Klarnecistka Angel Bat Dawid na telefonie komórkowym nagrała przejmujący album wyrażający żal i złość, a jednocześnie muzykę bardzo liryczną, czerpiąc ze spiritual jazzu i gospel. Cucina Povera sięgnęła po proste urządzenie Zoom do nagrywania – bazuje jedynie na swoim głosie, który zapętla i w minimalistycznej formie buduje przejmujące piosenki.
Z dzieciństwa pamiętam mój dwukasetowy magnetofon Sony, na którym nagrywałem swój głos i wymyślone audycje. Rejestrowałem to, co przychodziło mi do głowy, ale też nagrania z radia, piosenki aż z kasety na kasetę nagrywałem swoje składanki. W pewnym momencie zastąpił go smartfon, na którym dzisiaj można nagrywać wszystko. Jest pod ręką, łatwo go obsługiwać. Agnes Bat Dawid na specjalnej aplikacje na swoim telefonie nagrała swój debiutancki album, Cucina Povera z kolei wzięła popularny rejestrator Zoom, na którym zapisała swoją drugą płytę. Chociaż muzycznie obie płyty to zupełnie dzieli wiele, łączy je sposób rejestracji i energia, która z nich wypływa.
Agnes Bat Dawid kroki w muzyce stawia od dawna, podobno nawet pomysłów ma na kilka albumów. W pewnym momencie zwróciła na siebie uwagę Scottiego McNiece, założyciela chicagowskiego International Anthem, ożywczego wydawnictwa, który w ostatnich latach przyniosło światu nagrania Makaya McCraven, Jaimie Branch, Ben Lamar Gay czy Ahleuchatistas. McNiece wyłapuje muzyków kreatywnych, ale też pomysłowo podchodzących do tworzenia muzyki – McCraven zebrał nagrania z kilkudziesięciu godzin muzyki, które potem na „In the Moment” pociął i połączył w błyskotliwą i wibrującą płytę, Branch z kolei część materiału nagrała podczas spontanicznych sesji improwizowanych, a część w studiu, wielościeżkowo, w efekcie czego powstał album koherentny i zwracający uwagę free-jazową frywolnością pełną werwy i doskonałego zgrania zespołu. The Oracle Angel Bat Dawid wpisuje się w ten nurt, chociaż artystka nagrała go całkowicie samodzielnie, na aplikacji z opcją rejestracji aż dwunastu ścieżek. Czasem w swoim domowym studio, czasem na chwilę przed koncertami, albo w trakcie podróży („London” powstał w wynajmowanym w Londynie mieszkaniu, w którym akurat trafiła na pianino, z kolei „Cape Town” to efekt spontanicznej sesji z perkusistą Asher Simiso Gamedze). A potem – po doświadczeniach w duecie Angel/DeLundon – sama go zmiksowała.
To artystka aktywna na wielu polach – od sfery czysto muzycznej po zaangażowanie w sprawy społeczne, o czym pisali The Guardian i Chicago Reader. Dlatego fakt, że jej muzyka powstaje przy okazji, często (choć nie zawsze) pomiędzy innymi zajęciami, ma znaczenie – jest jak notatka z podróży, dźwiękowa rejestracja emocji, od których gęstnieje cały materiał. Angel Bat Dawid nie ukrywa inspiracji spiritual-jazzem, nie ukrywa też swojego społecznego zaangażowania. „Destination” to utwór z wierszem Yusefa Lateefa, amerykańskiego kompozytora i multiinstrumentalisty, z kolei „What shall I tell my children who are black” to przejmująca kompozycja z zapętlonymi i zwielokrotnionymi ścieżkami z poematu Margaret Taylor-Burroughs (What shall I tell my children who are black / Of what it means to be a captive in this dark skin?). Dawid czerpie z jazzu, gospel, w „Black Family” zahacza o quasi-hip-hop samplując powtarzalny perkusyjny bit. Pomimo różnych metod rejestracji – czasem jednej ścieżki z nagrania live, czasem aż siedmiu, poddanym efektom, wszystko brzmi bardzo spójnie. W „Black Family” głosy się nawarstwiają, pojawia zniekształcony, pełen pogłosu i elektryfikacji saksofon, „Impepho” to free-jazzowy odjazd z dublowanymi klarnetami i efektem wah-wah. Jest w tej muzyce energia i szczerość, pewna surowość, ale też ów duchowy wymiar – dzięki spontaniczności i podkreśleniu ważnych tematach w tekstach. To błyskotliwy komentarz wciąż aktualnego problemu Afroamerykanów w USA, ale też sięgnięcie do historii spirytualistycznego jazzu (do którego zamiłowanie wyniosła z domu), tradycji społecznego oddziaływania muzyki jako narzędzia oporu. W lirycznej i przejmującej formie jak w „We Are Starzz” czy „What shall I say…”, albo w totalnie nieokiełznanej i szamańskiej postaci – jak „Cape Town”. Najmocniej jest kiedy krzyczy niczym w modlitwie w finalnym, tytułowym utworze. Jest poetycka, szczera i autentyczna, a jednocześnie dosadna i żywiołowa. Wspaniały album.
