– Dialogiści zakładają, że podstawową sytuacją człowieka nie jest samotność, ale spotkanie z innym. W związku z tym najważniejsza nie jest wolność, a etyka; odpowiedzialność rozumiana nie jako odpowiedzialność za siebie, ale jako umiejętność udzielenia odpowiedzi, bycia odpowiedzialnym w rozmowie z drugą osobą. Jeśli przełoży się to na miasto, nagle pojawiają się zupełnie inne kryteria projektowania – jesteś odpowiedzialny nie za swój projekt i budynek, tylko wobec obiektów, które są dookoła. Myślisz: jak zaprojektować mój dom, żeby ten obok na tym nie stracił? – opowiada architekt i wykładowca, Jacek Dominiczak*.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Jak zwiedzasz miasta?

JACEK DOMINICZAK: Kiedyś, po mojej pierwszej podróży turystycznej po Kanadzie, zdałem sobie sprawę, że nie chcę zwiedzać świata jako turysta. Miałem uczucie bycia za szybą, zazdrości, że ktoś coś robi i coś fajnego się dzieje, a ja w tym nie uczestniczę. Doszedłem do wniosku, że po prostu będę pracować od czasu do czasu w różnych miejscach. W momencie, kiedy to się udało, to te miasta stały się moimi ulubionymi.

Nie doświadczasz miasta jako turysta, więc poruszasz się po nich instynktownie, bez planu?

Kiedy przyjeżdżam do miasta, staram się zatrzymać w centrum, nawet jeśli miałby to być hotel niższej kategorii. Nie kupuję map, nie studiuję Google Maps, chcę tam pobyć. Próbuję, chodzę i dopiero potem konfrontuję to z innymi perspektywami. To niesamowite, że obecnie w internecie można spacerować po prawie każdym mieście na świecie bez wychodzenia z domu. Nie pytam ludzi, gdzie jest dobra restauracja, jak do niej trafić – lubię sam ją znaleźć.

Dryfujesz?

Jestem klasycznym flaneurem! Uwielbiam patrzeć na wszystko, obserwować proste rzeczy. Nie stawiam sobie celu. Nie budzę się rano z listą punktów, które chcę odwiedzić. Po prostu idę. Jako architekt i urbanista wiem, że kiedyś miejskich informatorów czy map nie było, a i tak ludzie znajdywali główną katedrę. Cieszę się z tego, że mogę szukać i trafić w jakieś miejsce. Szukam w różnych perspektywach, patrzę na wzgórza, wypatruję wieży. Chodzenie i patrzenie to klucz do rozumienia.

Na ile takie chodzenie sprzyja szukaniu tożsamości czy wyjątkowości danego miejsca?

Często mylimy oba te pojęcia. Tożsamość oznacza „tako-samość”, a więc coś co się powtarza. Żeby złapać klimat jakiegoś miasta, trzeba się po nim powłóczyć i znaleźć te powtarzalne elementy – to jest tożsamość. Jeśli chodzisz po miasteczku w Meksyku czy Portugalii i widzisz, że większość domów w ciągu dnia ma otwarte drzwi, wiszą tam wstążki, żeby do środka nie wlatywały owady albo żeby trochę coś zasłonić – dostrzegasz, że to się powtarza i zaczynasz rozumieć, że mieszkańcy w swoim mieście muszą czuć się niesamowicie bezpiecznie. Ta powtarzalność jest kluczowa. To, że w danym miejscu trafimy na coś wyjątkowego, jeszcze nie świadczy o tożsamości miasta.

Jak pośród tożsamości odnajdujesz miejską funkcjonalność? Co to dla ciebie znaczy?

Gdy używam określenia „funkcjonalne”, to jest to najczęściej zaszłość, która pozostała mi po studiach. To, że rzeczy muszą być użytkowe wiadomo od dawna – wystarczy popatrzeć na stare meble. Chciałem kiedyś kupić do domu stary stół i ku mojemu zdumieniu był on o dziesięć centymetrów wyższy niż te, których używamy dzisiaj. Widocznie kiedyś, gdy ludzie siadali do stołu, ich talerze były wyżej, a więc jednocześnie nie musieli się pochylać i garbić, żeby jeść. Pojawia się pytanie: który stół był bardziej funkcjonalny? Obecnie stoły pełnią wiele funkcji: można na nich rysować, napisać list, czy zjeść obiad. Ale jeśli chodzi o elegancję jedzenia, to ten wysoki stół i krzesło, które powodowało, że trzymałeś plecy prosto, były znacznie bardziej eleganckie w porównaniu do dzisiejszej stołówki i pochylonych ludzi. Wcale więc nie oznacza to, że dzisiejszy świat i to, co wymyślił funkcjonalizm jest naprawdę wygodniejsze.

