– Jesteśmy w momencie, w którym – zwłaszcza w dużych miastach – myśli się o kulturze nie jak o kilku wydarzeniach, które mają ściągnąć dużą grupę publiczności. Celem nie jest już jedynie zaoferowanie im kilkudniowej przyjemności, ale sprawienie, aby kultura była częścią naszego życia. O świadomej polityce kulturalnej powinno się myśleć w zależności od potencjału, od środków jakimi się dysponuje, od potrzeb publiczności, o zróżnicowaniu tych potrzeb i tych publiczności. Należy wspierać działania oddolne ale jeśli dane miasto stać na organizowanie także wielkich wydarzeń i nie oznacza to „zabrania” budżetu kultury na całoroczną działalność to nie wykluczajmy większych wydarzeń – opowiada Aleksandra Szymańska*, dyrektorka Instytutu Kultury Miejskiej.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Co jako Gdańsk straciliśmy, a co zyskaliśmy nie zostając Europejską Stolicą Kultury w 2016 roku?

ALEKSANDRA SZYMAŃSKA: Na poziomie polityki kulturalnej najważniejsza zmiana dotyczy myślenia o kulturze nie jak o sektorze obejmującym działalność instytucji i ofertę kulturalną, ale jako o sferze aktywności mieszkańców, nieodłącznym elemencie strategii i życia miasta, sferze edukacji, rewitalizacji i spraw społecznych. Pojawiły się dodatkowe mechanizmy finansowania kultury, co umożliwiło rozwój kultury pozainstytucjonalnej, samym artystom – myślę tu o dodatkowych programach grantowych i stypendialnych lub zwięszeniu nakładów na te istniejące. Zwiększył się generalnie budżet na kulturę. Straciliśmy – głównie szansę na większą promocję Gdańska przez kulturę,

Połączyłabyś z efektem ubiegania się o tytuł ESK wzrost aktywności oddolnej?

Czas starań zbiegł się z okresem aktywności obywatelskiej. Pojawiły się ruchy miejskie, które przybrały na znaczeniu. Trudno powiedzieć na ile to ma związek z samym ESK. Wzrosło poczucie sprawstwa i świadomości dotyczącej możliwości wpływania na miasto, na zmiany, na przestrzeń publiczną. Wydaje mi się, że to są równoległe procesy. Natomiast ubieganie się o tytuł ESK z pewnością zmusiło władze kilku miast do refleksji dotyczącej polityki kulturalnej, także w obszarze wspierania aktywności oddolnej.

Zaczęliśmy w 2008 roku – jak oceniasz te osiem lat? Zmiana funkcjonowania instytucji publicznych to jedno, potrzeba oddolnej organizacji to drugie. Kultura się rozwija?

Ja tę zmianę widzę w skali całej Polski, zwłaszcza w dużych miastach – ogromną aktywność w sferze kulturalnej, także aktywność organizacji pozarządowych. Wiele z nich mocno się profesjonalizuje, niektóre działają jak instytucje, choć mają trudniejsze warunki funkcjonowania. Brakuje im stałego finansowania, ale wiele z nich stworzyło sobie takie modele działania, że potrafią zachować ciągłość. Ponadto aktywne są grupy nieformalne, osoby indywidualne – trzeba o tym pamiętać i umożliwiać im szybkie zdobywanie niedużych środków, które pozwolą rozwinąć ich inicjatywy.

W badaniach Poszerzenie Pola Kultury, wydanych przez Instytut Kultury Miejskiej, pisaliśmy o nowych i starych instytucjach kultury. Czy twoim zdaniem taki podział funkcjonuje?

Trochę się zdezaktualizował. Bo instytucję się zmieniają. Wystarczy spojrzeć na biblioteki, które otwierają się na ludzi, zyskują nowe funkcje. Podobnie jest z wieloma muzeami – trudno powiedzieć czy jeszcze są instytucjami starego typu czy nowego. Zmieniają model funkcjonowania i myślę, że to jest bardzo pożądany kierunek. Kiedyś biblioteka miała służyć wypożyczaniu książek – dziś jest miejscem spotkań, do którego się przychodzi aby spędzić czas z innymi, korzystać z nowych mediów, uzyskać informację. Są inaczej aranżowane, sprzyjają chęci bycia tam, a nie tylko znalezieniu książki na regale.

