– Ludzie chcą mieć dźwigi stoczniowe na ścianie z różnych powodów: żeby pamiętać o stoczni, żeby dopasować je do wnętrza swojego mieszkania. Czasem chcą mieć je w kolorze różowym. Ja traktuję to bardzo plakatowo, szablonowo. Na deskach staram się je dopracować, wskazać jak wyglądają – a jeśli chodzi o malarstwo, to czasem jedno pociągnięcie pędzla wystarczy. Chyba dlatego się nie nudzą – można je prezentować w różny sposób, z odmiennych perspektyw, od siebie, do siebie, do góry nogami – opowiada Agnieszka Nagórska, artystka i malarka, autorka obrazów z dźwigami stoczniowymi.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Jak zaczęłaś malować dźwigi stoczniowe?

AGNIESZKA NAGÓRSKA: Na moją pracę dyplomową na Akademii Sztuk Pięknych w 2011 roku złożył się cykl dziesięciu obrazów z krajobrazami stoczniowymi. Nie było wtedy Europejskiego Centrum Solidarności, nie było Nowej Wałowej i bardzo mi zależało na tym, aby utrwalić te tereny w ówczesnym stanie. Malowałam zbliżenia dźwigów, nawiązywałam również do szablonów Iwony Zając, zrobiłam też panoramę ze statkiem „Syn Antares”. Ale na początku wcale nie sądziłam, że będę malować dźwigi dłużej. Po obronie chciałam skupić się na czymś innym. Ale ludzie zaczęli się dopytywać „czy ma pani tę stocznię?” i tak to toczy się do dzisiaj.

Myślałaś, że to co wtedy zrobiłaś, może zyskać na znaczeniu?

Zupełnie się tego nie spodziewałam. Dopiero później zaczęłam myśleć jak ten projekt związany z dźwigami rozwijać – zaczęło się od malowania na płótnach, później na desce, następnie wykadrowane wzory z tych obrazów znalazły się na ceramicznych kaflach, a także na gałkach do mebli. Dźwigi to tak wdzięczny motyw, który po prostu się nie nudzi.

Twoi rodzice pracowali na Stoczni.

Dziadkowie też. Mój tata pracował w biurze projektowym Działu Głównego Mechanika – może to po nim mam zamiłowanie do takiej precyzji, do kresek? Dzięki niemu poznałam co to kalka, rapidograf, a ołówki i linijki zawsze były w domu, w którym o Stoczni bardzo dużo się mówiło. Miałam ją w genach, więc w pewnym momencie myśl, żeby ją utrwalić, pojawiła się dość naturalnie.

Tata zabierał cię na stocznię?

Jeżeli mnie zabierał, to byłam za mała i tego nie pamiętam. Ale w pewnym momencie biegałam tam z przepustką i udawało mi się fotografować te tereny, pracowników, budynki, więc mam stocznię obfotografowaną, ale jeszcze w dzikim okresie. Bałam się wtedy czy tak można, czy ktoś mnie nie pogoni – podpatrywałam i nasłuchiwałam się tamtejszych dźwięków. To była wyjątkowa przestrzeń.

Twoja percepcja stoczni, kiedy stała się otwarta dla wszystkich, zmieniła się?

Kiedy to było miejsce niedostępne zawsze czułam adrenalinę. Jak przechodziło się przez bramę, przez ten korytarz, a po prawej stronie stał ochroniarz, czułam specyficzny zapach tego miejsca. Czułam, że wchodzę do kogoś obcego, że ktoś mnie pilnuje, ma na mnie oko, przechodzę dalej. Jak zamykałam drzwi, myślałam, że ktoś mnie zaraz zawoła. Nigdy nie zapomnę tego uczucia bycia intruzem na czyimś terenie.

nagu3

Kto zamawia u ciebie obrazy?

Są dwie grupy ludzi, którzy kupują ode mnie obrazy – jedni biorą takie, jakie namalowałam, inni mają bardziej sprecyzowane zamówienia.

Jakie?

Na przykład chcą, żeby dźwigi były różowe. To bardzo indywidualne zamówienia – ludzie wybierają je z różnych powodów: żeby pamiętać o stoczni, żeby dopasować je do wnętrza swojego mieszkania. Ja traktuję to bardzo plakatowo, szablonowo. Na deskach staram się je dopracować, wskazać jak wyglądają – a jeśli chodzi o malarstwo, to czasem jedno pociągnięcie pędzla wystarczy. Chyba dlatego się nie nudzą – można je prezentować w różny sposób, z odmiennych perspektyw, od siebie, do siebie, do góry nogami.

Można zamówić u ciebie konkretny obraz?

