– Dziś zdecydowana większość Kaszubów uważa się za Polaków i Kaszubów, jest część, która uważa się przede wszystkim za Kaszubów, w tym część, która uważa się tylko za Kaszubów. Aczkolwiek w świetle prawa polskiego Kaszuby to społeczność używająca języka regionalnego zgodnie z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych. W przypadku historii Kaszubów jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Czy tu przyszli? Skąd? Którędy? Początki Kaszubów to tajemnica – tłumaczy prof. zw. dr hab., socjolog, antropolog i historyk Cezary Obracht-Prondzyński*.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Skąd Kaszubi wzięli się na Pomorzu?

CEZARY OBRACHT PRONDZYŃSKI: Pierwsze ślady tej kultury były tu odnotowane w VI wieku daleko na zachodzie, pod Pyrzycami. Wszystko pozostałe jest dyskusyjne i kontrowersyjne.

Dlaczego?

Jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Czy tu przyszli? Skąd? Którędy? Wzdłuż Odry, Wisły czy od Zachodu od Połabia, idąc w stronę wschodnią? A może byli autochtonami i wyewoluowali z wcześniejszych plemion, które gdzieś tu były? I czy nazwa, która stała się nazwą grupową, była nazwą starszą, czy też Kaszubi ją ze sobą przynieśli? Czy ma etymologię słowiańską, czy germańską? Początki Kaszubów to tajemnica.

Brakuje źródeł?

Źródła pojawiają się bardzo późno, w zaawansowanym średniowieczu. Dość powiedzieć, że nazwa po raz pierwszy pojawia się kilka stuleci po tym, jak Kaszubi tu przybyli. Możemy bazować na źródłach archeologicznych – bardzo wiele badań zostało tu przeprowadzonych, ale ciągle jest wiele zagadek. Nie wiadomo, jak ich kultura się rozwijała – od wspólnot rodowych do wspólnot plemiennych i kiedy Kaszubi jako populacja osób mówiących po kaszubsku przyjęła nazwę w odniesieniu do całej grupy. Niektórzy mówią, że nastąpiło to w epoce nowożytnej, a inni, że dopiero w XIX wieku.

Jak Kaszubi wypadają na tle innych mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce?

To jak Kaszubi definiują siebie i jak są definiowani przez badaczy czy opinię publiczną to kolejna kontrowersyjna kwestia. Opinia, zwłaszcza poza Pomorzem, która o Kaszubach wie bardzo niewiele, traktuje ich jako etnograficzno-folklorystyczną ciekawostkę. Sami Kaszubi definiują siebie jako społeczność etniczną w obrębie narodu polskiego.

Zdecydowana większość Kaszubów uważa się dzisiaj za osoby, które przynależą do narodu polskiego, ale jednocześnie zachowują swoją tożsamość.

O podwójnej tożsamości mówił profesor Brunon Synak – narodowa polska i etniczność kaszubska. Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo w Europie miejsc, gdzie tak funkcjonują różne społeczności, jest dużo. Tożsamości są stopniowalne, mogą się układać w różne koloryty. W Spisie Powszechnym w 2002 wśród Kaszubów pojawiła się grupa pięciu tysięcy osób, które zadeklarowały narodowość kaszubską. Było tak, ponieważ Państwo Polskie uniemożliwiło złożenie podwójnej deklaracji.

W 2011 kafeteria się zmieniła.

Pojawiły się dwa pytania etniczne – o narodowość i to, czy badany czuje się związany z inną społecznością. I wtedy nagle aż 236 tysięcy osób zadeklarowało swoją tożsamość kaszubską. W tej liczbie jest około siedemnaście tysięcy, którzy deklarują kaszubską tożsamość jako pierwszą, a szesnaście tysięcy deklaruje ją jako jedyną.

Dziś zdecydowana większość Kaszubów uważa się za Polaków i Kaszubów, jest część, która uważa się przede wszystkim za Kaszubów, w tym część, która uważa się tylko za Kaszubów. Aczkolwiek w świetle prawa polskiego Kaszuby to społeczność używająca języka regionalnego zgodnie z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych.

"Na tropach kaszub" - okładka ksiązki Patrycji Wojtkowiak-SKóry i Natali Uryniuk
„Na tropach Kaszub” – okładka ksiązki Patrycji Wojtkowiak-SKóry i Natali Uryniuk

Dość wcześnie zaczęto interesować się Kaszubami.