Pokaz opery "Aida" Giuseppe Verdiego na Targu Węglowym, 2015. Fot. Bogna Kociumbas.
Pokaz opery „Aida” Giuseppe Verdiego na Targu Węglowym, 2015. Fot. Bogna Kociumbas.

Otwierają się na widza. Czy to szukanie nowych sposobów dotarcia jest w dzisiejszych czasach konieczne?

W jakimś sensie tak – instytucje są dla swoich odbiorców a nie dla siebie. Ale też nie chodzi o odpowiadanie na potrzeby widza w takim sensie aby pytać co chce i taką ofertę dostarczać. Instytucje są różne, nie można myśleć o wszystkich tak samo.

Są instytucje artystyczne, te z bardzo silną wizją lidera, są takie, które działają w odpowiedzi na potrzeby odbiorców, które mają swój pomysł jak te potrzeby kształtować i na nie odpowiadać. Dla tych, które realizują własną wizję artystyczną, potwierdzeniem ich wartości jest grupa odbiorców, która oczekuje od nich pewnej jakości, nie trzeba ich na siłę zmieniać.

Nowa instytucja jest otwarta, a stara zamknięta?

Jeżeli instytucja kulturalna realizuje swój program i przyciąga publiczność, a nie robi tego w oparciu o ankiety, w których odbiorcy sugerują co chcieliby oglądać, może nie trzeba tego zmieniać. Co nie zwalnia żadnej instytucji z konieczności wiedzy na temat tego, kto jest tym odbiorcą. Nie ujednolicajmy sektora publicznego, każdą instytucje należy rozpatrywać indywidualnie.

A co z wychodzeniem poza mury instytucji i anektowanie przez nich przestrzeni publicznej na rzecz działań kulturalnych?

Ważne jak to, z jakiego typu wydarzeniami i z jaką ofertą widzowie się spotkają na zewnątrz. Czy opera albo teatr muszą to robić? Czym innym jest teatr uliczny, czym innym teatr, którego nieodłączną częścią jest scena, scenografia, kontakt z widzem i intymność, którą daje sala. Świetnie sprawdza się nam formuła opery wyświetlanej na ekranie na Targu Węglowym ale to nie znaczy, że Opera Bałtycka powinna grać na zewnątrz.

Wyjście poza mury niekoniecznie oznacza pozyskanie nowej publiczności – tej lepiej szukać w działaniach edukacyjnych. Tu jest pole popisu dla wielu instytucji, bo wciąż nie wszystkie kładą nacisk na działania mające na celu wychowanie sobie przyszłych odbiorców i rozwijanie u nich pasji związanych z kulturą. To znacznie ważniejsze niż chwilowa zmiana przestrzeni i pokazanie czegoś na placu, gdzie trafi na to przypadkowy odbiorca.

Ale percepcja w takim miejscu jest inna.

Zgadzam się – inna percepcja, inny widz. Czasem to wychodzenie poza mury to docieranie do widza o innej wrażliwości, może sposób na rozbudzenie jego ciekawości. Innym efektem może być ukazanie potencjału pewnych miejsc dla kultury. Takie są na przykład niektóre z działań Instytutu Kultury Miejskiej – łączymy dprojekty oparte na badaniu potrzeb mieszkańców z naszym przekonaniem, że pewne przestrzenie miejskie są atrakcyjne, ważne dla dzielnic, są nośnikiem pewnych historii.

Biskupia Górka - zobaczyć na nowo, 2014. Fot. Bogna Kociumbas.
Biskupia Górka – zobaczyć na nowo, 2014. Fot. Bogna Kociumbas.

A czy kultura może być narzędziem rozwoju?

Rozwoju i w sensie kompetencji do odbioru czy uczestnictwa, ale też wzmacniania kompetencji społecznych, indywidualnej kreatywności, osobowości. Narzędziem edukacji obywatelskiej, tożsamościowej, wiedzy o miejscu, w którym się żyje, dbałości o to miejsce. Wydaje mi się, że kultura i rozwój społecznych umiejętności są bardzo mocno połączone.