Czasem ludzie przysyłają zdjęcie dźwigów, podoba im się konkretny motyw albo proszą, żeby coś dodać, bo to na przykład prezent na pożegnanie kogoś w firmie w Stoczni. Chcą, żeby dodać tam jakiś budynek, którego tam nie ma – jestem w stanie to zrobić, bo w końcu „dla klienta wszystko”.

Nie masz wyrzutów sumienia, że ludzie protestują, dźwigi są wycinane, a ty na tym zarabiasz?

Dostawałam takie sygnały, ale z drugiej strony wiele osób mówi, że to fajnie, że jest ktoś, kto utrwala dźwigi na płótnie. To raczej kwestia zapotrzebowania – skoro ludzie chcą mieć je w domu, to je dla nich przygotowuję. To moja praca i przyjemność, a przy okazji miły zarobek.

Na ile to co robisz, jest działalnością artystyczną, a na ile rzemieślniczą?

Da się połączyć jedno z drugim – każdy obraz, każda deska jest prostu niepowtarzalna. Chodzi o same słoje, konkretne motywy. Przez to jest to praca artystyczna i klient dostaje coś niepowtarzalnego. Ale zgadzam się z tym, że jest to również trochę manufaktura, jeśli chodzi o produkcję małych formatów, gałek czy kafli. Nie ukrywam, że nastawiam się na turystów i targi – bo jeżdżę z dźwigami po całej Polsce, wystawiam się na Jarmarku Dominikańskim. Wydaje mi się, że balansuję pomiędzy działaniem artystycznym i rzemieślniczym.

Po skończeniu ASP nie łatwo jest sprofesjonalizować swoją twórczość. Tobie się udało.

Całe życie malowałam i uczyłam się w szkołach plastycznych. Po ukończeniu akademii zdecydowałam się założyć własną firmę, wystartowałam też w gdańskim Inkubatorze Starter z projektem na kreatywny biznes. Pomysł na aranżację wnętrz obrazami został doceniony i nagrodzony. Dostaję kolejne zamówienia i to utwierdza mnie w przekonaniu, że warto to robić. Stocznia się zmieniła, wiele osób staje w obronie tego terenu, więc chcą niej pamiętać, właśnie w postaci obrazów.

kafle

Dowiadują się o tobie pocztą pantoflową?

Przeważnie jest tak, że znajomi przekazują informacje swoim znajomym i to jest najlepszy marketing szeptany. Na początku było Trójmiasto, później zasięg rozszerzył się o Warszawę, Wrocław i Kraków. Zwłaszcza mieszkańcy tego ostatniego miasta kochają dźwigi.

Jak myślisz, dlaczego?

One są dla ciebie ważne, bo jesteś z Gdańska. Ale Jarmark Dominikański w tamtym roku zweryfikował zainteresowanie osób spoza Gdańska. Wystawiłam się z szafą NAGU, w której były deski z motywem dźwigów. Lokalsi mówili: „Fajnie, ale my to mamy na co dzień. Taka pamiątka ładna, ale dla turystów.” I rzeczywiście mieli racje, bo to, co malowałam poleciało za granicę. Do Stanów, Australii, a nawet do Chin.

Czujesz się dziewczyną od dźwigów?

Mnóstwo moich znajomych kojarzy mnie po prostu z tą, która kocha dźwigi. Są gdzieś w trasie, wysyłają zdjęcia i przysyłają wiadomości „patrz dźwigi ze Szczecina”. Koleżanka jest teraz w Gruzji na wyjeździe i przysyła mi zdjęcia dźwigów stamtąd. Wyglądają podobnie do gdańskich, ale różnią się kształtem i kolorami. Z całego świata napływają zdjęcia, np. z Londynu, gdzie tereny postoczniowe zostały zagospodarowane, powstały np. kawiarenki, dźwigi wpisane są w krajobraz. Niezwykle mnie to cieszy!

Co stanie się z naszymi dźwigami – nie wiadomo. Ty zachowujesz je na obrazach.

Można robić zdjęcia, ale to co innego. Na obraz trzeba znaleźć miejsce, powiesić go, to nie to samo co zdjęcie przepuszczone przez filtry na Instagramie albo Facebooku.

Ludzie chcą dźwigów w kolorach „Solidarności”?

Z czerwonym tłem. Jarmark to zweryfikował, padały takie hasła „Wałęsa”, „Solidarność”, „Stocznia”. Ten biało-czerwony przyciąga uwagę na takim małym formacie pocztówkowym.

Jak myślisz, jest coś takiego jest, że ludzie szukają takich nietypowych pamiątek? Neptun i Kościół Mariacki się znudziły?