Są jedną z najlepiej przebadanych społeczności, zwłaszcza ich język. Od początku XIX wieku, od czasu, kiedy zainteresowali się tymi resztkami Słowian na tym terenie Niemcy. W połowie XIX wieku przyjechał tu Aleksander Hilferding z Sankt Petersburga, który napisał książkę „Ostatki Słowian na południowym brzegu Bałtyckiego Morza”. To ten czas, kiedy występuje Florian Ceynowa i zaczyna się „sprawa kaszubska” – kontrowersje, w jakim właściwie języku mówią, czym jest mowa i kim są? To pytanie, które powraca do dnia dzisiejszego.

W XIX wieku samo pojęcie narodowości nie było ustabilizowane, dopiero po Wiośnie Ludów weszliśmy w fazę narodową. Podstawowym interesem geopolitycznym elit polskich był dostęp do morza, a elit niemieckich: łączność Berlina z Królewcem. Na skrzyżowaniu tych interesów było Pomorze i w tym Kaszuby. Zwłaszcza od czasu, kiedy Stefan Ramułt wydał „Słownik języka pomorskiego czyli kaszubskiego”, we wstępie do którego napisał, że Kaszubi mówią odrębnym językiem. Wywołało to ogromną awanturę.

Dlaczego?

Bo była teoria, która mówiła: jeśli mówią osobnym językiem, to mają osobną narodowość. A to oznacza, że nie są Polakami – a jeśli nie są, to nie mają prawa do tej ziemi. Tak uważali Niemcy, a Polacy mówili dokładnie na odwrót: Kaszubi mówią dialektem polskim, czyli mówią po polsku, czyli są Polakami, czyli te tereny należą do nich. Samych Kaszubów nikt o zdanie nie pytał i sami się nad tym nie zastanawiali, tak długo, aż nie pojawił się Florian Ceynowa i Młodokaszubi, których pierwszy zjazd w Gdańsku odbył się w 1912 roku. To była organizacja, która mówiła, że to, co kaszubskie, jest polskie.

W 1920 roku Pomorzanie witali armię polską z otwartymi rękoma, a pół roku później specjalna komisja sejmowa napisała, że Pomorze jest wzięte przez wojsko polskie w arendę. Traktowano to miejsce jako kraj podbity, łamano prawo, uważano Kaszubów za jakichś kryptoniemców, którzy mówią zepsutą polszczyzną. Zachowało się to w takich powiedzeniach jak „Gdynię budują, ale my tam nie mamy wstępu”, a Jerzy Czarnocki, starosta kartuski w latach 1933-1937 mówił: „u mnie nawet woźnym nie będzie żaden Kaszuba”. Młodzi Kaszubi mieli poczucie zablokowanych aspiracji życiowych.

Jak wtedy funkcjonowali?

Kaszubi byli podzieleni na trzy grupy: zdecydowana większość mieszkała w Rzeczypospolitej Polskiej na obszarze dzisiejszego województwa pomorskiego, część w Wolnym Mieście Gdańsku – w mieście i wioskach otaczających – a część na pograniczach Rzeszy. Mieszkańcy Rzeszy dzielili się na cztery grupy: tych, którzy uważali się za Polaków i byli działaczami Związku Polaków w Niemczech, tych którzy uważali się za Polaków, ale nie ujawniali swojej polskości, bo ryzykowali wyrzuceniem z pracy. Byli tacy, którzy mieli nieukształtowaną postawę – byli Kaszubami – i ostatni tacy, którzy uważali się za Niemców.

Wiele zweryfikowała II wojna światowa.

Kaszubi zapłacili za to bardzo wysoką cenę. Niewiele osób wie o krwawej Pomorskiej Jesieni, o kilkudziesięciu tysiącach osób, które zostały rozstrzelane. Ponad sto tysięcy zostało wywiezionych i wypędzonych z Pomorza. Niewiele osób wie o robotach przymusowych, o przymusowym wpisie na niemiecką listę narodowościową od 1942 roku. Wiele osób musiało też służyć w Wehrmachcie.

Jak słynny dziadek Donalda Tuska.

Ten przedwojenny podział, o którym wspomniałem, bardzo silnie zdeterminował los Kaszubów przed i po wojnie. Awantura o dziadka z Wehrmachtu Donalda Tuska była niezwykle bolesna – to niezrozumienie kontekstu tej sytuacji. Skoro był obywatelem Wolnego Miasta Gdańska, wycierpiał bardzo dużo i stał się obligatoryjnym obywatelem III Rzeszy, to czy jeśli dostał wezwanie do armii, mógł odmówić? Trafiłby pod ścianę, a rodzina zostałaby wysłana do Stutthofu.