Kilka lat temu kultura – przede wszystkim poprzez wielkie wydarzenia tzw. fajerwerki – była traktowana jako narzędzie promocji, każde miasto chciało mieć swój festiwal. Zmieniliśmy myślenie i ważniejsze stało się działanie długofalowe, żeby budować u ludzi kapitał?

Na pewno jesteśmy w momencie, w którym – zwłaszcza w dużych miastach – myśli się o kulturze nie jak o kilku wydarzeniach, które mają ściągnąć dużą grupę publiczności. Celem nie jest już jedynie zaoferowanie im kilkudniowej przyjemności, ale sprawienie, aby kultura była częścią naszego życia. Jednocześnie unikałabym nazywania wszystkich dużych działań jako złe i niepotrzebne. Te „fajerwerki” to często doskonałej jakości wydarzenia, one też są ważne. Często zapominamy, że mamy grupę wyrobionych, aktywnych uczestników życia kulturalnego, z dużymi oczekiwaniami dobrej oferty. Festiwal Muzyki filmowej w Krakowie to i fajerwerk i jednocześnie świetny program. Gdański festiwal Solidarity of Arts, też w jakimś sensie jest fajerwerkiem, ale jednocześnie jest doskonałym przedsięwzięciem, kreującym nową wartość jaką są koncerty z serii „+”. Nie jest właściwym podchodzenie do kultury, wyłącznie jak do narzędzia promocyjnego. Ale – tak jak wspomniałam wcześniej – brakuje mi silniejszej promocji Gdańska przez kulturę.

Mówiąc o fajerwerku mam na myśli wielki festiwal, który promuje się przez kilka tygodni, organizatorzy zapraszają rozpoznawalne nazwiska, ale potem impreza się kończy i nic po niej nie zostaje, chociaż relacje z niej przewijają się przez wszystkie media. Z drugiej strony mamy świeżo wydaną książkę „Opowiadacze Dolnego Miasta” o historii tej dzielnicy Gdańska, która jest wartościowa dla wkładu w rozwój dzielnicy i wiedzy mieszkańców o mieście, ale nie jest to coś atrakcyjnego na masową skalę i nie będzie rezonować tak mocno jak Justin Timberlake czy koncert Marcus Miller +.

Ale na tym polega właśnie świadoma polityka kulturalna. Powinno się o niej myśleć w zależności od potencjału, od środków jakimi się dysponuje, od potrzeb publiczności, o zróżnicowaniu tych potrzeb i tych publiczności. Należy wspierać działania oddolne ale jeśli dane miasto stać na organizowanie także wielkich wydarzeń i nie oznacza to „zabrania” budżetu kultury na całoroczną działalność to nie wykluczajmy większych wydarzeń. Tyle, że pewnie nie powinny być całkowicie finansowane z publicznych pieniędzy, zwłaszcza, że spektakularne wydarzenia mają bez porównania większe szanse na finansowanie niepubliczne albo z biletów.

Na spektakularne wydarzenia przychodzi wielu widzów. A zarówno oni jak i dyrektorzy instytucji oraz urzędnicy lubią się ekscytować statystykami i tym, jak liczna była publiczność. Czy kryterium jakościowe się nie liczy?

Pewnie powinnam powiedzieć, że zdecydowanie ważniejszy jest aspekt jakościowy, ale na liczby też trzeba patrzeć. Oba kryteria są istotne. Jeżeli dane wydarzenie ma trafić do szerokiej publiczności, a takowej nie ma, to jest to istotne i dane ilościowe to weryfikują. Ocena jakości jest znacznie trudniejsza – to i recenzja eksperta i poziom zadowolenia publiczności. Z kolei przy działalności warsztatowej, edukacyjnej, artystycznej – tu przyglądałabym się przede wszystkim jakości.

Mówisz o działalności warsztatowej, a więc także edukacyjnej. Czy instytucje kulturalne powinny wyręczać szkoły?

Nasz system szkolny oferuje absolutnie śladową ilość edukacji kulturowej, którą właściwie można sprowadzić do lekcji muzyki i plastyki, czasem marnej jakości jak nie ma odpowiednich nauczycieli. Więc to nie kwestia tego, czy powinny, tylko obowiązek i misja zwłaszcza publicznych instytucji kultury. Może „wyręczać” nie jest tu właściwym słowem – raczej angażować się i czuć odpowiedzialność.

