– Zbyt często patrzymy na to, co działo się w Gdańsku z perspektywy tylko tych kluczowych wydarzeń politycznych, zapominając często o „zwykłej historii”.  Mam dość specyficzną perspektywę badacza i pasjonata, który zaczął zajmować się historią głównie właśnie lokalną, pierwsze kroki na tym polu stawiając, by opisać dzieje kilku ulic czy dzielnicy. Dla mnie najczęściej historia miasta to perspektywa przestrzeni, określonych miejsc i infrastruktury, a nie ludzi czy społeczności, które je zamieszkiwały. Zawsze bardziej interesowało mnie opisanie losów danego kwartału czy obiektu, a nie tego, kto tam mieszkał i jak jego losy się potoczyły – opowiada Jan Daniluk*, historyk, pasjonat, autor książek o Gdańsku.

Fotografia: Renata Dąbrowska

JAKUB KNERA: Dlaczego gdańszczanie jadąc chociażby z Wrzeszcza albo Oliwy do centrum mówią „jedziemy do Gdańska”?

JAN DANILUK: To zjawisko jest powszechnie znane wśród badaczy. Na pewno w jakimś stopniu wynika to z faktu, że mamy w Gdańsku kilka dzielnic – a Oliwa i Wrzeszcz bez wątpienia należą do najważniejszych z nich – które w przeszłości jako duże wsie czy majątki były ważnym ośrodkami, także konkurencyjnymi dla Gdańska, i cieszyły się odrębnością administracyjną, charakteryzowały innym układem urbanistycznym. Dodatkowo zazwyczaj zachowało się na ich terenie jeszcze relatywnie wiele charakterystycznych obiektów. O ile ta odrębność – choćby pod względem formalnym – zniknęła już dawno, o tyle to, co zdarzyło się w 1945 roku spowodowało, że te „odrębności” częściowo powróciły. Śródmieście było w zniszczone. Życie odradzało się więc w tych częściach miasta, które oferowały dla masy nowych mieszkańców niezbędne zaplecze w postaci mieszkań, zakładów pracy i biur. Dopiero z biegiem lat zaczęło się to zmieniać, historyczne, szeroko rozumiane Śródmieście, zostało odbudowane, zaczęły przenosić się tam kolejne instytucje. Ale sytuacja w pierwszych latach powojennych posłużyła najwidoczniej za wystarczająco silny katalizator, by ponownie zaczęło się mówić „jadę do Gdańska” a nie „do centrum”. Jak wspomniałem, dla historyków, badaczy i pasjonatów dziejów miasta, nie jest to nic zaskakującego. Zwrócę zresztą uwagę, że jeden z pierwszych informatorów wydanych po wojnie dla Gdańska został zatytułowany nieprzypadkowo „Informator Gdańska, Wrzeszcza, Oliwy, Oruni, Nowego Portu”. Z dzisiejszej perspektywy to dziwne, ale wtedy – a mówimy o przełomie lat 1945 i 1946 – było to naturalne. W obrębie jednego miasta funkcjonowały „wyspy”, niemal osobne skupiska zachowanych kwartałów zabudowy, w których odradzał się – już polski – Gdańsk.

Wojna często ucina opowieść o Gdańsku. Sam zajmujesz się jego historią do tej daty. Nie doceniamy tego, co dzieje się potem?

Widzę to na dwóch płaszczyznach. Pierwsza to spojrzenie zawodowego historyka.  Dzisiaj w skali historii lokalnej – badania kamienicy, kwartału czy dzielnicy – paradoksem jest, że niejednokrotnie trudniej odnaleźć wiarygodne informacje na temat tego, co w danym budynku mieściło się, dajmy na to, na początku lat 50. XX wieku, niż pod koniec XIX stulecia lub w okresie międzywojennym. Dzieje powojennego Gdańska wciąż są niedoceniane, nie doczekały się odpowiedniego opisania, dotyczy to praktycznie większości zagadnień związanych z opisem funkcjonowania miasta i jego mieszkańców. Oczywiście nie mam na myśli publikacji pokroju broszur typu „25 lat Władzy Ludowej w Gdańsku” czy podobnych (śmiech). W toku obecnie są prace nad kolejnymi częściami wielotomowej historii Gdańska, właśnie dla okresu powojennego. Przy tej okazji okazuje się, jak wiele jest w tym temacie do nadrobienia.

