– Drukarnia to prototyp. Staramy się, by wszystkie elementy tworzyły spójną całość, projektujemy je, realizujemy i poddajemy testom. Największy test dzieje się już w kawiarni, z udziałem naszej ekipy i gości. Szybko wychodzi, co działa, a co idzie do poprawki. Wchodząc tu codziennie uwielbiamy obserwować ludzi. Patrzymy, jak orientują się w przestrzeni, w jaki sposób ją dla siebie oswajają. To powoduje, że chcemy zmieniać i przekonstruowywać to, co robimy – opowiada Adam Świerżewski, grafik i wykładowca akademicki, współzałożyciel kawiarni Drukarnia.

Fotografie: Renata Dąbrowska

JAKUB KNERA: Na co dzień jesteś grafikiem i pracujesz na gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ale postanowiłeś otworzyć Drukarnię. To projekt?

ADAM ŚWIERŻEWSKI: To projektowanie tożsamości marki, temu z resztą poświęciłem mój doktorat. Ale marki rozumianej nie jako mydło o pewnej nazwie, ale pewnej idei, pomyśle, czymś odklejonym od przedmiotu. Już od pięćdziesięciu lat marki skrupulatnie budują swoją tożsamość. Dla mnie ważne było projektowanie tożsamości marki, jaką w tym przypadku jest kawiarnia Drukarnia. To nie tylko stworzenie identyfikacji wizualnej, ale wielu elementów całej tej układanki. Przez pomysł, w jaki się do siebie odnosimy, ludzi, którzy do nas przychodzą, jak komunikujemy to, co nas charakteryzuje, przez meble, sposób poruszania.

Sam doktorat nazywał się „Prototypowanie idei” – słowo prototypowanie ma podstawowe znaczeni, bo to cykl: wymyślasz coś, wdrażasz, testujesz, dochodzisz do końca cyklu i widzisz czy działa czy nie. Część elementów się sprawdza, a część nie. To ciekawe, wcześniej nie miałem takiego doświadczenia.

Czym ten projekt różni się od projektów graficznych?

Do tej pory, kiedy coś projektowałem, wypuszczałem to w świat, zamykałem i zajmowałem się kolejnym. Projektowanie miejsca to koncepcja wynikająca z thinking designu – robisz prototyp, sprawdzasz wszystko i modyfikujesz. To różne wersje, które ulepszasz i dopiero na końcu otrzymujesz finalny efekt. Kluczowy jest odbiorca z konkretną potrzebą, którą potrafi przekazać. Współpraca z nim jest niezbędna – nie tylko nadajesz komunikat, ale czekasz na odpowiedź zwrotną, odbiorca uczestniczy w tworzeniu treści. Przestrzeń się poszerza, a komunikat jest zdecydowanie lepszy.

Mówisz o projektowaniu, ale to słowo brzmi na strasznie odhumanizowane. A przecież mówimy o miejscu, gdzie pojawią się ludzie, żywej przestrzeni, która codziennie ulega przemianom. Czy takie miejsce da się zaprojektować?

Zdecydowanie tak. Pamiętajmy o tym, że projektujemy dla ludzi, nie ma tu miejsca na odhumanizowanie, to żywy organizm. Ludzie po obu stronach baru są niezmiernie istotnym elementem, to oni wnoszą życie i ruch. Projekt miejsca nie może być czymś zamkniętym, projektujemy je do pewnego stopnia, zostawiając przestrzeń dla ludzi i dla tych wszystkich sytuacji, zmian, które sobą wnoszą. Service design czyli projektowanie usług to myślenie, w jaki sposób usprawnić rzeczy, do których jesteśmy przyzwyczajeni, w jaki sposób się komunikować. Wyobraź sobie, że jesteś w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych: nowa, nieznana przestrzeń, obok ciebie stoi ochroniarz, spieszysz się, jesteś zdenerwowany, próbujesz zorientować się w sytuacji, a przed tobą małe rozprowadzacze położone bardzo blisko siebie. Jest ciasno, robi się nerwowo i nie możesz niczego doczytać – wszystko działa na twoją niekorzyść, jesteś zdenerwowany i zdezorientowany. Takie sytuacje warto analizować i dopasowywać do odbiorcy, badać jego tolerancję, która w przypadku ZUSu jest skrócona. Z kolei na miejsca, gdzie człowiek dobrze się czuje, będzie zdecydowanie większa, komunikaty powinny ją uwzględniać. Wszystko jest kwestią świadomego projektowania usług.