Cucina Povera debiutantką nie jest – nazwa, którą wybrała sobie na pseudonim w języku włoskim odnosi się do surowych metod gotowania chłopów w południowych Włoszech po II Wojnie Światowej, a jej pierwszy album Hilja ukazał się przed rokiem i od razu zwrócił na siebie uwagę. Wydawałoby się, że publikacja kolejnego materiału tak szybko nie jest dobrym posunięciem, ale Zoom jest jeszcze lepszy niż poprzednik. Ukrywająca się pod tym pseudonimem Maria Rossi, która pochodzi z Finlandii, ale mieszka w Glasgow, jeszcze bardziej zredukowała swoje brzmienie. Osiem utworów zatytułowanych po prostu tak jak kataloguje je rejestrator Zoom H2N to popis jej zdolności lokalnych i porywającego wykorzystania głosu na różne sposoby przy pomocy wokalnego efektu VE20. Povera gra w akustycznie przestrzennych pomieszczeniach w różnych miejscach, także podczas przemieszczania się – czuć to także dzięki dobremu brzmieniu materiału, echu, które się niesie i akustycznym właściwościom, które są dla niej sprzyjające. Artystka sampluje warstwy głosu, zapętla je i na nich dogrywa kolejne. Czasem w bardzo melodyjnej i medytacyjnej formie („0003”), czasem generuje niby-bity („0004”) wplatając w nie mini chór będący sumą jej wokaliz. Ucieka w ciszę („0005”), a muzyka wyłania się tam, gdzie w zasadzie nikt by się jej nie spodziewał. Zahacza o ambient-popową piosenkę („0001”), której nie towarzyszy żaden dźwięk poza rezonującym głosem, albo wplata pojedyncze zagrania na klawiszach. Dwa utwory finałowe brzmią wręcz religijnie niczym wyśpiewywana samotnie modlitwa – chóralno-organowy „0014” potężnie zamyka album.
Povera bierze proste narzędzie do nagrywania muzyki i rejestruje spontanicznie swoje pomysły. Po tytułach widać, że nie wykorzystuje wszystkiego co nagrała – dokonała selekcji i stworzyła spójną narrację. Zoom brzmi jak efekt konsekwentnej improwizacji, ale jest też pokazem samowystarczalności, sięgnięciem do istoty klasycznego minimalizmu bazującego na repetycjach i powtórzeniach. Rossi jednak tworzy materiał czysty, nie wykalkulowany, ale szczerzy i piękny. Jej barwa głosu na tle ciszy zachwyca, a efekt mnożenia głosu czy wszystkie te mikro dźwięki, które wyłaniają się dookoła, zarówno w bardziej zrytmizowanej formie lub jako muzyczne mgiełki, dodają ciszy i wokalom kolorytu. To oszczędna, ale barwna muzyczna tkanka, dźwiękowa notatka. Ma sakralny i medytacyjny klimat, a jednocześnie towarzyszy jej wyciszenie, brawurowe wykorzystanie narzędzi (głosu i jego wybrzmiewania, ale też efektu, który pozwala nim manipulować) w celu redukcji, dozowania dźwięków. Słucham Zoom i czasem brzmi jakby to był głos świętej, wybrzmiewający w świątyni. Przede wszystkim jednak zachwyca swoim pięknem w momencie grania z ciszą, głosowymi możliwościami organizmu, ale też frapującej pomysłowości w układaniu improwizacji w piosenkowe struktury. Autentyczna, spontaniczna, a jednocześnie bardzo uduchowiona forma. Jeśli trochę piosenkowa i subtelna Hilja ujmowała prostotą i pięknem to Zoom idzie jeszcze dalej w kierunku redukcji, a jednocześnie oferuje muzykę przeszywającą do szpiku kości – bez zbędnych ornamentów i niepotrzebnych zakłóceń, jest subtelny i wymowny.
Angel Bat Dawid, The Oracle, International Anthem
SŁUCHAJ 🎶 Tidal 🎶 Spotify 🎶 Deezer 🎶 Apple Music.
Cucina Povera, Zoom, Night School Records
SŁUCHAJ 🎶 Tidal 🎶 Spotify 🎶 Deezer 🎶 Apple Music.