Druga płaszczyzna to perspektywa zwykłych mieszkańców – odnoszę wrażenie, że zbyt często patrzymy na to, co działo się w Gdańsku z perspektywy tylko tych kluczowych wydarzeń politycznych, zapominając często o „zwykłej historii”.  Dla mnie pielęgnowanie tożsamości polskiego Gdańska, zaistniałego po roku 1945, nie musi, a nawet nie powinno stać w opozycji do tego, że wcześniej było to niemieckie miasto. To jest jasne. Każdy rzetelny badacz na podstawie źródeł dojdzie do takiego wniosku. I to określenie – że Gdańsk był niemiecki – nie ma charakteru wartościującego. Obie te perspektywy się nie wykluczają – dla jednej 1945 rok jest końcem, a dla drugiej początkiem. One dopiero razem, w pełni definiują to, czym obecnie jest nasze miasto. Tak jak to widzę.

Wspominasz historię lokalną, zwykłą historię, która stoi w opozycji wielkich politycznych wydarzeń i wydaje się marginalizowana.

W przekazie dominują wielkie wydarzenia polityczne i ich wpływ na życie miasta. Nie wiem, czy stoją one faktycznie w opozycji do historii „zwykłej”, „małej”. Raczej ją przysłaniają. Mam dość specyficzną perspektywę badacza i pasjonata, który zaczął zajmować się historią głównie właśnie lokalną, pierwsze kroki na tym polu stawiając, by opisać dzieje kilku ulic czy dzielnicy. To jest, przyznaję, pewien problem. Dla mnie najczęściej historia miasta to perspektywa przestrzeni, określonych miejsc i infrastruktury, a nie ludzi czy społeczności, które je zamieszkiwały. Zawsze bardziej interesowało mnie opisanie losów danego kwartału czy obiektu, a nie tego, kto tam mieszkał i jak jego losy się potoczyły. To narzuciło rodzaj perspektywy, z którego należało w pewnym momencie się uwolnić.

Jak zainteresowałeś się lokalną historią?

Prawie przez całe liceum byłem przekonany, że będę dziennikarzem. Ale zawsze lubiłem historię, zacząłem trochę przypadkiem kurs przewodnicki w klasie maturalnej, załapałem „bakcyla” popularyzacji wiedzy. Jednocześnie musiałem przygotować projekt z języka niemieckiego na egzamin. Wymyśliłem sobie – stawiając tezę – że gdyby nazwy Gdańska po 1945 roku były przetłumaczone wierniej, niż to miało miejsce, dzisiaj ludzie o wiele więcej wiedzieliby o swojej historii lokalnej. Uważałem, że nazwy ulic są nośnikami wiedzy historycznej. Zazwyczaj niezauważalnymi, ale jednak pełniącymi dość ważna rolę. Trochę naiwne założenie, ale jednak… Zacząłem szukać informacji, odwiedzać po raz pierwszy biblioteki i archiwa, ucząc się weryfikacji źródeł…  Spodobało mi się.  Zdecydowałem się  jednak zdawać na historię. Na studiach zdobyłem podstawy warsztatu, już wiedziałem, czym chce się zająć w przyszłości. I tak to się potoczyło.

Jak zmieniały się nazwy ulic?

Są takie, których nazwy brzmiące niemiecko, zostały. I dobrze, bo honorowały np. ważnego gdańskiego historyka, Gotfryda Lengnicha. Chodowieckiego też mamy do dziś – rozumiem że ten grafik z XVII wieku był ważny, a nazwisko ma mało niemieckie. Było dużo kuriozalnych przykładów, gdy zmieniono nazwy dla zasady, bo coś brzmiało źle. Na ich miejsce nadawano nowe, takie, które nie mówiły nic o danym miejscu. Z drugiej strony były pozytywne przykłady – tłumaczono niemieckie nazwy ładniej niż by się dało. Ulica Psia stała się Ogarną, Piaskowa – Miałkim Szlakiem. Nie zabrakło też kuriozalnych błędów – Łąkową i Wierzbową zamieniono miejscami. Ale wiele interesujących postaci, które zapisały się w historii Gdańska, wyrugowano, bo brzmiały niemiecko, a na ich miejsce dano Ziemowitów, Piastów, Jagiellonów.

