– Ludzie często mnie proszą bym zachęcił do polubienia opery w ciągu trzydziestu sekund lub formie trzech zdań. Odmawiam, bo to dziedzina sztuki zbyt skomplikowana, by zachęcić do jej słuchania w tak skondensowanej formie. Jeżeli nie masz czasu, by wysłuchać tego, co mówię o operze i masz tylko pół minuty, to opera nie jest dla ciebie. Wiele osób narzeka, ze opery są strasznie długie, ale przecież o to chodzi – im dłuższa opera tym lepsza. To pretekst, żeby się zatrzymać, powiedzieć sobie „stop” i się skupić – opowiada Jerzy Snakowski*, popularyzator opery, baletu i musicalu.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Od dawna mam problem z operą, byłem w niej ostatni raz dawno temu. W przeciwieństwie do teatru, filmu czy muzyki niezbyt mnie pociąga. Czy to znaczy, ze jestem ignorantem?

JERZY SNAKOWSKI: Nie, to znaczy, ze jesteś młody.

Czyli opera jest dla starszych ludzi?

Dla dojrzałych. To, że byłeś tam ze szkołą jest bardzo fajne – myślę, że to obowiązek szkoły czy rodziców , by pokazać dzieciakom, ze istnieją różnego rodzaju sztuki plastyczne, różne formy teatru i powinno się to wiedzieć, uczestniczyć w nich.

Pod przymusem?

Musisz mieć taki element przymusu w dzieciństwie – ktoś cię zaprowadzi, coś pokaże i może gdzieś zostanie w tobie wspomnienie, które odżyje w przyszłości.

Ciebie opera zainteresowała w dzieciństwie?

Fascynowała mnie tą swoją dziwacznością, postrzegałem ją jako sen, alternatywę na rzeczywistość. Bardzo długo traktowałem operę jako coś bardzo zwariowanego, ucieczkę od naszego świata. Nawet jeśli ona była przedstawiana w takiej do bólu realistycznej inscenizacji, to zawsze pozostawał w niej element wariactwa w tym, że się tam śpiewało. To było niesamowite, że ludzie ze sobą rozmawiają, śpiewając. Traktowałem to jako odlot i ucieczkę.

Aż w końcu spoważniałeś?

Coś tam w życiu przeżyłem i nagle okazało się, że potrafię się odnaleźć w tych historiach, że nagle oglądając po raz siedemdziesiąty czwarty „Traviate” dostrzegłem, że byłem kiedyś w podobnej sytuacji albo miałem podobny dylemat jak jej bohaterka. Z wiekiem dorosłem do tej formy, nagle zobaczyłem coś, czego do tej pory nie dostrzegałem. Opera może być ucieczką od rzeczywistości, a ja w tej ucieczce znajduję elementy wspólne z rzeczywistością – w tym nierealnym świecie znajduję jakieś wskazówki dotyczące życia w moim codziennym życiu. Te bzdetne na pierwszy rzut oka libretta i historie, nagle okazują się bardzo życiowe. Mało tego, okazuje się, ze życie jest czasem bardziej zaskakujące niż operowe libretta.

Czego trzeba, żeby polubić operę?

Na pewno trzeba mieć duże poczucie humoru!

Do tej poważnej opery?

W pewnym momencie dochodzisz do  kresu tolerancji na naiwność. Popatrz na „Aidę. Jest w niej Amenris – egipska księżniczka, Radames – wódz egipskich wojsk i niewolnica Aida, o której nikt nie wie, że też jest księżniczką, ale z wrogiego państwa. Obie kobiety kochają się w Radamesie, on kocha niewolnicę, o czym w pewnym momencie dowiaduje się księżniczka. Cała opera jest o tym jak szuka dowodów na to, że Aida kocha Radamesa, a Radames kocha ją. Bada ją, wypytuje, bawi się z jej podświadomością

Opera? Si! Fot. Łukasz Unterschuetz
Opera? Si! Fot. Łukasz Unterschuetz

Brzmi jak opera, ale mydlana.

