– Niekoniecznie uniwersalny kaseton jest rozwiązaniem, warto się bardziej zaangażować w ładny estetycznie szyld. Tak samo jest z detalami – kratkami, bramami, szyldami – małe rzeczy robią dużą różnicę. Bo czasem okazuje się, że chodzisz po jednym mieście, czujesz się dobrze i jest tak dlatego bo miasto nie atakuje cię reklamą. Ważna jest nie tylko architektura i chodniki, ale też brak billboardów, ulotek i reklam – opowiada Monika Domańska ze stowarzyszenia Traffic Design, które organizuje festiwal pod tą samą nazwą.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Skąd wziął się Traffic Design?

MONIKA DOMAŃSKA: Cała ekipa z naszego stowarzyszenia zna się bardzo długo, ja wiele osób znam już około 15 lat. W budynku Dalmoru część znajomych w tym Jacek Wielebski, kurator artystyczny festiwalu, miał swoje pracownie artystyczne. Na początku postanowiliśmy zrobić imprezę dedykowaną street-artowi – pozyskaliśmy ściany od Szybkiej Kolei Miejskiej, wzięliśmy udział w konkursie grantowym, w którym nic nie dostaliśmy, ale pomimo tego postanowiliśmy się zaangażować. We współpracę z nami wszedł Teatr Wybrzeże. Podczas pierwszej edycji zaprosiliśmy lokalnych twórców, wytworzyło się wiele energii i postanowiliśmy działać dalej.

Zaczynaliście jako festiwal streetartowy, malarski. Ale zaczęliście się rozrastać.

Podczas drugiej edycji postanowiliśmy zapraszać artystów spoza Trójmiasta, a rok później już twórców międzynarodowych. Niekoniecznie gwiazdy, ale ciekawe talenty – ekipa Blaqk z Grecji właśnie u nas pomalowała swoją pierwszą dużą ścianę. Wielu artystów dostało u nas duży format, bo dostrzegliśmy w nich potencjał.

Ale wciąż było wam za mało.

Zastanawialiśmy się, co zrobić – przecież o jakości nie będzie świadczyć to, że zaprosimy artystów z kolejnych państw, bo już staliśmy się międzynarodowym festiwalem. Zależało nam na szukaniu nowych przestrzeni i formuł. Po raz pierwszy w 2014 roku zaczęliśmy działać na rzecz rewitalizacji przestrzeni – mając dobry kontakt z SKM postanowiliśmy zrobić coś na przystanku w Redłowie. Zaprosiliśmy Filipa Kozarskiego, architekta, który odnowił przystanek Gdynia Redłowo. Dodatkowo dostaliśmy grant od Centrum Designu na zrobienie szyldu na budynku YMCA.

Zaczęliście przejmować miasto.

Postanowiliśmy odmalować budynek, zrobić szyldy, witacze i tak ruszył kolejny etap kształtowania przestrzeni wokół nas. Sam „re:design” rozwinął się najbardziej w 2015 roku. W ramach akcji „Zmieniaj świat wokół siebie” nowy wygląd zyskały wpisujące się w charakter miasta szyldu u  kaletnika, szewca, przeróbek krawieckich, punkt naprawy maszyn do szycia i sklep z tkaninami.

Spacer szlakiem murali
Spacer szlakiem murali

Po co nowej, modernistycznej Gdyni działania streetartowe? Przecież nie odnawiają wyglądu starych historycznych i obdrapanych kamienic, bo ich tu nie ma.

Ważna jest estetyka przestrzeni – od pierwszych edycji zaczęliśmy wchodzić w bardziej abstrakcyjne formy, a jednocześnie bardziej stonowane projekty. Wiadomo, że ludzie lubią kolorowe i wyraziste rzeczy, ale z czasem zaczęliśmy rozumieć, że chcemy w większym stopniu współpracować z konserwatorem i plastykiem miejskim.