Szpiegowałeś historie zabudowań w swojej dzielnicy?

Interesowało mnie, co wcześniej znajdowało się w danym budynku, a nie co się stało z ludźmi, którzy tam mieszkali. Na dłuższą metę to wiąże ręce, bo w wielu wypadkach można ugrzęznąć „zbyt głęboko” w tej lokalnej historii, badać ją bez końca… W pewnym momencie dochodzi się „do ściany”. Zajmowanie się historią idei, kultury, zjawisk społecznych, ludzi, daje większe pole do popisu, ale tu z kolei cezura 1945 roku jest jeszcze o wiele bardziej wyrazista, niż w badaniu historii danego wycinka przestrzeni. I to pomimo przecież niemałych zniszczeń w Gdańsku.

Dolny Wrzeszcz i Zaspa. Jan Daniluk, Jarosław Wasielewski, Wydawnictwo Oskar, 2012.
Dolny Wrzeszcz i Zaspa. Jan Daniluk, Jarosław Wasielewski, Wydawnictwo Oskar, 2012.

Nie gubisz się w detalach?

Fajnie jest się zajmować historią lokalną, jeśli – kolokwialnie mówiąc – nie siedzisz tylko w niej i potrafisz wyjść na inny poziom. Można łatwo – i mi to zdarzyło się parokrotnie – zbyt długo i zbyt szczegółowo zajmować się niektórymi zagadnieniami. Szkoda było czasu i energii, bo choć w efekcie tej pracy pojawiały się nowe ustalenia, to jednak były to w istocie detale. Trzeba nauczyć się poruszać między różnymi perspektywami. Dla historyka chyba dobrze jest zmienić optykę, zajmować się zarówno historia lokalną, jak i regionalną czy w większej skali. To uczy pewnej pokory, daje pewien niezbędny dystans, by w razie potrzeby umieć syntetycznie przedstawić dane zagadnienie.

Łatwo jest dotrzeć do informacji o jakiejś gdańskiej ulicy?

Tak, ale pytanie jest kluczowe, czy ma to być coś naprawdę nowego, czy tylko przytoczenie znanej już informacji. Tego prawie nigdy nie będzie robił ktoś, kto nie jest pasjonatem, badaczem, a często i mieszkańcem tej czy sąsiedniej ulicy. Żaden zawodowy historyk piszący książki, zazwyczaj nie będzie miał czasu – bo każdy musi jakoś zarabiać – żeby się tym odpowiednio szczegółowo zająć. Jeśli nie jest to twoja pasja, zespół pewnych pytań czy pojęć, które siedzi ci cały czas w głowie i niezależnie od tego, co robisz, jesteś w stanie poświęcić temu chwilę, to jesteś na przegranej pozycji. Dla przykładu, gdy i dziś trafiam w różnych archiwach czy zbiorach na cokolwiek, co dotyczy Wrzeszcza, to robię notatkę, wrzucam do odpowiedniego folderu. Zbieram to wszystko, a kiedy uznaję, że jest dość, to zaczynam pisać tekst. Niekiedy wracam do zagadnień, o których kolekcjonuję tropy od trzech-czterech lat, lub nawet więcej. Tematy „dojrzewają”. To wymaga przede wszystkim pewnej wrażliwości, ale i cierpliwości. Nie sposób moim zdaniem naprawdę dobrej książki o historii danej dzielnicy czy kwartału zrobić szybko, jeśli odpowiednio wcześniej nie nastawisz swoich sieci i cierpliwie nie będziesz zbierał okruchów.

Pasja do ulic i budynków przekształciła się w zamiłowanie do dzielnicy, której w 2006 roku poświęciłeś projekt Dolny Wrzeszcz, stworzony z Jarosławem Wasielewskim.

