Sautrus na swoim trzecim wydawnictwie nie odkrywają Ameryki, ale i nie o to chodzi. Jeśli ich gdyńscy koledzy z Ampacity ciekawie odświeżają połączenie stoner i post rocka, kwartet na „Anthony Hill” w większym stopniu hołduje tradycji i sprawdzonym wzorcom, chociaż muzyka wcale nie trąci myszką.

Jeśli spojrzeć na kolejne tytuły płyt kwartetu, widać że tworzą kolejne rozdziały: „Kuelmaggah Mysticism: The Prologue” i „Reed: Chapter One”. Nie wiem na ile „Anthony Hill” jest tu kolejną częścią, bo to koncept album, który może funkcjonować autonomicznie. Ale muzycznie to zdecydowanie umacnianie swojego muzycznego stylu i jego lepsze dopracowanie. Wyraźna jest tu silna inspiracja stoner rockową szkołą, nawiązania do Kyuss czy momentami nawet Black Sabbath (także przez wokale Weno Wintera), co jednak brzmi spójnie i przekonująco. Zespół nie buduje mdłych i oklepanych form, a praktycznie od samego początku umiejętnie dozuje napięcie i potrafi je trzymać, przez co zwraca uwagę nawet takiego słuchacza jak ja, któremu ze stoner-rockiem niekoniecznie jest po drodze.

Wróćmy jednak do treści płyty – kojarzy mi się ten album z „One” Metalliki. W mniejszym stopniu muzycznie, bardziej tekstowo, przez pryzmat opowiadanej historii. Sautrus zbudował barwną opowieść o Anthonym Hillu, Amerykańskim weteranie wojennym, który służył w Afganistanie, a potem cierpiał na zespół stresu pourazowego. W efekcie doprowadziło go to do takiego psychicznego wyczerpania, że w marcu 2015 biegał nago w Chamblee w Georgii, stawiając zagrożenie dla ludzi i ginąc w wyniku postrzału policji. Był nieuzbrojony, więc momentalnie jego sprawa została nagłośniona i zajął się nią ruch BlackLivesMatter, który skupia się na nadużyciach policji wobec osób czarnoskórych.

Sautrus snując swoją gęstą opowieść w nieoczywisty sposób opowiada tę historię – nie zawsze wprost, czasem krążąc wokół wybranych wątków. Robi to jednak przekonująco i wciągająco. Podobieństwo do „One” występuje tu o tyle, że z każdą kolejną minutą zagłębiamy się w tę przygnębiającą historię, bez wyjścia. Człowieka cierpiącego i niezrozumiałego, wyobcowanego, a finalnie wycofanego z systemu, aby nie sprawiał w nim zamieszania. Okładka płyty dobrze jego sytuację pokazuje – głowa z dziurą po środku, pełno wątpliwości i coś, co gryzie od środka, trapi i nie pozwala zaznać spokoju. Kwartet sugestywnie snuje historię przy pomocy ciężkich gitarowych riffów, czasem wplatając w muzykę ornamenty jak chociażby harmonijkę ustną. Złożoność tej historii sprawia, że chce się wytrwać do jej końca, bo to zespół który kompleksowo zdaje się patrzeć na swoją muzykę, nawet jeśli nie jest to w pełni moja bajka.

Sautrus, Anthony Hill, Pink Tank, 2017.

Jakub Knera