Europejskie Centrum Solidarnści ma świetny program dotyczący edukacji obywatelskiej. Wspólnota Gdańska realizuje programy poznawania Gdańska kierowany do przedszkolaków, IKM – Gdańskie Miniatury kierowne do uczniów i spacery z lokalnymi przewodnikami, Muzeum Narodowe – lekcje muzealne, Teatr Miniatura – warsztaty dla dzieci. Instytucje mają kompetencje, pasję i doświadczenie – trzeba to wykorzystać.

Konferencja "Marketing w kulturze", 2016. Fot. Bogna Kociumbas.
Konferencja „Marketing w kulturze”, 2016. Fot. Bogna Kociumbas.

Ale to pojedyncze przypadki, a nie zorganizowana forma dodatkowej edukacji.

Trzeba się zastanowić jak te działania włączyć w program szkolny, nadać bardziej systemowy charakter. Dobrym krokiem zmierzającym do spotkania szkół, instytucji, edukatorów jest program NCKu „Bardzo młoda kultura”, stworzony przez grupę edukatorów i badaczy skupionych wokół Marka Krajewskiego, w Gdańsku realizowany jako Sieć kultury. Ten program w dużym stopniu jest nastawiony na promowanie zróżnicowanych, czasem nowych metod edukacji kulturowej. Jeśli będziemy się opierać wyłącznie na ofercie instytucji to choćby były to najlepsze programy, trafią wyłącznie do promila odbiorców, którzy mają aktywnych rodziców, którzy ich tam zaprowadzą. Natomiast jeśli chcemy poszerzyć tą grupę, musimy myśleć o systemie szkół.

A co z polityką kulturalną miast? Na ile działalność instytucji powinna być uzależniona odgórnie od nich, a na ile od decyzji czy planów dyrektorów poszczególnych placówek?

Dyrektorzy instytucji mają ustawowo zagwarantowaną autonomię. Jednocześnie musi istnieć synergia między polityką kulturalną miasta, pewnymi wartościami czy priorytetami, które są istotne dla miasta, w którym się działa. Zresztą to organizator nadaje instytucji statut – tu jest miejsce dla określenia celów instytucji. Dla przykładu – cieszę się bardzo, że funkcją edukacyjna instytucji jest bardzo mocno podkreślona w programach operacyjnych Gdańska. Ale sposób realizacji tego priorytetu jest domeną wyłącznie samej instytucji.

Czy działalność takiej instytucji powinna być weryfikowalna? Jak? Przez koniec kadencji dyrektora danej placówki?

To jest świetne narzędzie i ono bardzo uzdrawia ten system. O ile te konkursy są stosowane, bo mam wrażenie, że cały czas nie do końca tak jest. Ważny jest też statut, który jest podstawą działania i wyznacza cele instytucji. A urzędnicy mają prawo się do niego odwoływać i zadawać pytania czy poszczególne działania wypełniane są zgodne ze statutem. Kluczowa jest jednak kadencyjność dyrektorów, bo oni budują program, który potem można kontynuować – poprzez przedłużenie umowy – lub przeciwnie – przez wyłonienie w konkursie nowej osoby z inną wizją.

Wróćmy do podziału na nowe i stare instytucje. Kiedy mówię „kino”, „opera”, „teatr” to wiem jaka jest ich główna funkcja. A kiedy mówię „Instytut Kultury Miejskiej” już niekoniecznie. Jaki jest cel tej instytucji, która wyłoniła się z biura, starającego się o miano Europejskiej Stolicy Kultury dla Gdańska?

Na nasz model funkcjonowania ogromny wpływ miały starania o tytuł ESK i sposób rozumienia roli kultury dla miasta. Z jednej strony nasze działania są kierowane do mieszkańców Gdańska, działamy w dzielnicach, w przestrzeni publicznej szukając miejsc nowych, odkrywając ich potencjał, znaczenie, pamięć – tu realizaujemy takie projekty jak Streetwaves, Odcinki, Narracje, Lokalni przewodnicy i Przewodniczki, Metropolitanka.

