Granie koncertów to ciężka praca. To wycieranie klubów po kątach, podróżowanie przez cały dzień aby zagrać wieczorem koncert i następnego dnia rano znów wsiąść do pociągu; to permanentne niedospanie i zmęczenie. Satysfakcję daje nie tylko dobrze zagrany koncert, ale też odpowiednie wynagrodzenie. Muzycy również mają rodziny i rachunki do opłacenia – mówi Aleksandra Trzaska, założyciel Kilogram Records i organizator koncertów. To kolejna wypowiedź w dyskusji „Jak organizować koncerty?”.

Aleksandra Trzaska, szef Kilogram RecordsNie wiem jakimi prawami rządzi się scena rockowa czy popowa, gdzie na koncerty przychodzi po kilkaset osób. Moje doświadczenia wynikają z pracy wydawcy i managera muzyków z kręgu sceny muzyki improwizowanej oraz free jazzu, gdzie koncerty mają raczej kameralny charakter.

Nie jestem zwolennikiem sytuacji, kiedy muzycy otrzymują honorarium ze sprzedanych biletów. A jeżeli już decyduję się, jako manager, na takie rozwiązanie to współpracuję jedynie z klubami zaprzyjaźnionymi, gdzie mogę liczyć na uczciwość oraz pełną współpracę przy organizacji i promocji. Jest bardzo mało klubów, które w takiej sytuacji dotrzymują obustronnej umowy. Zarówno organizator jak i artysta powinien być zainteresowany wypromowaniem koncertu, wykorzystaniem wszystkich możliwych środków, które dawałyby gwarancję, że na wydarzeniu pojawi się liczna publiczność, a co za tym idzie, sprzedadzą się bilety i muzycy otrzymają odpowiednie wynagrodzenie.

Niestety, z moich doświadczeń wynika, że kluby często w takich sytuacjach nie robią promocji w ogóle (bo powieszenie ręcznie wypisanego plakatu formatu A4 na drzwiach trudno za takową uznać). To niesprawiedliwy układ – ryzyko nie leży po stronie klubu ale wykonawcy, a to kusi do nadużyć. Ostatnio spotkała nas przykra sytuacja, która uświadomiła mi, że jest naprawdę niewiele miejsc, gdzie taki eksperyment można przeprowadzić. Zespół (duet) zdecydował się zagrać za bilety. Na koncert przyszło bardzo dużo osób. Tylko, że po koncercie otrzymali po 300 złotych, bo okazało się, że ponad połowa widzów była gośćmi klubu. Jeżeli od tej kwoty odliczymy koszty przejazdu, obiad i nocleg to okazuje się, że muzycy zagrali darmowy koncert dla przyjaciół właściciela klubu. Szkoda tylko, że nikt ich o tym nie uprzedził – umawiali się inaczej. Jeżeli organizator planował imprezę dla swoich gości, to powinien za nią zapłacić. Jeżeli płaci muzykom z biletów, to sprzedaje je wszystkim bez wyjątków. Nie interesują mnie w takiej sytuacji prywatne czy sponsorskie zobowiązania klubu.

Najczęściej więc negocjuję normalną gażę lub, w przypadku małych miejsc, umawiam się na tzw. kwotę gwarantowaną, w ramach której niezależnie od frekwencji zespół dostaje minimalną gażę na jaką się można zgodzić, a dodatkowo otrzyma pieniądze ze sprzedaży biletów, jeżeli koncert okaże się sukcesem. Dzięki temu klub już coś ryzykuje, przykłada się do reklamy, a zespół ma „gwarant” i wie, że jeżeli nie zarobi to przynajmniej nie straci.

Niestety często sami muzycy „strzelają sobie w kolano”, godząc się na kiepskie warunki i grając za półdarmo. Gdyby nikt tego nie robił, nie byłoby precedensu i nie dochodziłoby do sytuacji, w której gdy dzwonię do klubu, na wejściu słyszę: „a ty wiesz kto u mnie tydzień temu grał za bilety?”. Ręce mi opadają. Muzyk o rozpoznawalnym nazwisku nie może godzić się na granie po kosztach. Przez to za normalną stawkę nie zagra ani on ani jego koledzy. Nie wspominam już o młodych zespołach na starcie. Konieczne jest stawianie twardych warunków, nie schodzenie poniżej pewnego pułapu. Kogoś nie stać na zorganizowanie koncertu – trudno. W końcu organizowanie dobrych imprez jest formą promocji danego miejsca, budowaniem marki i „wychowywaniem” sobie publiczności. Dobre kluby dostają dotacje, piszą projekty, otrzymują pieniądze z miasta, zabiegają o sponsorów, nawiązują współpracę z browarami – nie budują budżetu wyłącznie w oparciu o zyski z biletów. Jeżeli decydujesz się na prowadzenie klubu, to musisz działać jak dobry manager, kombinować skąd pozyskać źródła na jego utrzymanie. Jeśli komuś wydaje się, że utrzyma działalność tylko ze sprzedaży biletów na imprezy, to najlepiej niech od razu da sobie spokój.

Koncertowanie to ciężka praca. To wycieranie klubów po kątach, podróżowanie przez cały dzień aby zagrać wieczorem i następnego dnia rano znów wsiąść do pociągu; to permanentne niedospanie i zmęczenie. Satysfakcję daje nie tylko dobrze zagrany koncert, ale też odpowiednie wynagrodzenie. Muzycy również mają rodziny i rachunki do opłacenia.

Reasumując – jest kilka miejsc w Polsce, gdzie decyduję się zorganizować od czasu do czasu koncert za bilety. Ale, po pierwsze – mam sto procent pewności, że w takim miejscu mogę liczyć na bardzo dobrą promocję wydarzenia, a po drugie – muzycy mają zapewnione całe zaplecze techniczne, nocleg i wyżywienie. Po trzecie – wiem, że to miejsce ma już swoją markę, swoją publiczność, jasno określony profil muzyczny oraz płaci muzykom – to sprawia, że chce się tam wracać i grać. Jeśli po kilku sensownie zorganizowanych koncertach, właściciel mówi, że w danym miesiącu ma niski budżet, jestem w stanie zdecydować się zrobić tam koncert jedynie „za bilety”, bo mam miłe doświadczenie z tym miejscem. Ale obie strony muszą to wypracować i włożyć w to energię, opartą na wzajemnym szacunku i zaufaniu.

Dyskusyjną kwestią jest według mnie granie za piwo, jedzenie czy nocleg, gdy mówimy o młodych zespołach. Młodych ale nie znaczy, że bez doświadczenia i już jakiegoś dorobku. Oczywiście, że markę i status należy sobie wypracować ale czy w firmie, po miesiącu pracy, dają stażyście skrzynkę piwa?

[Aleksandra Trzaska]

—————————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Czy normą jest ustalanie określonej stawki honorarium dla zespołu przed koncertem? Jak wygląda promocja koncertów w Trójmieście i współpraca ze sponsorami? W dziale „Odbicia” miała miejsce dyskusja, w której wypowiedzieli się właściciele klubów, animatorzy i przedstawiciele instytucji publicznych z Trójmiasta a także spoza tej metropolii.

[Fotografia u góry: Renata Dąbrowska]