Jeśli coś w twórczości Dick4Dick jest do przewidzenia, to fakt, że ich każdy kolejny album będzie zaskakiwał. Zaczynali od rock’n’rolla i glam rockowych eskapad, potem zanurzali się w elektronikę czy gitarowe melodie z tekstami po polsku. Za każdym razem było wiadomo, że będą szli dalej . Kilkakrotnie zmieniał się przy tym ich skład, co również owocowało innymi brzmieniami, instrumentarium, pomysłami kompozytorskimi. Tau Ceti e to powrót do oryginalnej nazwy i znów śmiałe podejście do komponowania oraz poszerzania swojego terytorium. Słuchając tych zaledwie pięciu kompozycji (które trwają niemal pół godziny), można odnieść wrażenie, że kwartet gra po prostu muzykę klubową. Byłoby to jednak wielkie niedocenienie tego materiału i uproszczenie, zważywszy na to, jak rozbudowane są to utwory, a także w jaki sposób powstawały. Dicki odrzuciły komputery i samplery, wszystko powstało tu w całkowicie analogowy sposób, na bazie improwizacji, zabaw syntezatorami i bit maszynami. Słychać to doskonale od pierwszych minut materiału – to nie matematyczne kompozycje, ale zachowujące ludzki pierwiastek utwory, z których przebija pulsacja i zespołowa gra, będąca wynikiem muzycznych sesji, grania razem wspólnego zrozumienia. Najlepiej słychać to w najdłuższym na płycie “Top Of The Multiverse”, który z jednej strony cechuje klubowe zacięcie, z drugiej trochę krautrockowa rytmika, ale też fantastycznie zaserwowane syntezatory oraz przestrzenne i chwytliwe brzmienie. Dick4Dick zapuszczają się gdzieś w rejony We Draw A, tworząc ujmującą, a jednocześnie nienachalną odmianę techno i barwnego elektro. Jest w tym życie, nowość, a przede wszystkim odświeżenie formuły zespołu, który cały czas się rozwija.

Dick4Dick, tau Ceti e, wydawnictwo własne, 2016.

Jakub Knera