W Wejherowie powstaje Muzeum Piaśnica (filia Muzeum Stutthof), które ma na celu dokumentować niemieckie ludobójstwo na terenie Pomorza, w szczególności zbrodnie w Piaśnicy. Jak wiele jest faktów, które w historii Polski czy Pomorza są bardzo na marginesie i w zasadzie się o nich nie dyskutuje?

Jest bardzo wiele takich miejsc, w zasadzie przy każdej miejscowości na Pomorzu. Piaśnica jest najbardziej wymowna, bo tam zostało wymordowanych najwięcej osób. Niemcy przychodzili tu z pełnymi listami proskrypcyjnymi – doskonale wiedzieli, kogo mają aresztować. Wielu lokalnych Niemców ostrzegało swoich sąsiadów, bo sami dzień później przychodzili ich aresztować. To były dramatyczne sytuacje. Wymordowani zostali urzędnicy, księża, kapituła pelplińska, działacze Polskiego Związku Zachodniego, nauczyciele. Kilkadziesiąt tysięcy osób.

Od września do listopada odbyło się wiele masowych egzekucji.

To były tysiące osób. Piaśnica, Lasy Szpęgawskie, Dolina Śmierci pod Chojnicami, Rudno pod Tucholą, bardzo wiele było tych miejsc. W Polsce ludzie rzeczywiście nie mają wyobrażenia, jak na Pomorzu wyglądała okupacja. To paradoks i przekleństwo – na ziemi bytowskiej Niemcy już przed wrześniem 1939 wyrzucali mieszkańców, zabierali im majątki, zapisali to w księgach notarialnych, po czym przychodziła po wojnie polska władza i rekwirowała to jako majątek poniemiecki. Ludzie walczyli o odzyskanie tego majątku, nie udało się to im, a na dodatek zapadały wyroki sądów w latach siedemdziesiątych, że dana rodzina nie ma zasług dla polskości. A ich dziadek albo ojciec został zamordowany przez Niemców.

Piaśnica. Plan zdjęciowy filmu Filipa Bajona " Kamerdyner " . Statysci na planie filmowym. / Fot . Renata Dabrowska
Piaśnica. Plan zdjęciowy filmu Filipa Bajona ” Kamerdyner ” . Statysci na planie filmowym. / Fot . Renata Dabrowska

Jak silnym przekaźnikiem tożsamości był język kaszubski?

To zawsze był najważniejszy wyraz naszej odrębności i specyfiki. Kaszubów definiuje się przez pryzmat wspólnoty językowej. Jak przyglądamy się im z perspektywy historycznej, to mówimy, że są tam, gdzie mówi się w języku kaszubskim. Już w dwudziestoleciu międzywojennym i wcześniej był utrwalony niezwykle silny kompleks kaszubski. Zwłaszcza w Gdańsku, który był główną pompą ssącą i germanizującą – można było awansować, jednocześnie wchodząc w kulturę niemiecką. To powodowało, że powstawała tu niezwykła mieszanka językowa. Bo niełatwo było się swojego języka wyzbyć. Kaszubi byli wycofani, to był język sfery prywatnej. W sferze publicznej mówiło się po niemiecku. W urzędzie, armii, szkole w hochdeutsch, z sąsiadami w lokalnym plattdeutsch – dialektem gdańskim z naleciałościami słowiańskimi i kaszubskimi. Po polsku mówiło się w kościele.

W czasie wojny nie było łatwo, a gdy się skończył nastąpił obowiązkowy proces weryfikacji.

Przyszła nowa władza i była wobec Kaszubów nieufna, zupełnie nie wiedząc, jak na Pomorzu wyglądała okupacja. Wyobrażali sobie, że było tak samo jak w Generalnym Gubernatorstwie, a było przecież zupełnie inaczej. Dla wielu osób konieczność składania przysięgi nowemu rządowi na lojalność wobec Polski była czymś obraźliwym. A sprzeciw groził wysyłką do Niemiec. To było na początku 1946, a między marcem 1945 a marcem 1946 część tych osób była całkowicie pozbawiona praw obywatelskich. Zabierano majątki, rabowano, dokonywano gwałtów – część z tych osób wyjechała. Okres stalinowski dla tej ludności był szczególnie brutalny – stąd po roku 1956, jak pojawiła się możliwość, z dawnego terenu Wolnego Miasta Gdańska wyjechało piętnaście tysięcy ludzi. Często byli to zasłużeni działacze polonijni w okresie międzywojennym, którzy od hitlerowców wycierpieli bardzo dużo.

