– Początki były takie, że za przysłowiową flaszkę, kupowaliśmy krótką kasetę Beta Cam, wpadaliśmy do telewizji o 2 w nocy i siedzieliśmy do rana, montując filmy nim przyjdą pierwsi pracownicy. Do 3-4 minutowego klipa miałem 12-15 minut materiału. Na domowej Amidze projektowałem animacje, siermiężne i w małej rozdzielczości, powiększone do rozmiarów telewizorów. Na dziecięcym komputerze zrobiłem sam czołówkę Teleekspresu! Gapiłem się w telewizor Sanyo i miałem od tego zapalenie spojówek – opowiada Yach Paszkiewicz*, reżyser, autor wideoklipów, twórca Festiwalu Polskich Wideoklipów YACH FILM.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Jak zainteresowałeś się wideoklipami?

YACH PASZKIEWICZ: W latach osiemdziesiątych byłem plastykiem w toruńskim klubie Od Nowa. Pode mną próby miała Republika, obok Rejestracja, grali też Nocna Zmiana Bluesa i Kobranocka. Powoli tworzyła się scena alternatywna, chociaż nie aż tak duża jak w owym czasie Gdańsku. W jednym z akademików prowadziłem galerię studencką „S”, jeździłem po Polsce na koncerty, oglądałem działania artystyczne, żywo interesowałem się twórczością Józefa Robakowskiego i Łodzi Kaliskiej. U Robakowskiego oglądaliśmy filmy Zbigniewa Rybczyńskiego przywiezione ze Stanów Zjednoczonych. Międzynarodowy Ruch Intermental prowadził sieć wymiany wideo-artu między artystami na całym świecie, nagrywanymi na kasety VHS. Ktoś je zgrywał w USA, Japonii, Niemczech i przysyłał do Polski.

Od kina eksperymentalnego do teledysku?

Bardzo mnie to interesowało! W latach siedemdziesiątych w Bydgoszczy, kiedy uczyłem się w technikum elektronicznym, opodal mojego domu w parku w kinie letnim puszczano filmy z taśmy 16mm. To były krótkie formy: Polska Szkoła Animacji, filmy z wytwórni Se-Ma-For, pierwsze filmy Rybczyńskiego. W PRL-owskiej telewizji Bolesław Michałek prowadził program „Kino krótkich filmów”, w którym pokazywał filmy animowane i eksperymentalne.

MTV była niedostępna, wideoklipy oglądało się piracko. Jak wam się to udawało?

Wojciech Mann razem z Janem Chojnackim prowadzili program „Non Stop Kolor” o muzyce rockowej, w którym czasem puszczali teledyski z MTV, to samo robił Krzysztof Szewczyk. Ale przede wszystkim było to możliwe dzięki kolegom na emigracji w Niemczech, którzy w połowie lat osiemdziesiątych nagrywali całe kasety VHS z klipami MTV, a my potem to oglądaliśmy. Później u bogatszych kolegów pojawiły się anteny satelitarne i jak nie było rodziców, piliśmy razem wino i z zaciekawieniem godzinami oglądaliśmy MTV. Kręciło to nas.

W toruńskim klubie studenckim Od Nowa byłeś plastykiem, ale nie od razu wylądowałeś na ASP.

Zawsze interesowałem się plastyką, chociaż skończyłem technikum elektroniczne, bo rodzice nie chcieli mnie puścić do plastyka. Ale elektronika wiele mi dała, zwłaszcza jak skończyłem grafikę warsztatową. Po drodze byłem w Świrowie, otarłem się o wojsko. Studiowałem fizykę nauczycielską, jako skrycie przed wojskiem, bo nie dostałem się na architekturę.

Po grafice wylądowałem na wystawie najlepszych dyplomów w Zachęcie, skończyłem grafikę, specjalizację z serigrafii – tym zajmował się Andy Warhol. Ale wtedy nie było nowych mediów i komputerów. Jedyne jakie pamiętam pod koniec lat osiemdziesiątychy to te w dziekanacie na uczelni do liczenia stypendiów i wypłat dla kadry.