Normalnie w  Egipcie księżniczka rzuciłaby niewolnicę na pożarcie krokodylom, a ona bawi się w jakąś psychoanalizę  Co za bzdura!  Ale nagle pojawia cud muzyki i sprawa diametralnie się zmienia. Zaczynasz w to wierzyć. To jak czytanie między wierszami – w operze nie można skupiać się tylko na treści, na słowach, bo muzyka uwiarygodnia te historie. Więc, żeby je przełknąć, trzeba mieć dużo poczucia humoru, trzeba powiesić czasem zdrowy rozsądek na kołku i zacząć słuchać. To nie jest proste, ta muzyka jest dosyć skomplikowana, ale nikt nie powiedział, że musi być łatwo.

Wiele osób powie, że nie ma słuchu do kontemplowania opery..

Łatwo obalić teorię o uchu, na które nadepnął słoń. Zróbmy prosty test. Czy słyszysz jak dzwoni telefon? Czy, gdy odbierasz, słyszysz czy dzwoni twój tata czy mama? Czy słyszysz, że mama jest w dobrym humorze? Jest w pokoju sama czy z kimś? Jest wściekła czy nie? Chce z tobą rozmawiać czy kończyć? To wszystko słychać – każdy z nas wyłapuje niuanse, barwy, tonacje, pauzy. Wszyscy jesteśmy w stanie to usłyszeć w czyjeś mowie, Tak samo jest z muzyką. Tylko, że w operze sprawa się nieco komplikuje, bo tam jest nie tylko muzyka, ale i wszystko to, co składa się na teatr: intryga, inscenizacja, interpretacja. Więc i nasze skupienie musi być mocniejsze.  .

Trzeba wejść w nią głębiej niż słuchając radia w samochodzie albo oglądając film w kinie i jedząc popcorn?

Ludzie często proszą mnie bym zachęcił do polubienia opery w ciągu trzydziestu sekund lub formie trzech zdań. Odmawiam, bo to dziedzina sztuki zbyt skomplikowana, by zachęcić do jej słuchania w tak skondensowanej formie. Jeżeli nie masz czasu, by wysłuchać tego, co mówię o operze i masz tylko pół minuty to opera nie jest dla ciebie. Wiele osób narzeka, ze opery są strasznie długie, ale przecież o to chodzi – im dłuższa opera tym lepsza. To pretekst, żeby się zatrzymać, powiedzieć sobie „stop” i się skupić. Nie zawsze od razu się udaje, mnie na początku opera strasznie męczyła.

I jak cię do siebie przekonała?

Najpierw pociągnął mnie sam teatr, światła, scenografia, dramaturgia. Podobnie było z kościołem w dzieciństwie – lubiłem tam chodzić właśnie z powodu tej teatralizacji. Ona była związana z obrzędem i w operze było dokładnie tak samo. Jak wróciłem z pierwszego spektaklu operowego, zbudowałem sobie w domu scenę z pudełka, zrobiłem zmienne dekoracje i bawiłem się w teatr. Ale nie teatr dramatyczny, bo w taki bawiłem się już w przedszkolu i to nie była nowowśc.  To była zabawa w teatr z muzyką – bo to ona sprawiała, że w tej zabawie było coś niezwykłego. Póżniej pojawiła się refleksja: dlaczego tu jest szybko, tu wolno, dlaczego czasem jakaś melodia  się powtarza. I tak stopniowo zaczęło mnie to pochłaniać

Opera wymaga czasu na zaangażowanie – ludzie są w stanie go znaleźć?

Myślę, że każdy z nas ma coś takiego, że chce na chwilę się zatrzymać. Opera może być terapią. To kwestia świadomego słuchania – kiedyś wchodziłem do domu, włączałem sobie nagranie jakiejś opery, grało w tle, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że to zaśmiecanie mojej przestrzeni dźwiękowej.  Muzyka w tle niczemu nie służy – z jednej strony ją słyszysz, ale nie słuchasz.