Rok po wojnie odbył się I Kongres Kaszubski.

Dla Kaszubów był sporym rozczarowaniem – władza wiele obiecała, ale nic z tego się nie spełniło. Potem przyszły lata stalinowskie, które były bardzo trudne, bo Kaszubi to byli przede wszystkim rolnicy. Drenaż finansowy, zagrożenie kołchozami, kolektywizacja. Przełom 1956 roku i polski październik pociągnął zmiany – w grudniu powstało Zrzeszenie Kaszubskie [w 1964 roku zmieniło nazwę na Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w wyniku połączenia sił ze Zrzeszeniem Kociewskim – przyp. red]. Stworzyli je ludzie o absolutnie różnych doświadczeniach, poglądach, część z nich była zaangażowana we działania władz socjalistycznych, część siedziała w więzieniach. Mimo tego, w tym krótkim momencie powstało i nigdy nie zostało zlikwidowane. To bardzo ważny element skupiania podmiotowowości. Były różne kryzysy, ale ZKP przetrwało.

Jak w tym czasie funkcjonowało?

Kultura się rozwijała, powstały instytucje, inicjatywy, dwutygodnik „Kaszëbë ”, „Pomerania”, która ukazuje się do dziś. Po niej muzeum w Wejherowie, rozwija się skansen we Wdzydzach. Zaczęło wychodzić coraz więcej kaszubskich wydawnictw, ukazał się „Słownik kaszubski” księdza Bernarda Sychty, liczący siedem tomów! Przykładów można podawać wiele, ale przede wszystkim zaczęła się kształtować własna elita intelektualna – ludzie w środowiskach artystycznych, naukowych, a z czasem w biznesie.

 

W 1987 roku odbyły się pierwsze pogłębione badania po wojnie na temat Kaszubów. Dlaczego dopiero wtedy?

Byłem wtedy studentem. Prowadzili je Brunon Synak, Marek Latoszek, Henryk Galus, Olgierd Sochacki. Badań przed rokiem 1987 było więcej, ale nikt nie zrobił badań stricte o tożsamości kaszubskiej. Co ciekawe, badania w których uczestniczyłem, były realizowane w ramach centralnego projektu problemu badawczego koordynowanego z Rzeszowa, a nie z Gdańska! Pierwsza monografia o Kaszubach ukazała się w Rzeszowie. Władza miejscowa była nieufna, a jeszcze w 1988 o Borzyszkowskim i Synaku UB wspominał w dokumentach.

Okładka płyty Olo Walicki Kaszebe II
Okładka płyty Olo Walicki Kaszebe II

Po transformacji ustrojowej kultura kaszubska rozkwitła.

Kaszubi byli na nią przygotowani – zrzeszenie liczyło kilka tysięcy ludzi, kilkadziesiąt oddziałów terenowych w każdej gminie. Byliśmy gotowi na odbudowanie samorządów. Kaszubi poszli u siebie sami rządzić – wcześniej też to robili, ale teraz mieli legitymizację demokratyczną. Mówimy o procesie upodmiotowienia etnicznego i obywatelskiego. Kaszubi na tym niewątpliwie wiele zyskali.

A co z kulturą?

W 1992 roku odbywa się II Kongres Kaszubski, wielka manifestacja Kaszubów u progu transformacji i myślenia o tym, kim chcemy być w nowych realiach.

Kultura rozwinęła się niezwykle – to ogromny renesans. Od strony kulturalnej, społecznej i organizacyjnej byliśmy do transformacji przygotowani. Nie każdy Kaszuba na transformacji wygrał, ale społeczność tak.

Teraz mamy media kaszubskie, etnofilologię kaszubską na Uniwersytecie Gdańskim, kaszubskie nazwy miejscowości, kaszubskiego Idola, zespoły śpiewające po kaszubsku.