Tworząc Drukarnię, oparłem się na tym, co przeczytałem, czego się dowiedziałem, co zaobserwowałem, a reszta to rzeczywiste próby scalenia wielu wątków w spójną całość. Nawet projektowanie menu na ścianie było istotne – musiało być wystarczająco duże, a jednocześnie tanie i łatwe to aktualizacji.

fot. Renata Dąbrowska
fot. Renata Dąbrowska

Kolejna zmiana to fakt, że jako grafik projektujesz sam. Teraz działałeś zespołowo.

Graficy rzadko pracują w zespołach, ale ten projekt jest idealną okazją do łączenia sił, na każdym etapie. Zaczęliśmy go we troje – ja, moja żona Monika, która jest architektką i Adam Przybysz – ekspert od kawy. Musieliśmy mieć wspólną koncepcję całości, nawzajem sobie ufać. To świetne doświadczenie, tym bardziej że to projekt tworzony dla siebie. Połączenie potrzeb rynkowych z teorią akademicką było wymagające.

Na ile to tworzenie miejsca, w którym powinieneś się dobrze czuć Ty a na ile inni? Przecież grafik robi ciekawy jego zdaniem projekt, a potem często zmienia wszystko według zamówienia klienta, załamując ręce.

Są dwa rodzaje projektantów – jedni wysyłają ich zdaniem dobry komunikat i to im wystarczy. Nie interesuje ich jego dostępność i czytelność. Ja wychodzę z założenia, że jeśli ktoś nie rozumie mojego komunikatu to nie ma sensu tego robić. Relacja z odbiorcą i chęć opowiedzenia mu tego, co dla mnie jest istotne zrozumiałym językiem, jest kluczowe. Ciągle dostajesz komunikaty zwrotne różnego rodzaju, bo bywalcom Drukarni coś może się podobać, a coś nie – trzeba być otwartym na te sygnały, ale nie zapominać o swojej wizji miejsca.

Ta dwustronna relacja jest kluczowa?

Jestem otwarty i szukam sposobów na to by być zrozumianym. Staram się poznać odbiorcę na tyle, aby szybciej do niego trafić. Oczywiście zależy mi na tym, żeby zrozumiał moją intencję, chwycił ją jako swoją i chciał się z nią utożsamić, bo to w budowaniu tożsamości jest najważniejsze. Dzięki temu mogę dostrzec coś, czego wcześniej nie widziałem, warto to wykorzystać i zaadoptować.

Ale musisz się czuć dobrze.

To nie tak, że projektuję dla kogoś i niedobrze się czuję. Projektując dla siebie, muszę mieć pewność, że robię to szczerze i nie ma w tym udawania. Wtedy projekt zawsze się udaje. Na początku zrobiliśmy z Moniką moodboard na ścianie, na którym zapisywaliśmy wszystkie nasze pomysły. Mieliśmy bardzo klarowną koncepcję całości, ale to co dzieje się teraz, narzuca nam nowe rozwiązania. Otrzymujemy komunikat zwrotny.

Jak reaguje klient? Coś mu się nie podoba i postanawiasz to zmienić? Nie prowadziłeś wcześniej w lokalu, ani nie pracowałeś w nim.