Teraz przygotowujesz się do słuchania?

Tak. Rezerwuję sobie w ciągu dnia trzy godziny, muszę wszystko zrobić, przygotować się do tego  i słucham bardziej świadomie. Włączam nagranie, biorę partyturę słucham z całym szacunkiem dla tego dzieła, bo wtedy mogę dokopać się do jego głębszych pokładów.

Możesz włączyć nagranie i po prostu posłuchać melodii, ale to tak jakby jeździć super samochodem po osiedlowej uliczce – pojeździsz nim, ale nie odkryjesz walorów, bo żeby to zrobić, trzeba wyjechać na autostradę, rozpędzić się i odkryć jego możliwościy. Podobnie jest z operą. Trzeba mieć umiejętności i czas. Wtedy się odczuwa przyjemność z jej słuchania.

Opera? Si! Fot. Łukasz Unterscheutz
Opera? Si! Fot. Łukasz Unterschuetz

Ludzie boją się opery. Dlaczego?

Powody są różne, często banalne bo uważają, że się nie znają że jest nudna, nie rozumieją jej, byli raz i to było straszne, a śpiewaczka była gruba. Zacząłem obalać takie mity i strachy.

Jeden ze sposobów, w jakie promujesz operę to twoje show „Opera? Si!”.

Jak coś kochasz, to chcesz, by to wszyscy pokochali. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie nie lubią opery. No więc mogłem się tak dalej dziwić i patrzeć jak pustoszeje widownia teatru operowego albo zacząć głosić dobrą nowinę. Wybrałem to drugie i okazało się, że jest bardzo wielu ludzi, którzy chcą słuchać wariata, szalejącegona punkcie Halek, Carmen i Traviat.

Zachęcasz też do musicalu i organizujesz Musicalomanię w Teatrze Muzycznym.

Musical jest łatwiejszy, bo operuje innymi gatunkami muzycznymi, bliższymi muzyce pop czy muzyce, która wywodzi się z jazzu. Poza tym musical jest wytworem czysto amerykańskim, więc czysto komercyjnym. Amerykanie naprawdę wiedzą jak i czym uwieść ludzi, więc twórcy musicali odwołują się do mechanizmów dzisiaj kierującymi ludźmi.

A operetka?

To dla mnie cały czas wielka zagadka. Jeżeli libretta operowe są bzdurne, to operetkowe są bzdurne do potęgi. Siłą operetki są melodie . Mówię o takiej klasycznej operetce wiedeńskiej z melodramatami – jest jakiś mezalians, księżniczka, książę i aktoreczka. Tego typu historie. Ale dziś one chyba nikogo nie interesują. W pewnym momencie zająłem się operetką, bo to było dla mnie wyzwanie. Pomyślałem, że da się zmienić myślenie o operetce jak o szmirze i kiczu i można znaleźć w niej coś innego, sprzedać ją w jakiś inny sposób. No ale poległem.

Dlaczego?

Nic tam nie ma. Te historie są płytkie, płaskie jak stół. Nie ma drugiego dna. No można przedstawiać jakieś historyczne ciekawostki i  anegdoty związane z ich powstaniem, odnosić się do kontekstu czasu,  opowiadać atrakcyjne historie o mezaliansach dziewiętnastowiecznych, bo tamta publiczność interesowała się tymi historiami – mezalians, w którym arcyksiążę Rudolf miał romans z jakąś aktoreczką ludzi elektryzował. Ale nie znalazłem dla siebie klucza do operetki. Okazało, że ludzi w moich opowieściach czekają na artystów, którzy wyjdą w tych falbanach, z tym wachlarzem, z tym boa z piór i zaśpiewają „usta milczą dusza śpiewa” i trochę się pokręcą, tańcząc. Chyba nie udało mi się zmienić myślenia o operetce. Może kiedyś znajdę na to lepszy sposób.

Organizujesz też kulturalne wycieczki – na pięć dni zabierasz autobus wypełniony ludźmi do oper w Europie.