Jesteśmy wyluzowani?

Ale straciliśmy trochę elegancji. Nasza funkcjonalność jest lenistwem, wszyscy chodzą w t-shirtach, luźnych spodniach, trampkach albo klapkach. Widzisz tych wszystkich ludzi i zaczyna cię to razić. Owszem, wyluzowanie w kulturze jest potrzebne, to cecha wolności, ale z drugiej strony kultura to kultywowanie czegoś, a wydaje mi się, że trochę nam tego brakuje. Wszystko leci w dół, ma być łatwo, wygodnie. Po co ubierać się do obiadu, skoro można zjeść go w zwyczajnym ubraniu? Między wyluzowaniem i bylejakością jest bardzo cienka granica. W architekturze i w mieście jest tak samo – ma być luz, każdy postawi sobie co chce, gdzie chce i będzie fajnie.

Taka nasza miejska demokracja.

Potem mówi się, że to okaz wolności i podkreślenie różnorodności, ale przez to znika gdzieś tożsamość. Nic nie jest takie samo, każdy jest inny. Jedno jest szlachetne, drugie jest byle jakie, ale to pierwsze nie pasuje do drugiego, bo gryzie w oczy, a bylejakość obniża wartość szlachetnego.

Wyspa Spichrzów, autorka projektu: Anna Sabała, Pracownia Projektowania Wnętrz Miejskich.
Wyspa Spichrzów, autorka projektu: Anna Sabała, Pracownia Projektowania Wnętrz Miejskich.

Stąd twoja idea i teoria miasta dialogicznego. Na czym polega?

Żyjemy dziś w czymś, co nazywam miastem egzystencjalnym. Opiera się ono na koncepcji egzystencji Jean-Paul Sartre’a, która bazuje na samotności, tym że inni to piekło i że jeśli człowiek jest za cokolwiek odpowiedzialny w życiu, to jedynie za samego siebie. Więc powinien siebie zrozumieć, dążyć do oryginalności, czyli źródeł swojego życia – łatwiej to zauważyć w języku angielskim: początek, źródło to „origin”. Oryginalność to nie kwestia inności, ale poprzez dojście do swoich źródeł, historii, rodziców i przodków można stać się innym. Nie dlatego że ma się pomysł na to jak być wyjątkowym.

Oryginalność i autentyczność to kluczowe słowa w sztuce.

Architektura była nauczana jako sztuka i jeśli z tej perspektywy na nią spojrzymy – że jedyne, za co każdy architekt podchodzący do swojego projektu jest odpowiedzialny, to wyrażenie maksymalnie autentycznie swojej oryginalności – to dochodzimy do momentu, który realizuje się w polskich miastach. Ktoś zbudował czerwony domek, a nowy projekt obok musi być zielony. Nie może być taki sam, bo byłbym pod wpływem tego pierwszego – pisze o tym Harold Bloom w książce „Lęk przed wpływem”.

Miasto dialogiczne przychodzi z drugiego, przeciwnego kierunku. Dialogiści zakładają, że podstawową sytuacją człowieka nie jest samotność, ale spotkanie z innym. W związku z tym najważniejsza nie jest wolność, a etyka; odpowiedzialność rozumiana nie jako odpowiedzialność za siebie, ale jako umiejętność udzielenia odpowiedzi, bycia odpowiedzialnym w rozmowie z drugą osobą. Jeśli przełoży się to na miasto, nagle pojawiają się zupełnie inne kryteria projektowania – jesteś odpowiedzialny nie za swój projekt i budynek, tylko wobec obiektów, które są dookoła. Myślisz: jak zaprojektować mój dom, żeby ten obok na tym nie stracił?

To przecież sprowadza się do międzyludzkich relacji poczucia empatii, patrzenia na to, co dzieje się wśród ludzi dookoła ciebie. Ty przekładasz to na architekturę.

Trafiasz w sedno. Mój kolega, Zbyszek Dymarski, który zajmuje się filozofią twierdzi, że robię coś, czego wcześniej nie było w historii filozofii. O ile relacje ludzkie często przekładało się na przyrodę, nikt dotychczas nie zbudował paraleli związanej z przestrzenią kulturową zbudowaną przez człowieka.

Kiedy zacząłeś bazować na tej koncepcji?

