Adam Witkowski nagrał już bardzo dużo płyt, ale dotychczas ani jednej pod swoim imieniem i nazwiskiem. Ciekawe skąd więc pomysł na taki ruch teraz. „Ra Ba Ba Ba” przyciąga uwagę już okładką. Jest na niej dziecko, które właśnie zniszczyło rodzinny instrument – tytułową rababę – arabską odmianę instrumentu strunowego. Chłopiec płacze, a to właśnie sam autor płyty. Ten album wydaje się być sentymentalnym powrotem do przeszłości – instrument jest pozostałością po obecności ojca, Irakijczyka, który przed narodzinami gitarzysty wrócił do swojego ojczystego kraju, Iraku. Dopiero niedawno gdański muzyk go odnalazł i jego obecność postanowił podkreślić na płycie w kilku utworach. Być może wypełniając pamięć po zmarłej niedawno matce, co z powodowało, że na to zdjęcie w ogóle trafił. Ojciec Adama udziela się na albumie, recytując napisany przez siebie tekst. Witkowski natomiast nie sili się na skomplikowane i zaaranżowane utwory. Wprost przeciwnie – gra prosto i surowo, pełno w jego muzyce jest brudu, a jednocześnie rozdzierającej emocjonalności. To nie gitarowy perfekcjonista, może dlatego określił to co robi mianem fake folk. Gitara rzęży, łopocze z powodu masy efektów, wybrzmiewa dostojnie. Nie ma tu chwytliwych melodyjek, a muzyk raczej sięga do głębi siebie i to, co czuje przekłada na język instrumentu, który brzmi bardzo przestrzennie. Z jednej strony w bardziej zwartych formach, kiedy indziej przez zabawę efektami czy fakturami instrumentu. To impresyjna, muzyczna opowieść, która wciąga, uwodzi lekką dozą melancholii, ale też chropowatością i wyrazistością. Przypomina mi się ubiegłoroczny album „Long Time Underground” Amerykanina Toma Cartera, którego przyczyną było przykre wydarzenie w jego życiu osobistym. Witkowski podobnie jak on mówi, a raczej gra emocjami. Jego muzyka jest szczera, czasem demoniczna, czasem faktycznie odrobinę frywolna, a jeśli folkowa to przez korzenność, a nie zwiewność. Jest mocna i wyrazista.

Adam Witkowski, Ra Ba Ba Ba, BDTA, 2016.

Jakub Knera