Karolina Rec swoje pierwsze solowe kroki stawiała już dawno temu i długo kazała czekać na pełnowymiarowe wydawnictwo. W tym czasie jednak regularnie koncertowała, pokazując ewolucję swoich pomysłów i to jak stopniowo je dopracowywała. Ten rozwój jest znaczący, ponieważ o ile wielokrotnie podczas występów na żywo utworom brakowało domknięcia, bardziej przypominały szkice, o tyle album wydaje się formą o wiele spójniejszą.

Jako Resina bazuje na brzmieniu wiolonczeli i jej zapętleniach. Nagrywa poszczególne frazy, które potem powtarzane wyznaczają narrację całego utworu, a na ich tle buduje kolejne warstwy, wariacje i zarysy melodii. Często sprawia wrażenie jakby instrumentem się bawiła, sprawdzała spektrum jego brzmienia. Chociażby taki „Flock” ze strzępków stopniowo zaczyna przybierać bardziej zwartą formę. Tak jakby dźwięki nawzajem się szukały, aż finalnie w drugiej minucie układają się w melodyjkę, która stopniowo wzbogaca się o warstwy nadające jej dramaturgii. To z resztą najbardziej rozwinięty formalnie utwór, coś czego brakowało jej dotychczas na koncertach. Czymś odmiennym nastrojowo są dwie części utworu „Tatry” – to narastająca, zlewająca się mgiełka, dźwiękowa ilustracja do budzących się we mgle nad ranem gór. Obrazowa, ilustracyjna muzyka, ale jednocześnie nie jest to banalny ambient, bo podskórnie wiele się w niej dzieje, drga i pulsuje.

Muzyka Resiny jest bliska natury – często jest w swoich charakterze bardzo pierwotna, zwierzęca, przez co rozumiem towarzyszący utworom harmider typowy dla fauny i flory tworzącej ekosystem lasu czy gór: partie wiolonczeli wibrują i rezonują, nie zawsze od razu układając się w zwartą całość. W tym delikatnym snuciu pomysłów tkwi jednak cały sekret. Świetnie słychać to w „Dark Sky White Water”, które chaotycznie drga, składa się z dźwiękowych szmerów aż finalnie przyjmuje bardziej spójną formę, co podkreśla następujący zaraz po nim „Afterimage”.

Resina brzmi często monumentalnie i bardzo mrocznie, poprzez nastrój przypomina ponure ścieżki dźwiękowe chociażby Herzogowskich filmów. Z drugiej strony jest w jej muzyce delikatność, także wtedy gdy ucieka w stronę folku w „Not Here”, gdzie przy akustycznych pętlach snuje swoje wokalizy. Jest sugestywna a jednocześnie lekka. Mankamentem jest jakość nagrania i szumy, które trochę psują odbiór tej płyty. Ale to dobrze unaocznia fakt, że wszystko powstało tu na żywo, co temu nagraniu również przynosi dużą wartość.

Resina, Resina, 130701, 2016.

Jakub Knera