Myślę, że w tym przypadku chodzi bardziej o styl życia – w czasie trwania wycieczki oferuję ludziom życie innymi sprawami. Tokilka dni w innym świecie, a jednocześnie przestrzegamy zasad BHP: obowiązują nas najwyższe standardy życia w grupie, w zasadzie jest nadużywanie słów „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” i jedyne o co będziemy się martwić, to czy Aida zwycięży w pojedynku z Amneris. Skupiamy się na tym czy śpiewak wystąpi, czy dobrze wystąpi i o tym rozmawiamy. Jedziemy na drugi koniec Europy, słuchając muzyki, opowiadając sobie muzyczne  historie, a przy okazji wesoło się bawiąc. Bo wiadomo, że nie mogę cały czas jedynie opowiadać o Mozarcie, karmić ich bezami i pić szampana.

Kulturalna wycieczka. Fot. Magdalena Tomasik
Kulturalna wycieczka. Fot. Magdalena Tomasik

W turystyce nie wystarczy dziś już tylko gdzieś pojechać, ale trzeba ludziom dać coś jeszcze?

Wycieczka musi mieć jakiś temat, jakiś smak, musi mieć coś więcej. Punktem centralnym jest  wydarzenie artystyczne i dobudowania do tego kolejnych punktów imprezy. Opowiadam o nim, słuchamy muzyki, przygotowuję uczestników do odbioru dzieła, a  dodatkowo zwiedzamy miasto. To mają być niespieszne, powolne wycieczki, z przystankami na kawę, na drinka, nie musimy oglądać całego miasta. To nie wycieczka w stylu „3 stolice w 4 dni”. Smakujemy miejsca. W grudniu mamy taką tradycję, że warunkiem wzięcia udziału w wycieczce jest to, że każdy musi wziąć ze sobą butelkę własnoręcznie robionej nalewki. I to jest tak, że w czasie podróży puszczam muzykę, opowiadam różne ciekawostki muzyczne i degustujemy nalewki. I nagle się okazuje, że opera i alkohol świetnie się uzupełniają i mają wspólny mianownik – smakowicie wprowadzają w dobry nastrój.

Po co ludzie jeżdżą na takie wycieczki? Przecież samemu można pojechać do opery w Wiedniu?

Ale w grupie podobnych sobie osób jest przyjemniej. Bo oferuję nie tylko wydarzenie turystyczne, ale  i doznania artystyczne i intelektualne. Bo daję z siebie wszystko, a nade wszystko entuzjazm. A on potrafi zdziałać cuda.. Tam naprawdę często jeżdżą osoby, które wcześniej  specjalnie nie przepadały za operą, zostały przez kogoś namówione, by wziąć udział w takiej wycieczce i dały się skusić.

W ludziach często jest wewnętrzny opór przed czymś nowym i nieznanym – może dlatego potrzebują przewodnika ale też grupy, w której będzie im raźniej.

Wszystko załatwiam, wybieram miejsca, spektakl i kupuję bilety. A dodatkowo zorganizuję wejście za kulisy teatru albo spotkanie z artystą, grającym w spektaklu następnego dnia. Ludzie lubią pasjonatów i bardzo chętnie.

Czy jest różnica w oglądaniu opery w Polsce i w innych krajach Europy?

Wiadomo, że w tych większych ośrodkach jest więcej wykształconych ludzi. Kraje niemieckojęzyczne słyną z tego, ze mają lepszą edukację muzyczną. Ludzie tam są bardziej przygotowani do odbioru opery i dlatego pewnie tam bilety mogą być o wiele wiele droższe niż w Polsce. Jest też wyższy poziom teatrów operowych w Polsce.