Dla nas Drukarnia to prototyp. Założyliśmy, że nie idziemy na skróty i projektujemy tyle, ile damy radę. Staramy się, by wszystkie elementy tworzyły spójną całość, projektujemy je, realizujemy i poddajemy testom. Największy test dzieje się już w kawiarni, z udziałem naszej ekipy i gości. Szybko wychodzi, co działa, a co idzie do poprawki. Wchodząc tu codziennie uwielbiamy obserwować ludzi. Patrzymy, jak orientują się w przestrzeni, w jaki sposób ją dla siebie oswajają. To powoduje, że chcemy zmieniać i przekonstruowywać to, co robimy. Kiedy przygotowuję projekty graficzne, muszę dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu i ludziach, dla których projektuję, nabyć wiedzę na ten temat. Jak robisz coś dla firmy zajmującej się pneumatyką, musisz wiedzieć na czym to polega. To ułatwia pracę i wchodzenie w nowe tematy.

Tyle, że w przypadku miejsca, nie jesteście odpowiedzialni wyłącznie za projekt, ale też ludzi którzy go współtworzą.

To kolejny etap całości. Musieliśmy się przez to nauczyć nowych rzeczy. Codziennie obserwujemy czy to, co wymyśliliśmy, się sprawdza. Jak coś nie działa, to czujesz to mocno, a jak działa to wpadasz w stany euforyczne. To żywa tkanka.

fot. Renata Dąbrowska
fot. Renata Dąbrowska

Przestrzeń i wystrój wnętrza mogą być stworzona najlepiej na świecie, ale jeśli nie będzie w niej ludzi to nie przyciągnie, prawda?

Mieliśmy dużo szczęścia na samym początku. Czteromiesięczne opóźnienie i wiele osób, które zdecydowało się z nami współpracować, poczekało. Jestem im do dziś bardzo wdzięczny – energia i chęć tworzenia miejsca jest jedną z ważniejszych rzeczy w takiej współpracy. Alicja, Mariusz i Ania to osoby, które były z nami od samego początku – to w jaki sposób się zaangażowali, jak pomogli ruszyć, jak pomogli nam swoim doświadczeniem kawowo-gastronomicznym, jak dużo czasu i uwagi poświęcili Drukarni, jest niezwykłe. Czułem, że chcieli tworzyć to miejsce. Jeśli kogoś później zatrudniałem, to najważniejsze było dla mnie to, czy identyfikuje się z Drukarnią, czy czuje jej klimat. Jeśli nie, to nie jest to miejsce dla niej albo dla niego. Inaczej nie zadziała, trzeba czuć to jako swoje, własne.

Czy pracownicy mogą się angażować?

Nie wyobrażam sobie innej sytuacji. Nasza ekipa współtworzy to miejsce, jej zaangażowanie, pomysłowość i spostrzeżenia są bezcenne. Jeśli mówimy o identyfikowaniu się z miejscem, mówimy tym samym o zaangażowaniu w jego rozwój. Mamy dobry przepływ fajnych bodźców i jestem pod ogromnym wrażeniem osób, z którymi pracujemy. Przez pierwsze pół roku starałem się robić wszystko – zmywać podłogi, naczynia, stać na kasie, uczyć się poszczególnych elementów po to, żeby wiedzieć co jesteśmy w stanie zrobić, a czego nie.

Ale w pewnym momencie musiałeś zaufać innym.

Bałem się tego na początku, ale doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia (śmiech). W takim przedsięwzięciu zaufanie jest podstawą i do tej pory – a działamy ponad rok – nikt mnie nie zawiódł.

Jesteście na Mariackiejhistorycznej ulicy. Standard tutejszych kawiarni to meble gdańskie we wnętrzach i zupełnie inny klimat.

Latem są tu tłumy turystów i przewodników, którzy tłumaczą, że to jedna z najpiękniejszych ulic Gdańska. Ale jest też wąska, bardzo kameralna, nie zaparkujesz tu samochodu. Jesienią i zimą ruch jest wolniejszy.

Zaadaptowaliście się tu?