Nie angażowałeś się politycznie?

Nie, przygodę z polityką miałem taką, że kiedy tworzyłem alternatywny klub z muzyką, to esbecja rozgoniła ludzi przed majówką. I klubu nie było. Nie wchodziłem w politykę. Uważałem, że czas rozkręcania życia nie był po to, żeby łazić z kamieniami po ulicy, chciałem iść w muzykę, scenografię czy grafikę.

Zmieniłeś imię z Jana na Yacha i tak powstał Yach film?

To wzięło się z Mail Artu, ruchu artystycznego w którym wcześniej brałem udział. Chciałem, żeby ludzie zza granicy nie mówili na mnie Dżach, bo tak się czyta Jach, tylko przez J, więc musiałem postawić literę Y. Ale nie od razu. Najpierw w grupie kilku osób – z Andrzejem Wąsikiem, Andrzejem Kuichem, Dorotą Podlaską i Ewą Bąbelą Kuich – stworzyliśmy grupę Nothing, którą później przemianowaliśmy na Naprzód.

Czym się zajmowaliście?

Robiliśmy akcje plastyczno-filmowe, działając kamerą Super8, byliśmy na FAMIE w Świnołujściu czy we Wrocławiu na festiwalu Wro. Spotykaliśmy się w mieszkaniu Doroty i przy okazji imprezy robiliśmy np. Festiwal Barbarzyńców, filmy nieme czy Odyseję Kosmiczną 2001, do której scenę kręciliśmy chociażby w wannie. Dziecinada, ale często podpinaliśmy pod to muzykę, którą lubiliśmy: Briana Eno, Talking Heads, muzykę afrykańską. Najpierw wyświetlaliśmy projekcje na białej ścianie, kleiłem filmy przy pomocy kleju cyanopan, malowałem pisakiem na folii kolory, puszczaliśmy to, a mój kolega miksował muzykę na dwukasetowym boomboxie.

Jakiś nasz znajomy, który był operatorem weselnym, miał dużą kamerę VHS, więc kupiliśmy w Peweksie za parę dolarów pierwszą kasetę, na którą te wszystkie filmy zgraliśmy i tak zaczęła się nasza kariera filmowa. Powielaliśmy taśmę i wysyłaliśmy na festiwale.

Pod koniec lat osiemdziesiątych trafiliście na moment przemian.

Także w sferze sztuki. Stan wojenny spowodował odcięcie dominacji starych artystów, którzy robili sztukę lat siedemdziesiątych, a młodziacy wyszli z pracowni, czuli że ruch dzikich – wielkie płótna i rzeźby – rośnie w siłę. To była nowa fala i powiew świeżości artystów, którzy weszli w lata dziewięćdziesiątych.

Wasza grupa wymyśliła festiwal?

Pierwszy Yach Film odbył się 1 grudnia 1989. Zrobiliśmy happening: mieliśmy nagranych na kasecie kilkanaście naszych filmów i na terenie Bydgoszczy w różnych galeriach zrobiliśmy ich pokazy. A potem w mieszkaniu Kuicha sami sobie przyznaliśmy nagrody za organizację festiwalu: zrobione z kartonu litery Y. I zaraz potem grupa się rozpadła.

Jak Yachy od spotkania w Bydgoszczy zamieniły się w konkurs, który trwa ponad ćwierć wieku?

Na to spotkanie Yach Film w Bydgoszczy przyjechała Magda Kunicka, moja przyszła żona. W Gdańsku prowadziła Burdl, wspierała lokalnych muzyków, zajmowała się zespołami Garden Party, Oczi Cziorne czy Golden Life. Była przyjaciółką Kuicha i nawet ściągnęła na pierwszy festiwal Yach Filmu kilku dziennikarzy radiowych. Po pewnym czasie zacząłem odwiedzać ją w Gdańsku, aż zostaliśmy parą. Urodził się Jaś i Rozalia, a my mieliśmy wspólną pasję: wideo i telewizję.