To, co charakteryzuje Kaszuby od strony społecznej i kulturowej to proces pluralizacji. Mamy oczywiście nadal bardzo żywą kulturę wyrastającą z tradycji ludowej, folklorystycznej, mamy kulturę artystyczną. Ale jednocześnie fenomenem jest to, że tworzy się kaszubska kultura popularna – komiksy, literatura science-fiction, design. W muzyce mamy to samo: od opery, po kaszubo-polo czy kaszubo-disco. Mamy pełną kolorystykę.

Jest masa publikacji – teraz w ciągu roku na temat Kaszub ukazuje się tyle publikacji, co kiedyś przez dziesięć lat. Od albumów, przez literaturę piękną, książki dla dzieci, podręczniki, aż po opracowania naukowe. Rozwija się edukacja – w dwudziestoleciu międzywojennym mówiono o konieczności uczenia dzieci kultury regionalnej, ale zaczęło się to dopiero w latach osiemdziesiątych i po transformacji rozwinęło. A teraz siedemnaście tysięcy dzieci uczy się języka kaszubskiego!

Ale czy nie jest tak, że ta kultura zostaje w kaszubskim getcie? Rozwija się, ale poza pomorskim mało kto o niej wie?

Niektórzy mówią, że szkoda, że w Polsce nie ma kaszubskich żartów. Mamy ich sporo, ale kto by je zrozumiał? Trzeba by było tłumaczyć, a to bez sensu. Ale wydaje mi się, że w sferze działań plastycznych, designerskich i zdobniczych Kaszuby są bardzo otwarte. W muzyce jest cały nurt inspirowania się kulturą kaszubską, jak chociażby robi to Olo Walicki. „Kaszebe II” to coś niezwykłego – w archiwach muzycznych znalazł element odpominania i potem bawi się nim, przetwarzając, dekonstruując i rekonstruując. To pokazuje, że jest to kultura żywa i inspirująca. Takich przekazów na zewnątrz było sporo. Myślę, że nie doceniamy znaczenia prozy Güntera Grassa. Niedawno napisała do mnie Chinka z Tajwanu, która mieszka w Krakowie, z prośbą o komentarz na temat uchodźców. Kiedy dowiedziała się, że jestem z Kaszub, odpisała, że jest zafascynowana tym miejscem, znanym jej z książek Grassa. Okazuje się, że ktoś zna tę krainę, mimo że z naszej perspektywy jest na obrzeżach świata.

Odwrócony domek w Szymbarku / źródło: Centrum Edukacji i Promocji Regionu
Odwrócony domek w Szymbarku / źródło: Centrum Edukacji i Promocji Regionu

Czy obieg kultury polskiej jest otwarty na kulturę kaszubską?

W Polsce mamy silny kompleks wiejskości, regionalności, etniczności i silną pozę protekcjonalizmu, a jednocześnie odcinania się od korzeni. Ale Kaszubi za bardzo z tego powodu nie rozpaczają. Robią swoje, a takie publiczne deklaracje, jakie robi chociażby Danuta Stenka, która wszędzie mówi, że jej matecznikiem są Kaszuby, albo że Natalia Szroeder śpiewa i m.in. po kaszubsku mają dla nich znaczenie.

A nie jest tak, że w świadomości przyjezdnych odwrócony domek i najdłuższa deska świata w centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku wygrywa ze skansenem we Wdzydzach Kiszewskich?

To inne obiegi kulturowe. Myślę, że oferta kaszubska jest bardzo różnorodna i zawiera w sobie zarówno elementy kultury tradycyjnej – bo nie tylko Wdzydze, skansenów i muzeów jest znacznie więcej – ale też disneyowskiej. To oczywiście dom w Szymbarku czy Park Miniatur Kaszubskich. Irytuje mnie, kiedy ktoś jedzie do CEPRu w celach edukacyjnych, bo przecież tam jedzie się dla zabawy i rozrywki. Oni mają problem z pewną konwencją, bo nie wiedzą, czy chcą być Disneylandem, czy bardzo poważną instytucją opowiadającą znaczącą narrację. Kumulowanie różnych wątków dla osób nieprzygotowanych wprowadza szok poznawczy. Sam tam raz szedłem za grupą obcokrajowców, którzy kompletnie gubili się między bunkrem, czymś z Turcji i z Kanady – nie było to łatwe do zrozumienia.

A czy Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach nie jest za bardzo archaiczny pod względem formy i narracji?