Myślę, że tak. Obserwowaliśmy to miejsce: jak żyje, jak zmienia się z miesiąca na miesiąc. Szukaliśmy jego tożsamości, zastanawialiśmy się, w jaki sposób chcemy ją rozwinąć. Nie chcieliśmy, żeby Drukarnia była wydumana, wymyślona sztucznie. Szukaliśmy tego, co jest charakterystyczne dla miejsca, w które wchodzimy – okazało się, że była tu drukarnia, powiązaliśmy to z projektowaniem i drukowaniem.

Po wojnie Mariacka była doszczętnie zniszczona, nic tu nie było, z wyjątkiem fasady naszej kamienicy i ocalałego portalu. Wszystko inne zostało odbudowane, więc udawanie siedemnastowiecznych wnętrz nie miałoby sensu. Chcieliśmy – z wielkim szacunkiem do elewacji i inskrypcji na portalu wejściowym – osiągnąć taki efekt, żeby ktoś, kto tu wchodzi, pomyślał, że zrobili to szaleńcy albo ludzie z wielką pasją. Myślę, że efekt połączenia tego co na zewnątrz z wnętrzem może być zaskakujący.

fot. Renata Dąbrowska
fot. Renata Dąbrowska

A to przecież nie szaleństwoelementy struktury zaczerpniętej z klimatu drukarskiego. Starej maszyny na szczęście nie macie.

To byłoby najbardziej oczywiste przełożenie, niepotrzebnie dosłowne. Skojarzenia związane z drukarnią przyjęliśmy jako elementy budujące tożsamość miejsca: papier, metal, czarna farba drukarska, drewno i pewnego rodzaju surowość, świadomość przestrzeni, którą wypełnią ludzie, detal.

Widzą je osoby, które was odwiedzają. Wracają?

Trzeba zrobić coś, żeby chcieli przyjść. Wszystkie elementy wizualne powinny zadziałać w określony sposób, żeby ludzie się zainteresowali. Nasz przekaz jest maksymalnie szeroki w przestrzeni, która nas satysfakcjonuje wizualnie. To pierwszy etap, który powoduje, że ktoś do nas wchodzi. Drugi polega na tym, żeby ludzie czuli się tutaj jak najlepiej. Od samego początku z naszymi kawiarnianymi przyjaciółmi zawiązujemy bliskie relacje – nie dlatego, że jak ktoś nas lubi to tu przyjdzie. Ale jeśli dobrze czujesz się z kimś innym to wychodzi z ciebie dobra energia, która się udziela. Oferta jest ważna, ale nie najważniejsza. Nie chcemy być oficjalni i formalni, lubimy, gdy nasi goście dopasowują sobie naszą przestrzeń do siebie. Miejsce zmienia się w zależności od tego, kto przyjdzie.

Chcę żeby miejsce rozwijało się niezależnie od osoby, które je zaprojektowała. Żeby kiełkowało w inne strony, z mocnym kręgosłupem, ale pomysłami wielu osób. Cały czas ważna jest relacja nadawca-odbiorca, komunikat i kontekst.

Jacy ludzie do was przychodzą?

Różni, tacy jak ty (śmiech). Z bardzo różną energią, którzy robią różne rzeczy.

Największą przyjemność sprawia mi to, że spotykam co jakiś czas te same osoby. Przychodzą licealiści, studenci, ludzie z mocno zapiętymi kołnierzykami w ładnych butach, seniorzy. Są też ludzie, którzy interesują się wizualnymi rzeczami, fotografują się tu, wrzucają te zdjęcia do Internetu, wykorzystują przestrzeń, żeby pokazać swój charakter. Drukarnia nie ogranicza się do tego, co aktualnie modne, bo wtedy przeminęłaby po dwóch-trzech latach. A tego nie chcemy – skoro przetrwaliśmy rok to jest szansa, że przetrwamy kolejny. Tworzymy wyjątkowy klimat, mamy swoją wizję i chęć rozwoju, czujemy, co dzieje się na świecie, dostrzegamy trendy, mamy pomysł na siebie. Jeśli przyciągamy ludzi czujących podobnie, to wielka frajda.

