Trzy błyskotliwe połączenia perkusji z elektronicznymi dźwiękami. Wojtek Kurek łączy brzmienie bębnów elektroniką i nagrywa swój najlepszy solowy album.  Max Jaffe wykorzystuje sensoryczną perkusję, aby stworzyć nieoczywistą muzykę rytmiczną.  Z kolei Tiger Village na wiele sposobów sampluje instrument i tworzy kolorowy muzyczny koktajl.P

>>>Read in English<<<

Im dalej w las, tym więcej ciekawych perkusyjnych płyt w tym roku. Zarówno tych, których autorzy za przedmiot badań biorą jedynie akustyczny instrument, ale też takich, w których solowe działania spotykają się z elektronicznymi brzmieniami wszelkiej maści i wędruje w kierunku syntetycznej, czasem odhumanizowanej elektroniki. Stąd punktów wspólnych – chociaż w różnym natężeniu – na najnowszych albumach Wojtka Kurka, Maxa Jaffe i Tiger Village jest całkiem sporo.

Wojtek Kurek udziela się w wielu składach i projektach, o czym bogato informuje jego zasobna strona internetowa (z której wielu muzyków powinno brać przykład). Pierwszy raz usłyszałem go w oryginalnie podchodzącym do alternatywnego rocka Bubble Pie, potem z Paper Cuts (także w duecie z Arszynem i Tomaszem Dudą), ale przede wszystkim za sprawą solowego poszerzania możliwości brzmienia akustycznej perkusji. Przyznam, że wydawnictwa Kurka za każdym razem były intrygujące, ale często dosyć chaotyczne i to właśnie Ovule jako suma jego doświadczeń, w przeciwieństwie do poprzedniczek jest najbardziej zwarta, spójna i przemyślana. Sonorystyczne pasaże, podskórna pulsacja czy syntetyczne elektroniczne pasma, czasem delikatnie przebłyskujące zza zestawu perkusyjnej kakofonii, kiedy indziej wysuwających się na plan – ta cała, gęsta muzyczna magma robi wrażenie. Kurek stawia na krótkie formy i nie popada w rozwlekłe improwizacyjne eskapady. Kolejne utwory następują po sobie z werwą, muzyk gra płynnie, ale też treściwie. Szorstkie szuranie po membranie kontrapunktuje elektroniką na wysokich pasmach i od niechcenia wygrywanymi uderzeniami na stopie. Ważne są tu faktury i barwy instrumentu, czasem osobliwe połamańce, kiedy indziej budowanie zwartej dźwiękowej tkanki. Wszystkie utwory mają bardzo zcyfrowane tytuły, jakby były jakimiś algorytmami – perkusja z elektroniką zasklepiają się, idą łeb w łeb w całkowitej symbiozie. Nie mam też poczucia przegadania – akustyczne brzmienia świetnie równoważą się z tymi bardziej odhumanizowanymi. A Kurek zręcznie między nimi lawiruje i improwizuje, czego efektem jest najlepsze jak dotąd jego solowe wydawnictwo.

Max Jaffe to niemniej aktywny muzyk, o bogatym portfolio (również polecam jego stronę), którego można zobaczyć u boku Amirthy Kidambi w projekcie Elder Ones, ale też w błyskotliwym zespole JOBS. Jaffe jednak równie często gra solowo, zazwyczaj używając Sensory Percussion, która za pomocą specjalnych triggerów podłączanych do bębnów robi z instrumentu sampler, który reaguje na natężenie uderzenia i wybrzmiewa w zależności od tego w którym miejscu membrany trafi się się pałeczką. Korzysta z niego m.in. Eli Keszler czy Greg Fox, a Giant Beat pokazuje jak ciekawie można to narzędzie wykorzystać, jednocześnie nie przysłaniając warstwy kompozycyjnej. Jeśli Keszler traktuje perkusjonalia jako sampler do wygrywania post-ambientwych i płynnych form, a Fox jako bazę dźwięków do uwypuklanie pomysłów w swoich kompozycjach, o tyle Jaffe po prostu na żywo tworzy elektronikę na bębnach. Pokazuje to już płynny i bardzo pociągający „Harmonik” otwierający album – wyrazisty rytmicznie, obudowany pomysłami, które przecież nie powstały jako sklejka z sampli, ale regularna i sugestywna gra na żywo. Znajdujący się tuż za nim „Beta Gem” unaocznia to jeszcze lepiej – to linearnie dodawane elementy, które od minimalistycznego uderzenia gęstnieją od pomysłów wsamplowanych stopniowo, ale bez poczucia przesytu z quasi-aphextwinową smugą ambientu w tle. Jaffe ogólnie zdecydowanie bliżej ma do współczesnej, często połamanej sceny elektronicznej – „The Rake” momentami brzmi wręcz breakcore’owo, zwłaszcza, że w drugiej części na przód wysuwa się głośni i szorstki noise. Tym ciekawiej kontrapunktuje go dosyć nastrojowy „Harro Wood Block”. W zasadzie każdy z utworów nie jest popisem możliwości perkusji i jego nieokiełznania, ale przemyślanymi utworami, które od rytmu po detale pokazują fantastyczne możliwości jakie perkusji daje hardware Sensory. Jaffe wychodzi poza utarty szlak zelektryfikowania bębnów, a raczej wykorzystuje ich możliwości do grania elektroniki z bardzo ludzkim pierwiastkiem. Odświeżające.

