– Mini muzeum Bankowiec powstało z odpadów: wyciągamy eksponaty ze śmietników, worków gruzu, z remontów. Jak ktoś coś remontuje to od razu lecę i mówię „to i to i to dla mnie, biorę do muzeum”. Te detale są ważne – tabliczki dla lokatorów, modernistyczne elementy, wiele detali z mosiądzu i metalu. One budują obraz tego, jak modernizm wyglądał kiedyś – nie tylko z punktu widzenia architektury, ale też wykończenia klatek i mieszkań. Bankowiec to słynny na Polskę i Europę pomnik historii – opowiada Maria Piradoff-Link, twórczyni Mini-Muzeum Bankowiec i jego kustoszka.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Jest pani gdynianką z urodzenia?

MARIA PIRADOFF-LINK: Urodziłam się tu. Moi rodzice byli warszawiakami, którzy po wojnie znaleźli się w Gdyni – przyjechali tu na tzw. przeczekanie. Kupili mieszkanie i urodziłam się z siostrą. Mieli być tu kilka lat, a zostali na całe życie.

Mieszkając tu, w dzieciństwie czy okresie nastoletnim, zwracała pani uwagę na to jak miasto się rozwijało?

Tak! W momencie kiedy się urodziłam w latach 50. całą młodość, szkołę i studia pamiętam jak mówiło się, że Gdynia to młode miasto. Moi rodzice byli ekonomistami, więc nie za wiele rozmawialiśmy o architekturze. Wiedziałam, że to młode i rozwijające się miasto – na moich oczach powstawały różne budowle, pamiętam że nie było jeszcze chociażby Domu Rzemiosła. Chociaż zabytkowy był Gdańsk, Kraków albo Warszawa. Moja świadomość o tym, że Gdynia powstała w epoce modernizmu, zrodziła się dosyć późno – przyznam, że to zasługa władz naszego miasta.

A kiedy w pani życiu pojawił się Bankowiec?

Nie mieszkałam tu od zawsze – mój mąż miał tu rodziców i dziadka, który zamieszkał w budynku przed wojną, bo wtedy rezydowali w nim głównie pracownicy Banku Gospodarstwa Krajowego. Mąż mieszkał tu od dzieciństwa, a ja zamieszkałam wtedy, gdy mąż odziedziczył to mieszkanie matce  w 2006 roku. Wtedy zaczęłam dowiadywać się więcej o epoce modernizmu, w której powstał. Moja koleżanka mówiła, że przecież Gdynia jest młodym miastem, więc gdzie tu szukać zabytków. Ale przecież każda epoka charakteryzuje się jakimś stylem i zostawia po sobie spuściznę. Przed wojną był to modernizm.

Pierwsza część budynku po zakończeniu, 1936 r. / źródło: gdynia.pl

Gdy pojawiła się pani w Bankowcu, wpadła w zachwyt?

Mojego męża poznałam dużo dużo wcześniej w okresie studiów. Byłam w jego mieszkaniu, gdzie dziś mieszkam, i bardzo zazdrościłam mu tych półokrągłych części pokoju, tzw. mostka kapitańskiego. Zachwycało mnie to, ale nie wiedziałam wtedy nic o modernizmie. Jak tu zamieszkałam, trafiłam do zarządu i zobaczyłam całą robotę urzędu miasta.

Mieszkało tu sporo znanych osób.

Znalazły się w Encyklopedii Gdyni. Między innymi mieszkała tu matka i siostra Eugeniusza Kwiatkowskiego – w siódmej klatce, a jej syn był tu stałym bywalcem. Mam zaciemnioną czarną żarówkę z ich mieszkania i wyhaftowaną serwetkę, której autorką jest siostra Kwiatkowskiego. Między innymi dzięki tym przedmiotom wpadłam na pomysł kroniki, opisującej wydarzenia i historie mieszkańców Bankowca. To cegiełki tworzące tę kamienice na przestrzeni wielu lat.