Odkryłem ją w 1981 roku, przedziwnie, bo w czasie stanu wojennego. Jedyne pisma, które w owym czasie nie były cenzurowane to te z pogranicza filozofii. Często zaglądałem do „Przeglądu Powszechnego”, wydawanego przez Jezuitów, w którym znalazłem pierwsze teksty Józefa Tischnera na temat koncepcji Emmanuela Levinasa i filozofii dialogicznej. Natomiast w 1989 roku, kiedy obroniłem doktorat, od razu wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i tam dużo pracowałem nad tą ideą.

Jak ją wcielasz w Pracowni Projektowania Wnętrz Miejskich na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, którą prowadzisz? Jak odnoszą się do niej w swoich projektach studenci?

Z moich doświadczeń amerykańskich wynika, że architektura robiona w szkołach sztuk pięknych ma większą szansę na stworzenie super miasta i super przestrzeni. Ludzie naturalnie posługują się w niej wizualnością i percepcją, nie myślą przede wszystkim o strukturach. Postawiłem sobie bardzo jasny cel: chcę rozszerzyć zakres działań ASP i koncepcji architektury wnętrz na miasto – przestrzeń publiczna to też wnętrza, tyle że z innym sufitem.

Domagam się od studentów, aby inspiracji do projektów szukali w miejscach, w których mają one powstać. Pracuję z nimi moją autorską metodą, którą nazywam Kodem Tożsamości Lokalnej. Ten kod jest geometryczną metodą analizy miasta – dzięki niemu jesteśmy w stanie dotrzeć do ukrytych informacji, które mówią o głębokich warstwach tożsamości, które kod opisuje przy pomocy geometrii i matematycznych relacji. To pozwala najpierw zrozumieć miasto, a potem pokazać, jak jego struktura może się rozwijać.

Czasem te projekty wyglądają wręcz utopijnie. Jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do pewnych schematów projektowania, że nie potrafimy sobie wyobrazić innej wizji miasta?

W wielu dziedzinach panuje coś takiego jak „good practice” – ktoś coś stwarza, więc tę wiedzę rozprzestrzenia się jako wzorcową po Europie. W Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kopenhadze pracował Jan Gehl, który tworzył teorie, a kopenhaski urząd miasta zainteresował się nimi i zaczęli razem współpracować. Doprowadzili do tego, że w tej chwili paradygmat Kopenhagi jako miasta dla pieszego i rowerzysty stał się sławny na cały świat. Miasto zaczęło rozsyłać tę „good practice”, aby inne metropolie rozwijały się jak Kopenhaga. Ta formuła zrobiła zawrotną karierę: ludzie nie muszą zastanawiać się jak coś zrobić, bo dostają dokumenty, że coś sprawdziło się w Holandii czy Danii.

Kanał wodny obok budynku dawnego sierocińca, autor projektu: Adam Kawczyński, Pracownia Projektowania Wnętrz Miejskich.
Kanał wodny obok budynku dawnego sierocińca, autor projektu: Adam Kawczyński, Pracownia Projektowania Wnętrz Miejskich.

Stosujemy w Gdańsku model kopenhaski i czytamy Gehla, ale nie ma zainteresowania tym, co powstaje tutaj?

Można z tego wysnuć wniosek, że łatwiej wziąć kopenhaską „good practice” zamiast myśleć po swojemu. Tyle mówi się o innowacjach, ale dopóki nie będzie na nie rynku to co z tego, że pojawiają się pomysły? Na czym polega sukces Kopenhagi i Jana Gehla? Na tym, że miasto interesowało się projektami, które profesor Gehl opracowywał, że urzędnicy miejscy mieli odwagę te teoretyczne prace wcielać w życie.

Ślepo podążamy za trendem i nie wprowadzamy innowacji?

Wydaje mi się, że po prostu, gdy jakiś szlak jest przetarty, to bezpieczniej jest po nim chodzić. Mówi się tak wiele o innowacyjnej gospodarce, innowacyjnym społeczeństwie, a potem mówi się, że studenci mają być przygotowani do pracy takiej, jaka jest w tej chwili. Nie czeka się na ich pomysły i nowe rozwiązania, bo nie wierzy się w tę innowacyjność. Ufa się jej wtedy, gdy okaże się, że tak zrobiono np. w Kopenhadze i to się sprawdziło. Ludzie często myślą, że to to samo, gdy będziemy innowacyjni na polską miarę, bo w Polsce jeszcze tego nie było!

Nie dorośliśmy do tego?