Działaliście w duecie?

Na początku lat dziewięćdziesiątych robiliśmy klipy dla sceny alternatywnej: Apteka, Kazik, Kult. Magda zasugerowała, że skoro raz zrobiliśmy Yach Film w Bydgoszczy to warto byłoby zrobić ogólnopolski festiwal wideoklipów. Zaczęliśmy szukać kontaktów z ludźmi, najpierw przez niezależne wytwórnie takie jak Pomatom, Zig Zac, Izabellin Studio, potem wchłonięte przez majorsów. Zaczęliśmy do nich dzwonić, odzywać się do ludzi, żeby przysyłali swoje prace. Na pierwszą edycję w ostatnim momencie dotarł klip „Warszawa” T.Love na taśmie 8mm i wygrał. Teledysk był kręcony na strychu na Żoliborzu, scenografia wykonana na kartonach wyciętych w kształcie budynków i pomalowanych farbami. Ale w zgłoszeniach na 44 prace, aż 22 było moich, więc nie mogłem być w jury. Magda wynajęła Teatr Wybrzeże i tam zorganizowaliśmy pierwszą galę. Kiedy T.Love pojawiło się w „Non Stop Kolor”, o Yachach zaczęło być głośniej. Na tyle, że przychodziło coraz więcej prac. W 1991 roku nagrodę główną dostał mój teledysk do piosenki Kultu „44-89”. Pojawiły się zarzuty, że wygrałem bo organizuję imprezę, więc od tej pory przestałem zgłaszać swoje prace.

Jak udawało Ci się robić tak wiele wideoklipów?

Jak w 1989 roku skończyła się komuna i propaganda to w telewizji publicznej postawiono na teledyski i programy muzyczne. Mogłem rozwinąć swoją ideę wyjścia z wideo-artu, aby robić wideoklipy. Najpierw za pomocą rosyjskiej kamery na sprężynę. Wchodziliśmy do studia telewizji tylnymi drzwiami, znajomy operator kręcił profesjonalne ujęcia z kartki papieru, a potem u zaprzyjaźnionych montażystów, montowaliśmy wszystko od trzeciej do szóstej rano.

Co najbardziej cię zaciekawiło w formie wideoklipu? To było coś nowego i często obecnie o wielu filmach mówi się „estetyka wideoklipu”.

Na początku klipy były teatralne – zespół śpiewał do kamery i tyle. Podobała mi się twórczość Tima Popa, który zrobił 82 teledyski dla The Cure, ale też Terrence’a Balley i jego prace dla Freddy’ego Mercury’ego. Do tego dochodziły takie efekty jak grafika 3D, można było ingerować w obraz, ale wideo miały też swoją fabułę. To nie były linearne filmy, o jakich uczyli na filmówce. Inspirowały mnie działania Rybczyńskiego, “Imagine” Lennona, ale też takie obrazy jak „Black or White” czy „Scream” Michaela Jacksona. Zwłaszcza ten pierwszy, w którym tańczył w Moskwie, na pustyni, przy Statule Wolności, a na końcu pojawił się morfing czyli zmieniające się twarze. Jak ludzie to zobaczyli to przez następne pięć lat każdy chciał to zrobić.

A ty?

Patrzyłem na to wszystko nie jak filmowiec, ale fascynat wideoartu. Bo wideoklipy powstawały inaczej, mogą w nich być litery, sama plastyka, artysta nie musi być obecny. Popatrz jakie pomysły mają teraz i obejrzyj „Pył” Fisz Emade Tworzywo albo “The Fib” zespołu Rysy. Każda dekada przynosi nowe trendy, ale na pocztku lat dziewięćdziesiątych wielu artystów wskazywalo na klip w MTV i mówiło “chcę mieć taki sam”.