Kolejnym krokiem było mini muzeum, które powstało w 2009 roku, trzy lata po tym jak wprowadziła się pani do Bankowca.

U koleżanki na balkonie zobaczyłam starą umywalkę, która była jednym z pierwszych eksponatów. Mówiłam mieszkańcom, że w budynku powstanie pomieszczenie, w którym będę zbierać eksponaty, więc niech ich nie wyrzucają. Ktoś dał mi grzejnik łazienkowy, miałam kilka pojedynczych kafli i dużo zdjęć.

Najpierw muzeum było w biurze wspólnoty, gdzie zbierał się zarząd. Potem się rozrosło.

Tam wieszaliśmy zdjęcia na ścianach, ale też postawiliśmy umywalkę, tarę, grzejnik na ścianie. Potem dostałam telefon Siemensa, który Niemcy mieli tu w okresie wojny, ale też syfony, coś zaczęłam zbierać na półkach. Kroniką zajęła się Monika Kaczmarek, która rozmawiała z ludźmi i zapisywała ich wspomnienia. Dokumentujemy tam także wydarzenia jak koncert na podwórku czy grilla z okazji osiemdziesięciolecia Bankowca. Kiedyś w garażu zrobiliśmy koncert śpiewu tenorowego i sopranowego. Duet wokalny ubrał się elegancko jak na estradę. Ludzie, którzy słyszeli ich na zewnątrz wchodzili zainteresowani. To było wielkie wydarzenie – wszystko się rozniosło po Gdyni.

Ale muzeum wiele osób zainteresowało się już w momencie otwarcia – przyjechały władze miasta, którym pomysł się bardzo spodobał.

Miałam pomysł, ale nie sama go realizowałam, tylko z pomocą wielu mieszkańców. Zrobiliśmy to dla siebie, aż nagle dowiedział się o tym konserwator zabytków, a zjechał się prezydent Szczurek, media i zrobił się szum. W gazecie „Ratusz” wydawanej przez Urząd Miejski ukazała się specjalna wkładka. Docenili to, że ktoś chciał zająć się zabytkami. Zaczęły pojawiać się wycieczki. Miejsce zaczęło żyć.

Wycieczki przychodziły tu trzy razy w tygodniu.

Bardziej mnie to mobilizowało, żeby zbierać coraz więcej. Dużo wyciągnęłam z wiaty śmietnikowej – proszę sobie wyobrazić, że ktoś likwiduje mieszkanie po 103-letniej kobiecie i wyrzuca dywan perski! To autentyczny wełniany pers – wyczyściłam go i jest w muzeum. Mam też czerwoną kanapę z obiciem sprzed wojny, którą dostałam od jednego z mieszkańców. Ale przede wszystkim ważne były elementy wyposażenia – tabliczki od drzwi, cyklop [wizjer od drzwi – przyp. red], numery mieszkania – to wszystko jest oryginalne, z różnych miejsc. Wiele z nich ginęło z klatek, sprzedawano je na złom.

Tabliczki do nazwisk lokatorów / źródło: https://www.facebook.com/minimuzeum.bankowiec/

Muzeum zaczęło się rozrastać.

Nawet nie wiem ile jest eksponatów. Pewnie gdybym policzyła to uzbierałoby się ich z tysiąc. Przyjeżdżają tu ludzie z Polski i zagranicy, także w ramach konferencji architektonicznych. Wszystko jest udokumentowane w kronice. W końcu z tego małego pomieszczenia przenieśliśmy się w podziemia do dawnych schronów, ponieważ zaczęło przybywać eksponatów.

To wszystko powstało z odpadów – wyciągamy eksponaty ze śmietników, worków gruzu, z remontów. Jak ktoś coś remontuje to od razu lecę i mówię „to i to i to dla mnie, biorę do muzeum”. Bankowiec to słynny na Polskę i Europę pomnik historii.

Skąd to zamiłowanie to staroci?

