe słowo, o wiele lepsze niż „słucham”) od dłuższego czasu.
Besom Presse za klucz doboru stawia nagrania eksplorujące drony, zwłaszcza te niekończące się, wydające trwać wiecznie. Processions to – mówiąc pobieżnie – album, który tę estetykę bierze na warsztat, ale traktuje jedynie jako punkt wyjścia. Trio w towarzystwie jeszcze kilku gości buduje bowiem gęstą siatkę, w której splata różne wpływy i brzmienia instrumentów. Już otwarcie w postaci „Caressing the air” to gęsty dron, na tle którego Cuni zawodzi śpiewem dhrupad wywodzącym się z indyjskiej ragi w towarzystwie gitary, po strunach której uderza różnymi elementami, a Durand podszywa całość pasmem saksofonu tenorowego. Całość ma znamiona medytacji, to muzyczna mantra. Processions to kontemplacyjna podróż przez muzykę folkową, lekcja głębokiego słuchania i nasłuchiwania. Właśnie nasłuchiwania, wyłapywania dźwięków, ich detali, doszukiwania się ukrytych warstw. Świetnie słychać to w najdłuższym na płycie „Sandal”: Durand sięga po gongi i saksofon tenorowy, którym towarzyszą wspomniane hammered guitars Meertensa i północnoindyjcki sarod Davida Trasoffa. To przejmująca i wciągająca bez reszty kompozycja.
Czasem pojawiają się delikatnie zarysowane melodie, ale nie w nich tkwi sedno. To wspaniała wielowarstwowa opowieść, pozornie tląca się pod powłoką przeciągłych zagrań, a de facto złożona dramaturgicznie. Obraz wielowątkowego przecięcia się wpływu różnych kultur świata, które nie są traktowane jako coś egzotycznego; raczej jako narzędzie służące do realizacji konceptu. W „Khus” i utworze tytułowym słychać flet mirlitron (wibrujący na pierwszym planie, ale też wytworzony przez niego drone, świetnie się ze sobą przeplatające) – słyszymy tu instrument w jego oryginalnym brzmieniu, ale też jego inną, mniej typową odsłonę. Są na tym albumie instrumenty dęte stworzone z rur PCV, jest wietnamski bi, wszystko w otoczce dryfujących sinusoidalnych brzmień. Takie to drony, które rozwijają się w bogatą i wielowątkową historię, epopeję wręcz, bo trzyma w napięciu i pochłania. Wykracza poza prosty drone music dzięki plastycznej i gęstej dźwiękowej narracji. Najważniejsze, że to zagłębienie się w muzykę tradycyjną z różnych zakątków globu brzmi bardzo koherentnie. To zaproszenie do głębokiego słuchania, muzyka eskapistyczna, której trzeba pozwolić wybrzmieć, złapać ucho w trans. Chociaż nie ma tu rytmu jak na innej wspaniałej tegorocznej płycie, która ukazała się w tym roku – mam na myśli album Mandatory Reality Joshua Abrams & Natural Information Society – jest o wiele więcej transu, który jest czymś więcej niż rytmiczną pętlą. Liczy się faktura dźwięku i barwa instrumentów, medytacyjna forma, ale i złożoność dronowej powłoki, która ukrywa całe bogate spektrum brzmieniowe. To niesamowite, wciągające wydawnictwo, nieoczywiście pociągające – jednostajne wodzenie za ucho może najpierw przypominać muzykę tła, ale te utwory ogarniające przestrzeń, intensywnieją i wciągają. Dźwiękowe procesje, rytualne muzyczne medytacje.
Werner Durand with Amelia Cuni and Victor Meertens, Processions, Besom Presse