– W sacrum chrześcijańskim jest obecny rys smutku, ale jest to smutek związany z tęsknotą i przełamany nadzieją. Chrześcijaństwo widzi naszą rzeczywistość jako upadłą i patrzy w kierunku raju. Nabożeństwo chrześcijańskie ma w sobie element smutku np. w muzyce liturgicznej, zwłaszcza tej przedsoborowej. Ale nie jest to smutek beznadziejny tylko pozytywny – opowiada Michał Jacaszek w trzecim z wywiadów o Gdańskiej Szkole Śmierci, opisanej w Tygodniku Polityka.
[grey_box]
Przeczytaj cały tekst: ŚMIERĆ – ULUBIONY MOTYW GDAŃSKICH MUZYKÓW
Grzegorz Kwiatkowski: tradycja uprawiania sztuki spod znaku memento mori trwa od zawsze
Stefan Wesołowski: śmierć jest tak samo pełna witalnej energii jak narodziny
Nagrobki: kontekst śmierci zawsze pasuje jak ulał
Maciek Chodziński: mainstreamowy dyskurs temat śmierci i zła uważa za infantylny, niepraktyczny
[/grey_box]
JAKUB KNERA: Skąd wziął się w twojej muzyce melancholijny i podniosły nastrój?
MICHAŁ JACASZEK: Chyba urodziłem się z takimi uwarunkowaniami. Gdy zacząłem tworzyć muzykę, trochę mimowolnie zabrzmiała ona melancholijnie. Chciałem grać wszystko, jazz, techno, miałem nawet przygodę z metalem i gitarzystą zespołu Schizma. Tymczasem smutny nastrój jakoś ciągle był obecny.
Dobrze czujesz się w smutku?
Smutek nie zawsze musi być negatywną emocją. Jest coś takiego jak przyjemny smutek, delikatny i medytacyjny trans, który bardzo lubię i w którym na codzień funkcjonuję
Momentem, kiedy ten smutek się uwypuklił i dotarł do wielu osób była płyta „Treny”, która odnosi się do tematu śmierci i opłakiwania kogoś, kto odszedł.
Nie miałem założenia, że taki a nie inny ma być przekaz tej płyty. Tytuł albumowi i utworom nadałem po ich nagraniu. Muzyka miała lamentacyjny charakter, a tren oznacza właśnie lament. Słowo „treny” kojarzy się też u nas z twórczością Jana Kochanowskiego. Ta poezja gdzieś głęboko we mnie tkwiła , może więc korespondencja między tymi tekstami a moją muzyką nie jest do końca przypadkowa.
Potem ukazała się płyta „Pentral”, związaną z wnętrzami gotyckich kościołów w Gdańsku, bo zarejestrowałeś nagrania terenowe z ich wnętrz. To był również dosyć poważny materiał – na ile z tematem smutku i żałoby jest dla ciebie ważny wątek sakralny, religijny?
Jeśli mówimy o sacrum chrześcijańskim to wydaje mi się, że jest w nim obecny rys smutku, ale jest to smutek związany z tęsknotą i przełamany nadzieją, Chrześcijaństwo widzi naszą rzeczywistość jako upadłą i patrzy w kierunku raju. Nabożeństwo chrześcijańskie ma w sobie element smutku np. w muzyce liturgicznej, zwłaszcza tej przedsoborowej. Ale nie jest to smutek beznadziejny tylko pozytywny. Smutek ma zresztą bardzo dużo odcieni. Czasem dwie emocje o smutnym zabarwieniu mogą być przeciwstawne. Nie trawię np. ciężkiego smutku w rosyjskiej kinematografii (śmiech).
Chociażby „Lewiatan” kończy się beznadziejnie.
…i te wszystkie stare filmy wojenne. Jest w nich zero nadziei. Wolę smutek Bachowski, smutek pogodzony z przemijaniem ale oczekujący radości.
Muzyka może być środkiem do celebrowania smutku czy przeżywania żałoby?
Tak. Porwałem się w swojej twórczości na tematy poważne ze świadomością ryzyka pretensjonalności i patosu. Nie jestem Pendereckim, robię muzykę na komputerze, istnieje więc ryzyko groteski. Ale muzyka ma potencjał większy niż rozrywka, ironia, czy publicystyka – może sięgnąć bardzo głęboko, działać uzdrawiająco. Chcę robić muzykę o takich poważnych sprawach. Jednocześnie chciałbym uciec od określeń typu „majster-mjelancholji” jak scharakteryzowano mnie na festiwalu w Mińsku, nie być „mikołajem srebrnym”, czy „płaczącym chłopcem pod wierzbą” – te określenia usłyszałem od Mikołaja Trzaski i Marsiji Loco (śmiech). To nie jest mój program – nie mam intencji robienia muzyki smutnej, chcę robić muzykę poważną, muzykę na serio.
Dobrze, że wspominasz muzykę poważną. Twoją muzykę często określa się mianem post-klasycznej albo modern classical. Jak postrzegasz relacje tych gatunków?