Byłam wychowana w domu z antykami, tradycjami szacunku do tego, co stare. Piłsudski powiedział: „naród, który nie szanuje swojej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. To pasuje do mini muzeum. Przy okazji stało się to moją pasją, zajęciem na emeryturze, lubię to i tworzę, kontynuuję i mnóstwo ludzi mi przy tym pomaga. W Gdyni wiele mówi się o architekturze z zewnątrz, ale niewiele o tym, co znajdywało się w środku. Chciałam więc to pokazać – chodziłam z tzw. idioten-camera i robiłam zdjęcia. Na otwarcie przyszli mieszkańcy i mi zaufali.

Zgłaszają się z historiami i przedmiotami do dziś?

Inteligencja mówi, że to kapitalna sprawa, inni są obojętni, a jeszcze inni mówią: po co nam to?! Przekrój narodu.A czasem niektórzy sąsiedzi dopiero podczas wycieczek tu przychodzą, a nie robią tego sami z siebie. Mimo że wiedzą, kto jest za to odpowiedzialny.

Opowiadają swoje historie?

Niektórzy opowiadają niestworzone rzeczy, nawet jeśli tu nie mieszkali. Jeden człowiek szukał magla w podziemiach, bo znał go z opowieści swojej matki, która z rodziną zamieszkała tu w czasie wojny po tym jak zostali wysiedleni z Oksywia, a ojca wzięto do Stutthofu. Dowiedzieli się, że z portu przywieziono zapasu jedzenia do garażu w Bankowcu – nie wiadomo jak tu dotarli, ale zamieszkali w nim i ukrywali się przed Niemcami przez kilka miesięcy. Jej syn przyszedł tu, zobaczyć to, o czym słyszał w dzieciństwie. Są ludzie, którzy mieszkają tu od 1945 roku, a nawet sprzed wojny, ale najwięcej wiem ja, która doszłam tu w 2006 roku.

Ciągle dowiaduję się czegoś nowego np. tego, że dziadek mojego męża mieszkał na samym początku w zupełnie innym mieszkaniu niż my. Był jednym z dyrektorów BGK przed wojną, przedtem pracował też w banku w ówczesnym Dworcu Morskim, obecnie Muzeum Emigracji. Nie wiedzieliśmy dlaczego po wojnie dostał inne mieszkanie – jedna z dziewczyn zapisała swoje losy i losy dziadka, który pracował w PKO. On objął mieszkanie nr 15, a dziadek mojego męża dostał inne wolne mieszkanie.

Ekspozycja „Szkło, metal, detal. Architektura Gdyni w szczegółach” w Muzeum Miasta Gdyni, fot. Bogna Kociumbas.

Kiedy zdała sobie Pani sprawę, że to już więcej niż jedno pomieszczenie? Teraz praktycznie mamy całe mieszkanie – kuchnię, salon, łazienkę.

Jedno z pomieszczeń było robione na siłownię – wyremontowano je, ale nikt tu siłowni nie chciał i finalnie stało puste. Ludzie zaczęli przynosić mi meble, dostałam kredens po jednej pani i to zapoczątkowało powstawanie kuchni. Potem panowie, którzy remontowali coś w kamienicy, przenieśli mi piec. Toalety tu były, ale wstawiliśmy starą umywalkę, posadzkę i wszystkie akcesoria łazienkowe – tak powstała łązienka. Potem na samym końcu dostałam mebel biblioteka, w którym zbieram wszystkie książki o muzeum.

Przebywanie w pokojach przypomina uczucie bycia w zaaranżowanych pokojach w Muzeum II Wojny Światowej.

Ale to zupełnie mniejsza skala, chociaż ekspozycja cieszy się też zainteresowaniem na zewnątrz – część z niej wykorzystało Muzeum Miasta Gdyni w ramach wystawy “Szkło Metal Detal”.

Za mini muzeum dostała pani nagrodę Civitas e Mari.