Kolorowe nie znaczy lepsze, ważne żeby coś było zgodne z estetyką miasta. Dlatego Elian, którego mural jest przy ulicy Władysława IV, a który zawsze robi bardzo barwne prace na całym świecie, w Gdyni dostał zadanie projektowe, aby zmierzyć się z czernią, bielą i szarością. Dla niego było to ciekawym wyzwaniem, a dla nas ważne, bo nie wyglądało nijak i nie funkcjonowało w oderwaniu od miejskiej przestrzeni. Dlatego w tym roku zmieniamy dwa murale z większym poszanowaniem przestrzeni.

Nie pasowały do miasta?

Wchodzą na miejsce tych, które istnieją. Chcemy, żeby to było coś bardziej site-specific – obecne są ciekawe, ale chcemy, żeby nowe lepiej wpisywały się w kontekst. Ważniejsza jest jakość, a nie ilość.

Jak powstają murale, wpisujące się w przestrzeń? Na ile to inwencja wasza, a na ile artystów?

Jak zaczynaliśmy, artyści mieli wolną rękę, ale stopniowo zaczęło się to zmieniać. Jesteśmy pośrednikami między nimi, konserwatorem a plastykiem, jednocześnie staramy się forsować naszą wizję, dyskutujemy z twórcami. W tym roku to ważne bo pracujemy z projektantami, a nie streetartowcami – oni są bardziej przyzwyczajeni do korekty swoich prac. Ważne jest, aby odbijał się w nich charakter miasta, to co robią musi współgrać z przestrzenią.

Projektujecie przestrzeń miasta?

Na pewno się staramy, to bardzo miłe określenie.

W ciągu dobrych kilku ostatnich lat nastąpił spory boom na festiwale streetartowe w Polsce. Często służą temu, żeby miasto po prostu ładniej wyglądało, są ozdobnikami.

Mamy wizję miasta i tego, jak ono mogłoby wyglądać. Jesteśmy w stanie dać wytyczne zaproszonym twórcom, żeby się w to wpisali. To, co jest najciekawsze w muralach i streetarcie to ich osadzenie w lokalnym kontekście. Nieważne czy będziesz w Nowym Jorku, Londynie czy Berlinie, jeśli nie będą miały sensownego odniesienia. Wtedy są jedynie ładnym obrazkiem, ale nic nie mówią o mieście.

A przecież nie o to chodzi – to musi być coś specyficznego dla danej przestrzeni. Nie wystarczy, żeby było ładnie, prace muszą mieć charakter. Zaproszeni przez nas artyści przyjeżdżają, chodzą po Gdyni, oglądają kroje pisma funkcjonujące w mieście – przetrawiają to, żeby powstał projekt pod to miejsce.

Władze miasta to doceniają?

Gdynia finansuje festiwal i widzi nasze działania. Współpracujemy z różnymi placówkami – czy to jest Centrum Designu, Wydział Kultury albo Laboratorium Innowacji Społecznych. Odnajdujemy się w mieście. Dostaliśmy od urzędu przestrzeń, którą zagospodarowaliśmy pod nazwą tuBAZA.

Re:design 3, 2015
Re:design 3, 2015

Która rozwija idee Traffic Design. Funkcjonuje długofalowo.

Chcieliśmy nasze działania kontynuować nie tylko z doskoku raz do roku, ale regularnie przemycać w mieście nasz sposób patrzenia i animować środowisko. Wydaje mi się, że potencjał jest bardzo duży.

Co robicie w tuBAZIE?

Współtworzymy ją jeszcze z innymi podmiotami – Fundacją Fab Lab Trójmiasto i kolektywem projektowym Mozi. Jesteśmy miksturą – oni dokładają technologie, stolarkę czy ekologię, a my skupiamy się na rozwijaniu sztuk wizualnych, robimy zajęcia z kaligrafii albo introligatorstwa. Chcemy poszerzać horyzonty osób, które skończyły Akademię Sztuk Pięknych, ale też tych, którzy nie studiują na uczelniach artystycznych i mają zapał np. do projektowania koszulek albo toreb.

Drugi kierunek to działalność wystawiennicza – prezentujemy prace lokalnych artystów, często debiutujących w galerii. Trzeci aspekt to społeczne zaangażowanie – spotkanie na temat budżetu obywatelskiego czy o świadomej konsumpcji. Chcemy zapraszać wielu animatorów z innych miast – artyści regularnie się przemieszczają, a animatorzy niekoniecznie, są za bardzo związani z jednym miejscem lub instytucją. A tę siatkę trzeba rozbudowywać.