Jestem kompozytorem, ale nie komponuję muzyki klasycznej – raczej się nią inspiruję. Muzykę klasyczna to muzyka akademicka, którą tworzy wykształcony kompozytor przy pomocy partytury. Jednak między muzyką akademicką, a tą tworzoną bez partytur jest szara strefa i nie jesteś w stanie powiedzieć jaką edukację przeszła osoba, która ją stworzyła. Artyści tacy jak Tim Hecker, Ben Frost czy Nils Frahm czerpiąc z bogactwa brzmienia symfonicznego, fortepianów, smyczków, instrumentów dawnych budują swoje własne światy, które nie mają wiele wspólnego z akademicką muzyką klasyczną. Maxa Richtera czy Johanna Johannsona nazywamy neoklasycznymi, ponieważ tworzą uproszczoną i zarazem przystępniejszą wersję muzyki klasycznej, bliską muzyce filmowej. To często ambitniejsza odmiana muzyki relaksacyjnej, ale daleko jej do głębi, która jest u Góreckiego czy Parta, którymi to ci artyści się inspirują.
Próbujesz w swojej twórczości szukać tej głębi?
Jak mówiłem podchodzę do mojej muzyki dość poważnie. Staram się dotrzeć do głębi którą znajduję właśnie u Parta, Góreckiego czy Bacha i nie jest to rozbuchana ambicja, raczej postawienie sobie wysokiej poprzeczki.
A co z muzyką akademicką – wydaje mi się, że do niej zbliżyłeś się na „Catalogue des Arbres” nagranej z Kwartludium. Wszedłeś na jej teren czy jedynie czerpałeś z jej środków?
Być może ta płyta przypomina muzykę współczesną akademicką, bo czerpałem inspiracje z Oliviera Messiaena, który jest dwudziestowiecznym awangardowym kompozytorem. Kwartludium wykonują muzykę współczesną, ich brzmienia również mogły wywołać takie wrażenie. Ale nie miałem intencji brzmieć akademicko. To wynika z moich zainteresowań estetycznych, nie jest założeniem.
W tym roku wydałeś płytę „Kwiaty”, którą moim zdaniem łączy pomost z albumem „Treny”, przez powrót do tematyki śmierci i kameralnego tematu, chociaż wykorzystałeś inne środki. Skąd to się bierze?
Literatura, muzyka i malarstwo, które mi się podobają, mają w sobie obecny element śmierci, melancholii, tęsknoty, żalu i przemijania. Może muzyką staram się to oswoić – jest środkiem żeby skanalizować te emocje i uczucia, które we mnie są. Szukam tylko rożnych form żeby to wyrazić. W przypadku Trenów były to smyczkowo-elektroniczne lamenty, „Kwiaty” to bardziej przystępne piosenki z tekstem.
Dlaczego za pomocą sztuki warto mówić o śmierci?
Bo sztuka ma możliwość dawania nadziei w sposób przekonujący – wbrew pozorom nie stwarza iluzji, nie kłamie. Postrzegam rzeczywistość jako sytuację tragiczną, a sztuka i religia takie okna które przynoszą mi nadzieję. Słuchając suity Bacha, Pieśni żałosnych Góreckiego, patrząc na ikonę ukrzyżowania Nowosielskiego, doświadczam pewności istnienia jakiegoś wyższego porządku, innej rzeczywistości w której śmierci już nie ma .
„Treny” pokazały, że ludzie chcą słuchać takiej smutnej muzyki.
Być może ludzie lubią przeżywać cały wachlarz emocji, nie tylko radość i entuzjazm ale też przyjemny smutek – taki, w który można się zanurzyć i kontemplować.
Po „Trenach” twoje wszystkie płyty wydają zagraniczne wytwórnie. Zastanawiałeś się co ludzi spoza Polski zafascynowało w twojej muzyce?
O brzmieniu Stańki czy muzyce Góreckiego pisano, że zawiera charakterystyczną słowiańską melancholię. Podobne rzeczy słyszałem o „Trenach” i płycie „Kwiaty”. Może ludzie z Zachodu odnajdują u nas coś egzotycznego. Zauważyłem, że w Stanach Zjednoczonych podoba się to szczególnie, jest tam chyba deficyt obecności muzyki poważnej w kulturze. Kiedyś w Seattle na mój występ był potrzebny klawesyn – w całym mieście był tylko jeden, lekko zdezelowany!
„Kwiaty” to płyta najbardziej elektroniczna i piosenkowa. Myślisz, że także najbardziej przystępna?
Miałem potrzebę zrobienia lżejszej muzyki po „Catalogue des Arbres” i projekcie Rimbaud, stworzonym z Tomkiem Budzyńskim i Mikołajem Trzaską – to były dosyć ciężkie i ambitne płyty. W momencie, w którym znalazłem teksty o strukturze piosenkowej i wokalistkę, Hanię Malarowską, która te melodie powymyślała, jakoś tak wyszło. W wierszach są zwrotki, więc muzyka układa się w piosenki. Cieszyłbym się jeśli ta muzyka okazałaby się rzeczywiście łatwa w odbiorze
Zastanawiałeś się skąd bierze się tyle różnych spojrzeń na temat śmierci w muzyce z Gdańska? Poza tobą tworzy ją Stefan Wesołowski, z którym stworzyłeś „Treny”, ale też Trupa Trupa i Nagrobki.
Nie mam pojęcia, może to przypadek – podejście do tego tematu jest u nas przecież bardzo rożne Zrozumiała jest dla mnie elegijność muzyki Stefana, myślę że podobnie jak ja czerpie on w jakimś stopniu z chrześcijaństwa, w którym temat śmierci jest silnie obecny. Nagrobki podchodzą do tego tematu inaczej – ironicznie, kabaretowo. Trupa Trupa ma jeszcze inny klimat. Rok temu miała w Gdańsku miejsce duża wystawa „Fete Funebre” (fr. świętując pogrzeb – przyp. red) z udziałem wielu trójmiejskich artystów. Cała poświęcona tematowi śmierci. Może więc jest coś na rzeczy?