Długo trzeba było czekać na drugą płytę Asi i Kotów, ale zdecydowanie było warto. Jest lepsza, bardziej dopracowana i dojrzalsza niż debiut. Joanna Bielawska gra na niej pewniej, a jednocześnie realizuje więcej pomysłów. To nie są już wyłącznie proste, akustyczne piosenki nieśmiałej dziewczyny, ale wyraziste pełnokrwiste kompozycje, ciekawie zaaranżowane i eksperymentujące z formami. „Sing”, jak wskazuje tytuł, jest o śpiewaniu, ale w bardzo zróżnicowanych odcieniach. To smutna płyta, ale niezwykle barwna. Bielawska otwiera ją prostym ale sugestywnym utworem „Just Never Stop” zagranym jedynie na gitarę elektryczną, która z resztą zdominuje cały materiał. Sęk jednak w tym że dodaje tej muzyce mocy, a jednocześnie niezwykłego uroku. Kiedy jest agresywniej, Bielawskiej blisko do Angel Olsen, a kiedy spokojniej, czerpie z technik Joanny Barwick. Mnoży swoje wokale i na nich buduje utwory – mantrycznie je zapętlając i powielając, tworząc niezwykłe muzyczne opowieści. Najlepiej objawia się to na „Safe in the Alabaster Chambers” zaśpiewanym niczym chór całkowicie a capella. Wplata też brzmienie pianina czy subtelną elektronikę jak w jednym z najciekawszych na płycie „I’m Gonna Use My Claws”. Bielawska śpiewa wyraziście, a brzmi potężnie. Nie ma tu przypadku i ten materiał został gruntownie przemyślany. „Miserable Miaow” jak na debiut było płytą dobrą, ale czuć było, że to dopiero początek muzycznej drogi. Z „Sing” być może wiązały się pewne oczekiwania, ale artystka kontynuując obrany wcześniej kierunek poszła dalej – w stronę muzyki lepiej dopracowanej, jeszcze bardziej mówiąc swoim językiem o intymnych sprawach, ale przez to bardzo sugestywnej i mocnej. Bardzo dobra rzecz.

Asia i Koty, Sing, Nasiono Records, 2016.

Jakub Knera