Eksperymentowałeś z formą.

Do pierwszego klip zespołu Oczi Cziorne „Be Carefoul” pomalowałem dziewczyny całe na czarno a usta na biało, żeby potem przerobić to na negatyw. Nie wiedziałem co wyjdzie. Potem na zapleczu telewizji znajomy operator kręcił pięć minut materiału i pokazywaliśmy efekty w stolicy. Telewizja Gdańsk szybko się rozwijała, więc postanowiliśmy z Magdą napisać scenariusz programu. Na zdezlowanej maszynie do pisania powstał pomysł na „Neptun TV”. Dostawaliśmy kamerę Beta Cam na pół godziny – bo to była jedyna w ośrodku, który wtedy znajdował się na ulicy Sobótki w Gdańsku-Wrzeszczu. Było ciasno, Totartowcy przynosili pomalowaną szmatę, a Konjo swoimi tekstami zapowiadał punkty programu. 30 minut szybko montowaliśmy i program był pokazywany w niedzielę rano.

Potem przyszła pora na Lalamido.

Zaproponowano nam większą produkcję. Zrobiłem kilka klipów dla Oczi Cziorne i im poświęciliśmy program, potem przyszła pora na Golden Life i Kult. To był ciekawy czas: Magda zaczęła pracować w telewizji, ja współpracowałem z firmą Profilm. Zupełny Underground. Wiele z programów Lalamido nagrywaliśmy w dawnych instalacjach Portu Północnego w Gdyni. Ale też w Gdyni w studio telewizyjnym Elgaz.

Konjo i Skiba wprowadzili do programów kabaret.

Na początku to miał być program, który pokazywał muzykę przez wizyjne wideoklipy. Ale po dwóch latach nie wytrzymałem – jeden klip na tydzień to dużo, a jeszcze trzeba było montować materiał i wracać nad ranem do Gdańska. Współpracowem też z Jurkiem Owsiakiem, z którym robiliśmy program „Róbta, co chceta”, a na początku lat dwutysiecznych  zrealizowałem fabularny kinowy film „Przystanek Woodstock – najgłośniejszy film polski”. Pomagałem Magdzie przy programach, a potem także przy Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy w Gdańsku.

Na ile ten łatwy dostęp do sprzętu w tv, pomógł ci w robieniu wideoklipów?

Początki były takie, że za przysłowiową flaszkę, kupowaliśmy krótką kasetę Beta Cam, wpadaliśmy do telewizji o 2 w nocy i siedzieliśmy do rana, montując filmy, nim przyjdą pierwsi pracownicy. Do 3-4 minutowego klipa miałem 12-15 minut materiału. Na domowej Amidze projektowałem animacje, siermiężne i w małej rozdzielczości, powiększone do rozmiarów telewizorów. Na dziecięcym komputerze zrobiłem sam czołówkę Teleekspresu! Gapiłem się w telewizor Sanyo i miałem od tego zapalenie spojówek. Można było puszczać animacje, coś latało i migotało. Po Rybczyńskim fascynowała mnie technika blue boxu, która nie była wtedy tak rozpowszechniona. Mało kto za prowadzącymi umieszczał ekspresyjną animację, zrobioną na dziecięcym komputerze. Moja prymitywna grafika była wtedy w telewizji awangardą. “Róbta co chceta” i “Lalamido” miały po kilka milionów oglądalności. Teraz nie ma na to szans.

Dlaczego?

Na początku pierwszej dekady XXI wieku wybuchł boom na programy informacyjne. Wszystko przez wydarzenia 11 września, chwilę po tym jak ruszyło TVN24, ktore na żywo relacjonowało to, co dzieje się w Nowym Jorku po atakach na World Trade Center. Ludzie zobaczyli, że można obserwować świat 24 godziny na dobę. Zmieniła się optyka. Poza tym komercyjne telewizje spowodowały, że ludziom już tak bardzo nie chciało się oglądać klipów.