Zaczęliście od spontanicznego i oddolnego działania, a teraz pełnicie też funkcje edukacyjne.

Wydaje mi się, że skupiamy ludzi o różnych zainteresowaniach: grafików, architektów, socjologowie, kulturoznawcy – każdy patrzy na miasto w inny sposób i łączymy te filozofie. Każdy rozwija się we własną stronę, ale dzieje się to w miarę spójnie – Traffic jest w stanie pomieścić osoby z różnymi zainteresowaniami.

W tym roku zwracacie uwagę na to jak detal architektoniczny kształtuje tożsamość miasta.

To nasz motyw przewodni. Chcemy pokazywać detale, który często znikają podczas rewitalizacji. Na ich miejscu pojawia się brama z Castoramy, a małe smaczki znikają. Rok temu podczas tworzenia nowych szyldów w ramach projektu „re: design” okazało się, ze ludzie bardzo dobrze odebrali ten projekt – dostrzegli, że niekoniecznie uniwersalny kaseton jest rozwiązaniem, ale warto się bardziej zaangażować w ładny estetycznie szyld. Tak samo jest z detalami – kratkami, bramami, szyldami – małe rzeczy robią dużą różnicę. Bo czasem okazuje się, że chodzisz po jednym mieście, czujesz się dobrze i jest tak dlatego bo miasto nie atakuje cię reklamą. Ważna jest nie tylko architektura i chodniki, ale też brak billboardów, ulotek i reklam.

Na ile taka społeczna odpowiedzialność jest ważna i potrzebna?

To bardzo ważne, szczególnie, że każdy może w tym uczestniczyć – chociażby prywatni przedsiębiorcy, którzy mają swoje sklepy w mieście i musza je obrandować. Mieliśmy różne pomysły – zastanawialiśmy się czy nie zrobić konkursu na najgorszy szyld, ale uznaliśmy, że taka stygmatyzacja byłaby niepotrzebna. Poprzez propagowanie dobrych praktyk ludzie zobaczyli jak to działa – dobrym przykładem jest Lodziarnia Kwaśniak. Zrobiliśmy im szyld, a wcześniej dzieci właściciela nie szczególnie kwapiły się by kontynuować rodzinną tradycję. Po tej akcji nagle okazało się, że jego córka otwiera lodziarnię na Wajdeloty w Gdańsku Wrzeszczu. To bardzo budujące.

Takich zmian było więcej.

Zrobiliśmy szyldy w kilku punktach przy ulicy Starowiejskiej i odezwały się do nas inne lokale – ich właściciele widzieli, że to fajnie wyszło i dobrze wygląda. I że jeśli litery są mniejsze niekoniecznie znaczy, że coś jest mniej widoczne. Zwłaszcza jeśli to punkty rzemieślników – przecież nie idziesz tam, bo nagle wpadnie ci do głowy, żeby iść do szewca, raczej bierze się to z konkretnej potrzeby. To często niezrozumienie jeśli chodzi o komunikację. Chcemy, żeby wydźwięk tego był taki, że albo się nad czymś zastanowisz – jak w przypadku detalu architektonicznego – albo zobaczysz, że coś ładnie wygląda, zwrócisz na to uwagę i pomyślisz, że też możesz coś zrobić.

Poczujesz sprawczość.

To bardzo ważne – jak raz coś ci się uda i w kimś to rozbudzisz to idea zostaje na dłużej. Widzisz przestrzeń, możesz tam postawić rzeźbę, odmalować ją i wygląda lepiej. Ktoś inny to dostrzeże i też jest mu lepiej. Patrzysz na miasto jak na plac zabaw, który dzielisz z innymi ludźmi. Wiadomo, że nie można działać wbrew mieszkańcom, ale wspólnie można na nią wpływać, zmuszać do refleksji nad miastem, zmieniać je.

Stacja SKM Redłowo, projekt Filipa Kozarskiego
Stacja SKM Redłowo, projekt Filipa Kozarskiego

W Gdańsku właśnie rozmawiamy nad estetyzacją przestrzeni i reklamami.