Pocztówkę można kupić wszędzie, obraz z dźwigiem również. Dlatego wyszłam naprzeciw klienta, płótna i deski zdobią wnętrza gdańskich restauracji, mniejsze formaty można kupić w sklepach z hand made. Przyjezdni bardzo często są zainteresowani właśnie przedmiotami hand made, stworzonymi przez lokalnych artystów.

g8

Obcokrajowcy widzą cię i od razu kupują obrazy?

Tak i biorą po prostu kilka. Wiesz, to jest taki mały format. Ludzie wychodzą z założenia, że jak jedna deska będzie wisiała, to będzie po prostu głupio, dlatego dobierają sobie jeszcze jedną albo trzy. Raz pojawiło się małżeństwo, które kupiło jeden obraz. Po tygodniu wrócili, aby dokupić jeszcze trzy. Żeby umieścić je na ścianie – sześć w poziomie, w różnych kolorach. Zrobili sobie taką małą stocznię, panoramę w domu.

Jarmark z perspektywy wystawcy jest inny?

Zawsze unikałam jarmarku i chodziłam bocznymi ulicami, nawet wyjeżdżałam z miasta, by uciec od niego, a teraz każdemu znajomemu mówię, że tę atmosferę trzeba przeżyć. Poznać innych wystawców. Zobaczyć jak ludzie reagują na produkty, co się podoba, a co nie.

Młodym artystom się to przydaje?

Dla młodych osób, które mają swoje firmy to bardzo dobry moment, by się wypromować. Ja się nastawiłam w zeszłym roku, że nawet jeśli nic nie sprzedam, to po prostu będę rozdawać wizytówki, że może ktoś kiedyś zadzwoni i zainteresuje się moją ofertą. I czasem ludzie odzywali się kilka miesięcy po jarmarku.

Jarmark kojarzy się z maszynami do wyciskania owoców, deskami i starociami. Ale prac artystycznych jest coraz więcej.

Zawsze znajdzie się osoba, która będzie sprzedawała sprzęt AGD, maszynkę do wyciskania cytryn, będzie chińszczyzna, będzie wszystko. Ale rok temu bardzo dużo było wyrobów hand-made – przyjechali wystawcy z całej Polski. Są m.in. ręcznie szyte miśki, torby, biżuteria – młodzi ludzie mają mnóstwo wspaniałych pomysłów. Ja w tym roku po raz pierwszy wystawię kafle ceramiczne i gałki do mebli. Czy to może się przyjmie, czy ludzie wykupią mi wszystkie deski i zostanę z pustą szafą? Tego nie wiem, to jest po prostu taka loteria. Klienci są też bardziej wymagający.

W stosunku do rzeczy, które kupują?

Ważna jest dla nich jakość. W pierwszym tygodniu ludzie robią rozeznanie, patrzą kto i z czym stoi. Robią zdjęcia, biorą wizytówkę, sprawdzają w Internecie i dopiero później – w drugim czy trzecim tygodniu – wracają na zakupy. Pewnie liczą, że cena będzie bardziej atrakcyjna albo doczekają się rabatu. Ale są w stanie naprawdę zapłacić całkiem dużo pieniędzy i to nie jest tak, że się targują, oni po prostu wiedzą co ile kosztuje.

Pytają dlaczego to tyle kosztuje?

Ludzie często nie są świadomi tego, że płacisz za pomysł. Ale ci, którzy kupują, zdają sobie z tego sprawę. To jest jedyne moje źródło utrzymania w tym momencie i – co mnie cieszy – przestali negocjować. Już nie mówią dlaczego jest tak drogo.

W tym roku wymyśliłaś też nowy sposób na pokazywanie dźwigów – jaki?

To proces, który trwa. Mogę jedynie zdradzić, że dźwigi będzie mógł mieć każdy – wszędzie, w domu, w biurze, na pikniku, a materiał, z którego powstanie jest wyjątkowy. I nie chodzi tu o przypinki czy origami.

[white_box] *Agnieszka Nagórska– artystka wizualna, zajmuje się malarstwem, grafiką i aranżacją przestrzenną wystaw. Absolwentka gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, dyplom z malarstwa zdobyła w 2011 r. Twórczość artystyczną prezentowała na wystawach zbiorowych oraz indywidualnych w kraju i za granicą. Od ponad dwóch lat jest właścicielką firmy Aranżacja Wnętrz Obrazami NAGU – to przede wszystkim malarstwo: akryl na płótnie, ostatnio na desce. Flagowym motywem są gdańskie żurawie stoczniowe. Finalistka kategorii Malarstwo I i II Triennale Sztuki Pomorskiej, Państwowa Galeria Sztuki / Sopot (2013, 2016 r.) [/white_box]