Ale zainteresowanie teledyskami nie słabnie. Zwłaszcza w przypadku twojego festiwalu, gdzie film może przysłać każdy – Maryla Rodowicz, Monika Brodka i Hatti Vatti.

Konkurs od zawsze jest otwarty i wszystkie klipy są dopuszczane. Z każdej edycji ich liczba rosła – rok temu było niemal 350. Każdy może zgłosić – w pewnym momencie wymyśliliśmy kategorię Debiut, a nawet Inna Energia czyli innowacja, w której nominowani wymyślają nowy język filmowy. Otwartość konkursu spowodowała, że moim zdaniem jest u nas lepiej niż u Fryderyków. Tam jest akademia –  większość jurorów jest z Warszawy, powiązanych z firmami fonograficznymi. My odkrywamy nowe rzeczy. A jeśli klip dostał Yacha to akcje zespołu rosną i artysta, który to zrobił może liczyć na zainteresowanie mediów i dziennikarzy.

W jakiej formie wideoklip jest teraz? Dla Beyonce i Kendricka Lamara jest ważny, a u nas w Polsce?

Od dawna w branży muzycznej dyskutuje się czy wideoklip ma być formą artystyczną czy materiałem promującym zespół. Wiele osób podczas spotkań, kiedy dostawałem zlecenie, tłumaczyło mi, że to film promocyjny, który ma zareklamować towar, a nim jest wydawnictwo fonograficzne. Nawet nie sam zespół, ale płytę, którą należy sprzedać. To był moment, kiedy pojawiły się boysbandy, które powstawały zupełnie inaczej: był konkurs, casting, budowało się zespół, który miał zarabiać kasę na wytwórnię.

Wydaje mi się, że obecnie nadawcy stosują cenzurę, według której rzadko można zobaczyć prace niszowe i ciekawe, ale przede wszystkim to co znane i popularne. Rewolucję zrobił internet szerokopasmowy. Youtube to jedno, ale popatrz na Vimeo, kanał bardziej artystyczny z wielokrotnie bardziej odważnymi materiałami. To fajne, że odszukujesz tam sobie wideoklipy do których wracasz i widzisz, że są dobrze zrobione. Są niszowe, ale mądre, w polskich stacjach ich nie zobaczysz. Scena się rozwija, w internecie ludzie się promują, powstają zwiastuny, teasery. Mnie zawsze fascynowały nowe języki filmowe, to co jest siłą polskiego wideoklipu czyli animacja, to że twórcy zmieniają prąd, jeśli takowy jest.

Dziś wideoklip o wiele łatwiej go zrobić, a jednocześnie coraz bardziej się go wymyśla i stara się przyciągnąć widza. Demokratyzuje się – możesz obejrzeć kiedy chcesz w internecie i sam możesz go stworzyć. Nie muszę czekać 3 godziny, aż będzie mój ulubiony w internecie.

To prawda, ale dzięki temu jeszcze bardziej rozwija się forma. Popatrz na klipy Bjork i Gorillaz kręcone w technologii 360 stopni, które oglądasz w okoularach Virtual Reality. Kupujesz okulary, nakładasz je i jesteś w innej rzeczywistości. Kto wie, co nas jeszcze zaskoczy?

[white_box] *Jan „Yach” Paszkiewicz – reżyser, współtwórca Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film. Autor ponad czterystu teledysków. Współpracował z takimi wykonawcami jak: De Mono, Kult, Kazik Staszewski, Apteka, Maciej Maleńczuk, Wojciech Waglewski, Golden Life, Hey, Budka Suflera, Big Day, Formacja Nieżywych Schabuff, Bielizna, Big Cyc, Czarno-Czarni oraz Majka Jeżowska. Współrezyser filmu „Przystanek Woodstock – Najgłośniejszy Film Polski”[/white_box]