Organizowaliśmy warsztaty z Zarządem Dróg i Zieleni: dla rad dzielnic, przedsiębiorców i mieszkańców. Dyskutowaliśmy o szyldach – każdy projektował je sam, a potem wspólnie o nich rozmawialiśmy na przykładzie wyczyszczonej przestrzeni ulicy. Przedsiębiorca wkomponowywał komunikaty w przestrzeni, a potem zderzaliśmy pomysły z rzeczywistością. Zazwyczaj dziwili się, że jak to możliwe, że przestrzeń jest taka straszna.

Skąd pojawił się pomysł robienia nowych szyldów?

To była kwestia poszukiwań, tego co jest lokalne i polskie. Moglibyśmy dalej robić murale, zapraszać popularnych twórców, ale znaleźliśmy inny cel. To połączyło się z chęcią ściągnięcia wszystkich banerów i kasetonów z budynku YMCA – wiele z nich dotyczyło firm czy instytucji, których dawno tam nie było. Każdy zostawił swoją cegiełkę burdelu na elewacji, a potem się okazało, że to komunikuje różne rzeczy, a połowa jest nieaktualna.

Szukaliśmy czegoś co będzie lokalne, a do tego pojawił się temat cold war, neony i zgłębianie tego, szukanie polskiego wydźwięku. Wiedzieliśmy, że można robić coś, co jest uniwersalne dla całego świata, ale nie doceniamy tego, co mamy u siebie i tu się wykształciło. Warto przywrócić ten tok myślenia, a nie stygmatyzować, że wszystko, co jest prlowskie jest brzydkie albo ma dużo złych konotacji. Z tego okresu i ze szkoły polskiego plakatu korzysta bardzo wielu artystów, których zapraszamy w tym roku. Projektanci są tego świadomi, widzą w tym bogactwo i chodzi nam o zaprezentowanie go przeciętnemu mieszkańcowi, który niekoniecznie musi orientować się we współczesnej architekturze i designie albo nie ogląda polskich neonów i szyldów.

Te wszystkie ozdobniki miasta wyglądały kiedyś wspaniale.

Kiedyś sama Starowiejska wyglądała o wiele bardziej miejsko – na starych zdjęciach były ładne szyldy, markizy, ludzie podlewający drzewa przed punktami usługowymi. A teraz współczesne witryny od dołu do góry są wyklejone rabatem i promocją, a na dodatek kasetonem, a na chodniku dostajesz do ręki ulotkę. Miejski sznyt znika, a fajnie go pokazać i zastanowić się jak do tego doszliśmy.

Kapitalizm przytłoczył polskie miasta?

To tak jak plastyk miejski opowiada w naszym filmie o re:designie, że w latach dziewięćdziesiątych wielu ludzi zwietrzyło kasę, otworzyli drukarnie i grafiką zajmowały się niewyspecjalizowane osoby. On sam kończył kierunek witryniarstwa – a teraz to zupełnie zapomniana rzecz. A witrynami zajmowaliśmy się już przy trzeciej edycji. Idziesz przez Paryż, widzisz wspaniałe witryny w kwiaciarni, a nawet u rzeźnika, to dzieła sztuki. W Gdyni może być podobnie, jeśli tylko uświadomimy ludziom, że napis żółto na czerwonym „-50%” niekoniecznie jest najlepszy. Bo gwałcisz poczucie estetyki przechodniów i nie pokazujesz swojego produktu. A o wartości wizualnej możesz zapomnieć. Fajnie, żeby to wróciło.

Nie jest trochę tak, że wyręczacie miasto? A może plusem jest to, że wasze działanie nie jest czymś narzuconym tylko wychodzi całkowicie oddolnie?

To raczej my mówimy do miasta, że warto zwrócić uwagę na to i tamto, że warto znaleźć na coś dofinansowanie, a jeśli im się nie uda to my się tym zajmiemy. Brak dofinansowania nie musi być granicą nie do pokonania.