Popatrz: jeśli w Gdańsku odbywają się jakiekolwiek demonstracje, mamy pełną kawiarnię. Przychodzą ludzie, którzy wiedzą co dzieje się wokół, wiedzą co jest istotne. Jak coś takiego się dzieje to będzie tłum, ktoś będzie robić transparent. Czuje się tę energię.

fot. Renata Dąbrowska
fot. Renata Dąbrowska

W książceThe Great Good Placesocjolog Ray Oldenburg pisze o ważności miejsc trzecichpo domu (miejsce pierwsze) i pracy (miejsce drugie): amerykańskich tawernach, francuskich czy brytyjskich kawiarniach. Dla nas te miejsca trzecie ważne?

Angielskie puby określano w pewnym momencie uniwersytetami za grosze – od angielskiego „penny university”. Wywodzi się to z XVII wieku, kiedy przed erą kawiarni działały bardzo egalitarne kluby – ludzie spotykali się tam i od rana pili alkohol, bo woda była nienajlepszej jakości: naukowcy, przedstawiciele przemysłu, przedsiębiorcy i robotnicy razem ze sobą dyskutowali

Z kolei socjolog Jurgen Habermas pisze, jak ważne były takie miejsca jako przestrzenie publiczne, gdzie kształtował się dyskurs.

Są teorie, które mówią, że tego typu miejsca zbudowały wielkie przewroty – podobno rewolucja francuska została zapoczątkowana w kawiarni! W Afryce pierwsze kawiarnie powstały w Etiopii, potem zawędrowały do Jemenu i Egiptu. Kawiarnie to jedne z pierwszych miejsc, gdzie mogły przebywać kobiety i mężczyźni. Ludzie pili kawę, bo nie można było pić alkoholu. Podnosiła ciśnienie, dodawała odwagi, podnoszono tematy absorbujące wszystkich i nie zawsze bezpieczne. Kawiarnie się rozwijały, gromadziły ludzi, wciąż powstawały nowe. Miejsce trzecie, które ma gigantyczny potencjał w spotkaniu. Kawiarnie są wywrotowe – historia to pokazuje. Sam spotkałem tu niezwykłych ludzi.

Jedna z pierwszych kawiarni w Polsce powstała w Gdańsku, na Żabim Kruku, przez to, że było to miasto hanzeatyckie i przewożono tu kawę. Oczywiście wcześniej parzono kawę, ale tylko u bogatych mieszczan. Ta była dostępna dla wszystkich! Dopiero dwadzieścia lat później założono pierwszą kawiarnię w Warszawie.

Mówimy o rewolucyjnych miejscach. Chodzenie tam to zwyczaj, ale czy my w Polsce mamy taki zwyczaj wychodzenia na miasto?

Nie mieliśmy, ale to się zmienia. Jest nowe pokolenie, które urodziło się w innych czasach, ma inne przyzwyczajenia, aspiracje, chce być kojarzone z czym innym. Ludzie przychodzą.

PRL przyzwyczaił nas do krycia się i siedzenia w domach?

Ludzie stawiali na domówki, wąskie przestrzenie przyjaciół i enklawy. W kawiarniach przepływ jest większy ludzie mają inne potrzeby. Jeszcze nie przekłada się to znacząco na liczbę osób, bo tego typu kultura dopiero się tworzy. Cieszymy się, że przychodzą do nas licealiści – przyglądamy się, sprawdzamy czym się interesują, może dzięki temu miejscu jakoś na nich wpłyniemy.

Piciem kawy?

Uświadomią sobie, że kawa to nie tylko silne espresso ale ta, którą robi się w dripie też może być interesująca, wcale nie dlatego że jest hipsterska. Może być afrykańska czyli cytrusowa i to nie znaczy, że jest źle zrobiona. Budujemy tożsamość, co wiąże się z mądrymi wyborami, a to z mądrymi ludźmi. Wtedy spokojniej patrzę w przyszłość. Od dobrej kawy krótka droga do wiele innych rzeczy. Czuję się odpowiedzialny nie tylko za komunikat, ale też za drugą osobę.