Pozostałe dwa kluczowe filary to działania skierowane do osób działających w sektorze kultury, w instytucjach, urzędach, organizacjach pozarządowych. Chcemy podnosić kompetencje kadr, menadżerów kultury, osób na stanowiskach zarządczych, animatorów, edukatorów. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy konferencję „Marketing w kulturze” – która cieszyła się ogromnym zainteresowaniem – skierowaną do osób zajmujących się marketingiem w kulturze. Wreszcie ostatnim takim filarem jest działalność Obserwatorium Kultury, czyli badanie nowych zjawisk w kulturze, upowszechnianie badań dotyczących kultury.

Prezentacja projektu CORNERS, 2015. Fot. Bogna Kociumbas.
Prezentacja projektu CORNERS, 2015. Fot. Bogna Kociumbas.

Mówimy o wielu procesach, które być może i zostały zapoczątkowane przez starania się o tytuł ESK, ale rozwinęły się bez miana stolicy kultury. Czy więc jest to coś znaczącego?

Trudno nie być krytycznym wobec idei Europejskiej Stoicy Kultury, patrząc na to, że w niektórych miastach, był to projekt – celowo używam tego określenia „projekt”, bardzo polityczny – który czasami mocno skłócił różne środowiska. A jednocześnie nie realizował podstawowych kryteriów czyli nie budował zaangażowania mieszkańców lub nie potrafił nadać obchodom europejskiego wymiaru.

Są miasta, w których trzeba przyznać, że był to festiwal, ale w przypadku Polski w okazało się, że to nie tylko aplikacje, ale też zmiana, która odbywa się na poziomie uczestników, decydentów i polityki kulturalnej.

W niektórych miejscach, jak w Glasgow, mówi się, że zmiana polityki miejskiej była ogromna i było to powiązane z efektem ESK. Niedawno byłam na wizycie studyjnej w Luksemburgu, gdzie znaczenie miał program ESK, który zakładał transnarodowość i zintegrowanie go z częścią przyległą Niemiec i Francji. Z kolei w przypadku Zagłębia Ruhry ESK wpłynęło na zmianę polityki względem przestrzeni postindustrialnych, ale też na myślenie kategorią regionu i promocją regionu przez kulturę. A jak to wpłynie na Wrocław? To będziemy mogli ocenić dopiero za rok, kiedy program się zakończy.

Dlatego zastanawiam się czy ważniejszy niż tytuł nie jest sam proces, który w Gdańsku jest widoczny. Program i strategia IKM to działanie długofalowe, bez konkretnej daty, jak rok 2016, w której musimy zabłysnąć.

Czasem pewne cele mobilizują, aktywizują. Historia ESK mówi, że zazwyczaj osoby, zaangażowane w starania nie prowadzą potem tego projektu. Ta ciągłość jest często przerwana. W Gdańsku powstała instytucja, która pełni funkcje jakich nie pełni żadna inna.

Co ciebie najbardziej pociągało w tym projekcie?

W trakcie moich studiów miałam przyjemność mieć wykład z Robertem Palmerem, który odpowiadał za realizację programu ESK w Glasgow, a potem na szczeblu europejskim badał efekt ESK, publikował raporty dotyczące zmian jakie zaszły pod wpływem ESK. Miałam poczucie, że to projekt globalny, niezwykle ważny, zmieniający trwale miasto, wielkie wyzwanie dla osób, które go realizują.

Czas zweryfikował ten pogląd?

Czas i wiedza. Co nie znaczy, że nie widzę nadal szans i korzyści jakie przynosi. Dlatego doceniam zaproszenie do Wrocławia i cieszę się, że zaprezentujemy tam gdańskich twórców. Dla mnie i Instytutu Kultury Miejskiej to w jakimś sensie zamknięcie tematu Europejskiej Stolicy Kultury.

[white_box] *Aleksandra Szymańska – managerka kultury, specjalistka w zakresie polityki kulturalnej, producentka wydarzeń. Związana kilka lat z polskim rynkiem fonograficznym (management polskich artystów), potem mediowym (m.in. dyrektor wydawniczy w G+J Gruner + Jahr Polska). Zaangażowana w niezależne projekty kulturalne. W latach 2008 – 2011 odpowiedzialna za strategię i zespół projektu Gdańsk i Metropolia – Europejska Stolica Kultury 2016. Od marca 2011 dyrektorka Instytutu Kultury Miejskiej.[/white_box]