Spacer szlakiem sentymentów po Oksywiu
Spacer szlakiem sentymentów po Oksywiu

Robicie też wycieczki i mapy sentymentalne po ulicy Starowiejskiej, Oksywiu i Orłowie.

To wypadkowa myślenia o szyldach, tradycji i historii, tym jak kiedyś wyglądała ulica. Bo chodzisz po tych miejscach i zastanawiasz się jak coś wygląda, zwłaszcza nie przez pryzmat muzealno-historyczny. Osoby z Oksywia deprecjonowały swoje własne wspomnienia i zachęcały nas, żeby iść i zobaczyć wszystko w muzeum. Ale przecież nie o to chodzi – w książkach nie przeczytam historii o dziewczynie wnoszonej na plecach do portu, ale jedynie suche fakty. Zwróciliśmy się do seniorów, żeby opowiedzieli nam jak wyglądały ich dzielnice. Odnalazły się dwie panie, które w trakcie jednej historii zorientowały się, że chodziły razem do jednej podstawówki. Albo okazało się, że tam gdzie jest mural przy Abrahama, był kiedyś napis „3xTAK”. To jest bardzo cenne z perspektywy poznawania miasta – ciekawe dla młodych i doceniające osoby starsze, które często narzekają, że nikt nie chce ich słuchać. A odbiorcy takich historii są na pewno, bo przeszłość dzielnic jest interesująca. Trzeba ją tylko przedstawić, łącząc przestrzeń międzypokoleniową, zwłaszcza z poczuciem, że czyjaś historia jest ważna.

Oksywie od dawna było dla mnie niczym biegun północny, znajduje się na końcu Trójmiasta. Fajnie jest poznać jego historię i ludzi, którzy tam mieszkają.

Zawsze chciałam, żeby ktoś mnie tam oprowadził i powiedział co gdzie było. Robimy to też w innych dzielnicach i tworzy się z tego społeczna biblioteka wspomnień. Ale chyba tak często jest – dzielisz się swoją wrażliwością z innymi, a dla nich też staje się to wartościowe.

Ludzie chcą odkrywać miasto, zwracać uwagę na rzeczy albo szukać alternatywnych tras. Ile można chodzić po Skwerze Kościuszki albo po Bulwarze Nadmorskim? Trójmiasto ma bardzo dużo fascynujących dzielnic – Biskupia Górka, Dolne Miasto, Cisowa, Oksywie. Super jest je odwiedzać.

Może na co dzień nie mamy czasu, żeby je docenić? Sprawdzić, że gdzieś był ciekawy szyld, sklep albo detal na chodniku.

Właśnie o tym chcemy mówić. Żeby zejść z opcji wielkich formatów, bo je łatwo dostrzec. A niewielki szyld, który nawiązuje do polskiego designu niekoniecznie. Na południu Francji będzie wyglądać inaczej niż w Gdyni. Chcemy zwrócić uwagę na małe rzeczy, które czynią miasto wyjątkowym. Staramy się pokazywać jak to planować i odnawiać – każdy może mieć bramę z marketu, ale wtedy sami wyplewiamy to, co jest nietypowe i lokalne, a jednocześnie oryginalne.

A znika i odchodzi w niepamięć.

Czasem mam wrażenie, że jeszcze trochę można coś przytrzymać, bo wróci, ludzie to docenią, będzie modne i ciekawe, odzyska swoją chwałę. Ale to trochę ściganie się z czasem – neon Hotelu Gdynia po prostu pocięli, ktoś inny złapał neon ze Starowiejskiej, bo zorientował się, że warto go mieć. Fajnie, że wciąż potrzebujemy rzemieślników i lokalnych produktów, ale musimy pamiętać, że często przegrywamy wyścig z czasem, bo te osoby, miejsca, detale znikają. Jeśli nie zwrócimy na to uwagi, staniemy się tacy sami jak inne miejsca w Polsce czy na świecie. Możemy stracić tożsamość, a wtedy co to za różnica na jakim placu zabaw się bawisz, skoro wszystkie przestrzenie zaczynają wyglądać tak samo?

Nowe idzie od morza patronuje festiwalowi Traffic Design. Więcej o imprezie: Szukaj detali w mieście na Traffic Design.