Od roku jest tam nowa dyrektor, dr. Katarzyna Kulikowska, wykształcona etnolog, która napisała pod moim kierunkiem pracę o dylematach muzeum etnograficznego. Szuka jego nowej formuły. Obecnie we Wdzydzach trwa przebudowa elementów wystawienniczych, wprowadza się inny rodzaj narracji – pokazuje, że jest tam ogromny potencjał poznawczy, działań animacyjnych i edukacyjnych. Jednocześnie we Wdzydzach mogą dziać się różne ciekawe rzeczy i działania artystyczne – potencjał tego miejsca, przy zachowaniu całej atrakcyjności, umożliwi znalezienie nowych wątków. A przede wszystkim uświadomi ludziom, że Wdzydze to nie jest nic archaicznego, ale coś bardzo nowoczesnego.

W jaki sposób?

Kiedy tam przyszedł Izydor Gulgowski, ożenił się z Teodorą Fethke, artystką wykształconą w Berlinie, znającą wszystkie trendy artystyczne końca XIX wieku i początku XX wieku w Europie. Stworzyła haft kaszubski, odczytując te trendy, weszła w absolutnie nowoczesną robotę. Razem na bazie starych rzeczy stworzyli coś zupełnie nowego, bardzo nowoczesnego, po to, żeby ludzie mogli zarabiać i się z tego utrzymywać. Dziś dzieje się to samo – to nic archaicznego, ale niezwykle aktualne, przemyślane i strategicznie rozpracowane, a jednocześnie spektakularne działanie. Bo przecież haft kaszubski stał się symbolem kulturowym Kaszub, znanym daleko poza tym miejscem.

W tym roku dwudziestolecie obchodzi Instytut Kaszubski, sześćdziesięciolecie Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, już sto dziesięć lat istnieje skansen w Kaszubach, a w najbliższy weekend odbędzie się XVII Zjazd Kaszubów. Czy to środowisko z całego świata jest duże?

Ten rok jest szczególny – zjazd odbywa się we Wdzydzach i jest to dwudziesta rocznica najstarszego muzeum na wolnym powietrzu w Polsce. To wydarzenie wzięło się to z tego, że kiedy powstało województwo pomorskie i Kaszubi byli w jednym województwie, to ci z Nordy pojechali do Chojnic i postawili tablicę „jesteśmy razem”, a Chojnice pojechały na północ do Helu. Widać, że jesteśmy razem. Więc pomysły o województwie środkowopomorskim są przez Kaszubów odpychane. Chcemy być razem i jeśli ktokolwiek będzie chciał nas rozdzielić, to będzie to wywoływać silne protesty.

Muzeum Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich / foto: Muzeum we Wdzydzach Kiszewskich
Muzeum Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich / foto: Muzeum we Wdzydzach Kiszewskich

Przyjeżdża sporo osób zza granicy.

Kaszubi są wszędzie – w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Brazylii, wszystkich krajach Europejskich, Australii i Nowej Zelandii. Przyjeżdża sporo osób. A te związki z emigracją kaszubską w Kanadzie, Niemczech czy USA od wielu lat są coraz żywsze. Bytów ma partnerstwo z miastem Winona, które znajduje się w Minnesota nad Mississipi.

Mówi się, że to kaszubska stolica Ameryki.

Znajduje się tam Instytut Kultury Polskiej i muzeum. Tam wyjechał i zmarł poeta Hieronim Jarosz Derdowski, który mówił: „Nigdze ju nic nalezesz dzys na swiece kątka, gdzë be po nas Kaszëbach nie bëła pamiątka“.

[white_box]* Cezary Obracht-Prondzyński, prof. zw. dr hab., socjolog, antropolog, historyk. Pracuje na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie jest kierownikiem Zakładu Antropologii Społecznej, a w latach 2005-2012 był dyrektorem Instytutu Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa. W latach 1995-2000 był redaktorem naczelnym miesięcznika „Pomerania”. Jest członkiem Instytutu Kaszubskiego (wiceprezes), Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, Towarzystwa Naukowego w Toruniu, Polskiego Towarzystwa Socjologicznego (członek Zarządu Głównego) oraz kilku organizacji społecznych, w tym przede wszystkim Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Pełni społecznie funkcje w kilku radach muzealnych (Wejherowo, Bytów, Słupsk) oraz w Radzie Programowej Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku. Jest też przewodniczącym Rady Fundacji Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego. Jest autorem kilkunastu książek oraz wielu artykułów naukowych, popularnonaukowych, publicystycznych.[/white_box]