Z przyjacielem, Jarosławem Wasielewskim, zaczęliśmy badać historię dzielnicy, w której się wychowaliśmy i dorastaliśmy (Dolny Wrzeszcz). Ze zwykłej ciekawości. Przypomnę, że w tym czasie pojawiły się pierwsze monografie gdańskich dzielnic, które wydało wydawnictwo Oskar: Jerzy Samp pisał o Oruni, Waldemar Nocny o Nowym Porcie i Stogach. Przez nikogo nie poganiani, we własnym tempie, razem – krok po kroku – zdobywaliśmy relacje, odwiedzaliśmy archiwa danych instytucji czy firm, wchodziliśmy do niedostępnych normalnie miejsc, robiliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy z ludźmi, przeglądaliśmy gazety. To była fajna przygoda. Najpierw uruchomiliśmy stronę internetową, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Czytelnicy zaczęli sami nam podsyłać różne materiały. Zajęliśmy się różnymi rzeczami, ale cały czas poszerzaliśmy wiedzę o Dolnym Wrzeszczu. Napisaliśmy hasła o Wrzeszczu do „Encyklopedii Gdańska”. Ostatecznie postanowiliśmy przekuć naszą pracę w coś trwalszego. Minęło sześć lat i wydaliśmy książkę „Dolny Wrzeszcz i Zaspa”.

A potem zaczęliście analizować pocztówki?

Po ukazaniu się książki nasz wydawca, Krzysztof Grynder, kolekcjoner pocztówek Gdańska, który ma ich kilkanaście tysięcy, zaproponował, żebyśmy opracowali pocztówki z Wrzeszcza.

Podobne rzeczy robił wcześniej Donald Tusk i Grzegorz Fortuna w książce „Był sobie Gdańsk” czy Maciej Kosycarz w książce „Fot. Kosycarz” ze zdjęciami swoimi i jego ojca Zbigniewa.

Dla nas punktem wyjścia było to, czego zabrakło w tych albumach – bardziej szczegółowych informacji. Tak zrodził się pomysł, by poza krótkim, podstawowym opisem, co dana pocztówka przedstawia, potraktować ją jako pretekst do przedstawienia szerszego kontekstu, pewnej opowieści o danym wycinku przestrzeni miasta – skupić się na ewolucji nazw danej ulicy, historii danego sklepu czy instytucji itp. Dopowiedzieć to, co zazwyczaj było pomijane. Dać czytelnikowi więcej informacji.

Jakie źródła są najciekawsze?

Jednym z najbardziej obiecujących dla badania historii Gdańska – a wciąż, tak mi się zdaje, nie dość wyeksplorowanych – są gazety z epoki. Oczywiście czasem trafi się na błędne informacje albo propagandę, tyle, że tak dzieje się i dziś. Ale pod względem skali i jednocześnie detalu, prasa to fenomenalne źródło. Minusem jest oczywiście to, że trzeba gazety przejrzeć szpalta po szpalcie, dzień po dniu, a to czasochłonne zajęcie. Do tego możemy dołożyć wspomnienia i relacje, archiwalia, książki telefoniczne oraz informatory, mapy, zdjęcia – i wtedy wszystko układa się w całość.

Czy to nie trochę tak, że taka lokalna historia na poziomie dzielnicy jest niedoceniana? Mówi się o „Solidarności”, tym co było w centrum, ale pozostałe miejsca często się pomija.

Po kilku latach bycia historykiem nie przeceniałbym historii w ogóle. Może to brzmi jak herezja w moich ustach, ale historia nie jest najważniejsza. Jest istotna, ale nie jest najważniejsza. Mówi się, że Polacy interesują się historią. Zacytuję kolegę z pracy: to nieprawda, Polacy się nią w zdecydowanej większości tylko emocjonują. Chciałbym, żeby w postrzeganiu historii było więcej spokoju i racjonalności, a nie emocji. Pola do dyskusji, szacunku dla adwersarzy… Moim zdaniem akurat w naszym mieście naprawdę wiele osób interesuje się i bada lokalną historię. Nie uważam, aby było ich za mało. Wolałbym, żeby tę pasję ewentualnie jakoś lepiej ukierunkować, skanalizować, może władze miasta powinny bardziej słuchać środowiska pasjonatów przy podejmowaniu niektórych decyzji..? Ostatnie lata to zresztą prawdziwa rewolucja. Działają fora internetowe, ale duże pole możliwości dla pasjonatów otworzyły się chociażby dzięki bibliotekom cyfrowym, coraz powszechniejszemu dostępowi także on-line do wielu zbiorów, które wcześniej można było poznawać tylko poświęcając na to czas w dni robocze. Do tego pojawiło się naprawdę sporo prac poświęconych poszczególnych dzielnicom. Wydano „Wędrówki po Wrzeszczu” pod redakcją Katarzyny i Jakuba Szczepańskich, książki o Oruni, albumy z pocztówkami, wreszcie dzięki akcji crowdfundingowej wydano „Historię Dolnego Miasta do 1945 roku”. Własnej witryny internetowej doczekały się nawet Kokoszki. To tylko kilka przykładów.