O ukrywającym się pod pseudonimem Tiger Village, Timie Thornton wiem najmniej, chociaż – podobnie jak poprzednicy – CV ma również bogate. W ciągu ostatnich sześciu lat wydał już dziewięć albumów, a najnowsze dzieło, które ukazało się pod szyldem progresywnej i świeżej wytwórni Hausu Mountain jest dziesiąte na liście. I tu należy się słowo wprowadzenia, bo to bardzo intrygujący label, który przypomina, że Chicago to nie tylko scena jazzowa (od Kena Vendermarka po International Anthem), ale też świetna reprezentacja elektroniki – to właśnie pod szyldem tego labelu ukazały się pierwsze albumy Eartheater, z drugiej strony genialne syntezatorowe popisy Mukqs, ale też akustyczne solowe płyty Andrew Bernsteina na saksofon (znanego z Horse Lords). Hausu Mountain jednak celuje przede wszystkim w egzotycznie brzmiącą, czerpiącą z dorobku sceny syntezatorowej elektronikę, trochę w klimacie retro, trochę połamaną, trochę puszczającą oko w kierunku new age. Tiger Village (to jego trzeci album w tym labelu) już w tytule podejście do perkusji trochę wyśmiewa odnosząc się do znanego periodyku (polecam tę kompilację okładek). Sam instrument wykorzystuje niemalże w manierze free-jazzowej, tyle że multiplikuje narzędzia. Jeśli Kurek czasem brzmi jak Autechre, a Jaffe jak Aphex Twin to Thornton mieli swoje pomysły, podkręca je i nawet jeśli za pierwowzór bierze reprezentantów sceny elektronicznej, to bawi się tempem utworów, natężeniem dźwięków, gęstniejącą kaskadą toczących się elektronicznych perkusjonaliów. Już nie instrument – jako zestaw – jest najważniejszy, ale to jak może brzmieć perkusja przyszłości przemielona przez sampling, syntezatorowe brzmienia, ale czasem będąca odpowiednikiem papki, jaką serwuje popkultura. To rozchybotana, nerwowa muzyka, jest tu miejsce na suche perkusyjne hi-haty, prześwitujące w oddali zsamplowane uderzenia pałeczek perkusyjnych, a z drugiej strony gęste syntezatorowe partie, basowe niskie tony i trochę cyrkowy klimat całego nagrania, gdzie wszystko miesza się ze wszystkim, muzyka jest szalenie intensywna, ale przekonująca. Synteza pomysłów jest bogata, a czasem przypomina poprzedników („Soft, Real” – Kurka, a „Beat Tape” – Jaffe) – i to oczywiście nie zarzut, a raczej unaocznienie, że możliwości perkusji dają pole do popisu a wiele sposobów i te trzy albumu bardzo dobrze to pokazują.

Wojtek Kurek, Ovule, Pawlacz Perski

Max Jaffe, Giant Beat, Not on label
SŁUCHAJ: 🎶 Spotify 🎶 Tidal 🎶 Deezer 🎶 Apple

Tiger Village, Modern Drummer, Hausu Mountain
SŁUCHAJ: 🎶 Spotify 🎶 Tidal 🎶 Deezer 🎶 Apple