Jestem dumna z tego, że ją dostałam. Muzeum trzeba rozwijać – nie założyłam stowarzyszenia czy fundacji, ale potrzebne jest wsparcie dla tego miejsca. Mnóstwo ludzi przychodzi tu z dziećmi, Muzeum Miasta Gdyni organizowało tu warsztaty, na bazie których powstała książka “Pan Nowoczesny. Barwne życie w białej Gdyni”.

Zależy mi, żeby przy wejściu zawieszono tablicę o Stanisławie Ziołowskim, który zaprojektował Bankowiec. Przy wejściu do pierwszej klatki jest okienko od dawnej stróżówki – to dla niej idealne miejsce. Odtworzyłabym stare skrzynki na.listy.

Gdynia chwali się muzeum.

Tak, w końcu mamy budynek, który ma własną ekspozycję. Była tu prezydent Zabrza, historycy z Gruzji, Niemiec, Francji i Norwegii. Wszyscy wnikliwie oglądają. Nie chcę budować sobie pomników, ale ważne żeby korzystać z tego i z kroniki w przyszłości. Już teraz wiem, że kilka młodych osób się tym interesuje.

Dzięki mini muzeum, życie w Bankowcu kwitnie.

W Warszawie ukazała się książka „Zanikające gorseciki”, a że było ich dużo w Bankowcu, zorganizowałam spotkanie też tutaj. Przyszło sporo ludzi, a jej autorka, Hanna Faryna-Paszkiewicz, przywiozła mi ciastka w kształcie gorsecików. Tak mi się spodobały, że je wszystkie zachowałam, żeby nie zjeść i zachować!

W okresie świątecznym mieszkańcy spotykają się właśnie tu. Są sztućce, stół się rozkłada – jak ktoś chce to nawet jeśli ja nie mogę przyjść, bierze klucz i spędza tu czas. Podczas świąt każdy przyniósł jedzenie i ludzie siedzieli w kuchni, bo tam było więcej miejsca. Bankowiec żyje! To kreatywne miejsce – odbywają się wewnętrzne imprezy, koncerty czy rocznice powstania budynku.

Ciasteczka gorseciki / źródło: https://www.facebook.com/minimuzeum.bankowiec/

Dlaczego zbieranie tych wszystkich przedmiotów jest ważne?

Po pierwsze – ocalamy je od zapomnienia. Pana dzieci i wnuki mają tu przychodzić, aby oglądać z jakich elementów powstało miasto. Bo gotycki kościół czy modernistyczną i obłą budowlę okrętową, można zobaczyć chodząc po mieście, ale to jak zostało wykończone wnętrze już niekoniecznie. Te detale są ważne – tabliczki dla lokatorów, modernistyczne elementy, wiele detali z mosiądzu i metalu. To było nowoczesne, ale dziś szokuje. Każdy element był i jest ważny bo one budują obraz tego jak modernizm wyglądał kiedyś – nie tylko z punktu widzenia architektury, ale też  klatek i mieszkań. To dzisiejsze maluchy, a w przyszłości być może konserwatorzy zabytków i architekci mogą zobaczyć na namacalnych przykładach.

Dzieci przychodzą tu na warsztaty, raz grały w jedną z gier i wrzuciły zdjęcia na Facebooka. Można tu wszystko dotknąć i wziąć do ręki – nie jesteśmy muzeum za szklaną szybą. Dla dzieci to naturalne – zaglądają do szafek, wszystko jest namacalne. Nie ma gablot, nie ma nic schowanego – oczywiście, mogą mi coś wynieść, ale jeszcze nikt tego nie zrobił. Raz dzieciom porozdawałam oryginalne gorseciki na pamiątkę. Wiem, że wrócą do domu i odłożą je na półkę, ale jak dorosną to może do tego wrócą.

Przypomną sobie historię miasta przez taki detal.

Takie atrakcje są ważne. Lepszy gorsecik niż cukierek.