Wrzeszcz na dawnej pocztówce. Spacer pierwszy, Jan Daniluk, Jarosław Wasielewski, Wydawnictwo Oskar, 2014.
Wrzeszcz na dawnej pocztówce. Spacer pierwszy, Jan Daniluk, Jarosław Wasielewski, Wydawnictwo Oskar, 2014.

Mieszkańców Gdańska interesuje historia poza śródmieściem…

Ostatnie lata pokazały, że jest kilka haseł w historii Gdańska – Wrzeszcz jest jednym z nich – że cokolwiek wydasz, schodzi niemalże na pniu. To zaskakujące. Także to, że naprawdę wiele osób przychodzi na otwarte popularnonaukowe wykłady, które  zazwyczaj  organizowane są popołudniami. Jak się zastanowić, to jednak jest to pewien fenomen. Długo pracujemy, mamy rodziny, znajomych, wiele zajęć… a i tak jest naprawdę sporo ludzi, którzy ten wolny czas, jakże cenny, chcą poświęcić na spotkania o historii, i to tej właśnie „małej”. Także lokalne społeczności coraz mocniej żyją własną historią, szukają punktów zaczepienia, elementów, z których budowałyby tą swoją lokalną, specyficzną tożsamość. Większość rad dzielnic organizuje rokrocznie spacery, wykłady czy spotkania o tematyce historycznej. Cieszą się one niesłabnącą popularnością.

…ale przyjezdni nie mają zbyt wielu możliwości, żeby się o niej dowiedzieć.

Mówisz o tym, że potencjał turystyczny mają też te bardziej peryferyjne dzielnice? Jasne, że mają.  Ale moim zdaniem nigdy się nie uda, a na pewno nie na stałe i nie na masową skalę, by wpisały się one w „kanon”, zestaw tych podstawowych atrakcji, którzy turyści będą zwiedzać. To mrzonka. Turyści mają ograniczoną pulę czasu i nie można się dziwić, że chcą zazwyczaj zwiedzić najważniejsze, kanoniczne zabytki czy muzea. Wrzeszcz, Nowy Port, Biskupia Górka – chociaż bardzo ciekawe – należą do szlaku jednak alternatywnych wycieczek. Historia lokalna jest skazana na to, że jest nad nią szklany sufit – wszyscy, którzy się tym zajmują powinni być tego świadomi.  Nowymi książkami o Wrzeszczu czy Nowym Porcie rzadko zainteresują się mieszkańcy innego miasta. Nie odwrócimy kijem Wisły, to szlaki dla odbiorcy świadomego, raczej indywidualnego, dysponującego nadwyżką czasu.

[white_box] *Jan Daniluk – pasjonat i badacz historii Gdańska, przede wszystkim schyłku XIX stulecia i I połowy XX wieku. Od marca 2015 r. historyk w Dziale Naukowym Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. W latach 2009-2015 pracował w pionie edukacyjno-naukowym gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jeszcze wcześniej związany był z Parkiem Kulturowym Fortyfikacji Miejskich „Twierdza Gdańsk”. Współpracuje w celu popularyzacji wiedzy historycznej z lokalnymi organizacjami pozarządowymi, środowiskiem trójmiejskich przewodników czy radami dzielnic. Filister K! Lauda. Autor takich książek jak m.in.„SS w Gdańsku. Wybrane zagadnienia” (2013) oraz (wspólnie z Jarosławem Wasielewskim) „Dolny Wrzeszcz i Zaspa (2012), „Wrzeszcz na dawnej pocztówce. Spacer pierwszy” (2014) i będącej w przygotowaniu „Wrzeszcz na dawnej pocztówce. Spacer drugi”.  Zajmuje się także historią ziem polskich wcielonych do Rzeszy w latach II wojny światowej oraz dziejami części Prus Wschodnich w okresie 1933-1945. W szerszej perspektywie bada SS, SA, policję doby III Rzeszy i jeńców wojennych w niewoli niemieckiej.[/white_box]