Wydaje się, że Mordy wypuszczają kolejne płyty po wielu miesiącach szlifowań i dopracowywania. Między „Homosucker” a „Nobody” minęło aż pięć lat i jest to dotychczasowy rekord w przerwach między kolejnymi albumami tego zespołu. Ponownie z resztą kwartet hołduje starej szkole muzyki gitarowej, co podkreśla w opisie płyty i ukłonie w kierunku takich kapel jak Mudhoney, Can, The Stooges czy Pere Ubu. I już od samego początku słychać, że to album mocno sadzony w historii muzyki, raczej spoglądający wstecz niż do przodu. „Homosucker” jest przy tym nagraniem mocno progresywnym. Ciężko szukać tu zwięzłych i treściwych piosenek, a zdecydowana większość utworów kipi od wielu wątków i najróżniejszych pomysłów – od wykorzystania saksofonów, sampli, elektroniki, bo dodatkowe wokale, które w różnych momentach płyty dodają jej charakteru. Mordy niczego nie robią sobie z panujących trendów, grają muzykę szczerą, zlokalizowaną gdzieś na peryferiach, jednocześnie surową i krwistą, co słychać także w sposobie rejestracji tego materiału.

Często to nie-spoglądanie w przyszłość kieruje zespół za bardzo w stronę archaicznego brzmienia. W liście inspiracji grupa wspomina Deerhoof, którzy na tle pozostałych zespołów zdecydowanie się odróżniają – cóż z tego, skoro lekkości i swobody z której ten zespół słynie, próżno na tym albumie szukać. Kalifornijczycy żonglują stylistykami i gitarową muzykę pokazują w przebojowej, zawadiackiej formule. Mordy dla odmiany niekoniecznie próbują szukać odświeżenia – czasem za bardzo zapętlają się w łączeniu wszystkich pomysłów, przez co pierwsze cztery utwory w zasadzie na starcie wprowadzają mieliznę, która osłabia narrację albumu. Nie brakuje momentów ożywienia, jak ciekawie prowadzony „Pięść napięć” z tekstową wstawką po polsku, „No other girl” czy „Za wcześnie”, jednak brakuje mi tu swobody obecnej na „Nobody”, która także była o wiele bardziej spójna. Grzegorz Welizarowicz nie omieszkał wielokrotnie skomentować społecznych zdarzeń, co sugeruje też już sama tytuł. Problem tkwi jednak w tym, że w tej formie jest to strasznie ciężko przyswajalne i zamiast interesować, męczy. Szkoda, bo przecież „Nobody” było doskonałym przykładem tego jak fenomenalne spojrzenie na piosenki i dłuższe formy ten zespół proponuje.

Mordy, Homosucker, Nasiono Records, 2016.

Jakub Knera