Byłem w operze wiedeńskiej w krótkim przedziale czasu, w kwietniu i w czerwcu. To były dwa różne spektakle jeśli chodzi o odbiór publiczności. Ewidentnie było widać, ze te kwietniowa publiczność była bardziej wyrobiona – lepiej ubrana, lepiej przyjmowała dzieło, wiedziała jak reagować. Oklaskiwała wtedy, kiedy należało klaskać, bo był świetny wykon arii, a po gorszym wykonaniu arii była bardziej wstrzemięźliwa. A  ta publiczność czerwcowa to byli turyści, którzy kupili sobie bilet do opery wiedeńskiej na Mozarta jako część programu turystycznego. Wstawali, wychodzili w trakcie wykonywania arii, a gdy była świetnie zaśpiewana to nie klaskali.

Na operze trzeba umieć się zachować?

Ciekawi mnie na ile rytuał zachowuje formy z czasów feudalnych – że obowiązuje pewien ceremoniał, ubiór, zachowanie, pójście do szatni, bufetu, powitanie  dyrygenta czy wiedza, po jakiej arii bić brawo. To jest wartość dodana, wtedy wieczór staje się święty, bo zachowujemy się inaczej. Oczywiście może to zrażać ludzi, bo nie wiedzą jak się zachować. Ale jeśli nie jesteś w stanie się odnaleźć to obserwujesz jak co robią inni i od nich czerpiesz wzorce

Opera „Turandot” na Targu Węglowym. Fot. Bogna Kociumbas
Opera „Turandot” na Targu Węglowym. Fot. Bogna Kociumbas

Albo ciebie. Na początku na „Opera? Si!” tłumów nie było, ale teraz bilety wyprzedają się jak świeże bułeczki.

To kwestia stopniowego budowania marki. Powoli, małymi krokami. najpierw przyszło osiemnaście osób i oni przyciągnęli kolejne, później ktoś kogoś polecił i tak stworzyła się bardzo wierna publiczność. Mam grupę fanów, którzy podążają za mną wszędzie. Widzę ich na „Opera? Si!”, na Musicalomanii, oni ze mną jeżdżą na wycieczki. Ale najbardziej mnie cieszy taka grupa, która się usamodzielniła – sami sobie organizują wycieczki, bo zobaczyli jak to działa. Biznesowo może nie do końca jest to dla mnie korzystne, ale mi nie chodzi o biznes. Mam pewną misję i to świadczy o tym, że ta misja została w stu procentach wykonana – pokazałem ludziom możliwości i oni stali się samodzielni w świecie opery.

Na ile takie oddolne inicjatywy są dziś potrzebne? Nie stoi za tobą instytucja tylko wszystko robisz sam.

Myślę, ze to jest bardziej wiarygodne. Ludzie prędzej posłuchają pasjonata niż oficjalnej instytucji. Taka działalność popularyzatorów, którzy funkcjonują poza instytucjami jest szalenie ważna. Mam jeszcze dużo pomysłów np. chciałbym przed retransmisjami oper w Multikinie spotykać się z ludźmi kwadrans wcześniej, żeby opowiedzieć o tym, co zaraz zobaczą. Za darmo, na chwilę, na ulicy.

Żeby opera była częścią codzienności, a nie czymś na piedestale.

Dokładnie tak. Opowiem im o niej siedząc na ławce, potem pójdą obejrzeć ją do kina, a potem może do budynku opery, bo w Gdańsku wszystkie te miejsca są obok siebie.

[white_box] *Jerzy Snakowski – znawca i popularyzator opery, musicalu i baletu, konferansjer, wykładowca, autor scenariuszy widowisk, koncertów, tekstów. Zajmuje się tym od kilkunastu lat, pracując jako zastępca dyrektora, kierownik promocji i sekretarz literacki Opery Bałtyckiej (1997 – 2010), sekretarz Teatru Muzycznego w Gdyni (1996- 1997), wykładowca gdańskiej Akademii Muzycznej, Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Gdyni, Gdańsku i Kartuzach, publicysta. Wykłada, pisze sztuki, scenariusze, felietony, prowadzi audycje telewizyjne i radiowe, ma w Operze Bałtyckiej własne show „Opera? Si!”, organizuje prelekcje dotyczące sztuki w formie kulturalnych wycieczek do innych miast polskich i europejskich.[/white_box]