To trochę tak jak z muzyką – kiedyś polskiej muzyki się nie słuchało. W kwestii innowacji jest podobnie, chociaż na szczęście powoli się to zmienia. Widać to w świecie designu, gdzie duże firmy korzystają już z pracy polskich designerów.

Czym innym jest jednak produkt dla jednej osoby, przedmiot, a czym innym przestrzeń wspólna dla wszystkich. Targ Weglowy, Wyspa Spichrzów, Stocznia cały czas istnieją, ale się nie rozwijają.

Z moich badań wynikało jasno, że Targ Węglowy nie zadziała jako przestrzeń publiczna, bo nie jest podłączony do struktury. Paradoksalnie, gdy na Targu Rybnym powstanie Forum Gdańsk, może dojść do boomu na Targu Węglowym, bo nagle znajdzie się on w środku miasta. Będzie się przez niego przechodzić i jeśli będzie przyciągać swoimi warunkami, to może zadziałać.

Umiejscowienie w strukturze jest kluczem?

Całkowicie. Ludzie nie lubią chodzić tam, skąd można jedynie się wycofać, wyjść z powrotem. Dlaczego funkcjonuje Długi Targ? Bo za nim jest Długie Pobrzeże – inaczej nikt nie chodziłby do końca żeby wrócić.

Już w 1989 roku, świeżo po doktoracie, robiłem projekt przy zastosowaniu mojej metody, w którym jasno wynikało, że trzeba zbudować most na Wyspę Spichrzów na przedłużeniu ulicy Mariackiej. W tym samym roku odbyło się seminarium Wyspa Spichrzów, przyjechali topowi architekci z całej Europy i Stanów Zjednoczonych. Wiele osób uważało ten pomysł za niemożliwy do zrealizowania, a dziś jest jak najbardziej realny.

Mówimy o centrum miasta, które w całości zostało odbudowane po wojnie.

Razem z Fundacją Karenwall wydaliśmy album ze zdjęciami o odbudowie Gdańska. Wyjaśniam tam hybrydową konstrukcję odbudowy i uważam, że w Gdańsku zrobiono coś, co nieprawdopodobnie wyprzedziło czas. Ludzie, którzy odbudowywali miasto – pomimo tego, że panował już funkcjonalizm, a idea fasady została wyrzucona, bo elewacja była wystarczająca – wpadli na pomysł, że nie trzeba tego robić w całości, jak w Warszawie, ale że należy skupić się przede wszystkim na przestrzeni publicznej. Odbudowano podłogi i ściany wnętrz publicznych, a więc posadzki ulic i fasady budynków. Za nim postawiono normalne na ten czas domy mieszkalne, a do tego stworzono duże podwórka, które wprowadziły na Główne Miasto jakość zamieszkiwania bliską modernistycznym standardom. To moim zdaniem jest istotne w przywracaniu tożsamości: kulturowa ciągłość przestrzeni publicznej oraz współczesność przestrzeni mieszkaniowej. Zapisy trwałości miejsca i zmiany czasów zostały skumulowane w momencie odbudowy Głównego Miasta.

Kod Tożsamości Lokalnej dla centrum Gdańska, autor: Jacek Dominiczak.
Kod Tożsamości Lokalnej dla centrum Gdańska, autor: Jacek Dominiczak.

Jaka jest ta nasza przestrzeń?

Pytasz o coś niezwykle istotnego. Modernistyczne miasta dzielono na funkcjonalne strefy: mieszkaniówkę, usługi, administrację, rekreację. Produktem ubocznym tej strategii stało się separowanie ludzi o różnych zachowaniach. Gdy jechało się do sypialni, to tam się spało, a w dzielnicy śródmiejskiej się bawiło. W kontekście dyskutowanego obecnie powrotu do miasta, do centrum, najtrudniejsze jest to, że ludzie oduczyli się kultury współżycia.

I nawzajem się zwalczają. Jedni chcą rozrywek na miarę europejskiej metropolii, inni ciszy i spokoju.

Swego czasu w Warszawie ludzie protestowali, bo koncerty były zbyt głośne. Całe miasto było przeciwko nim, aż ktoś zorganizował koncert rockowy na Ursynowie. Dyskusja natychmiast się skończyła, bo ludzie zdali sobie sprawę, co przeżywają mieszkańcy centrum. Wielu osobom wydaje się, że w śródmieściu nie ma mieszkańców – to jest największym błędem Targu Rakowego, bo powstanie druga część „niby Głównego Miasta”, gdzie nikt nie będzie mieszkał. To znaczy, że ktoś, kto to projektuje w ogóle nie docenia tego, co zrobiono na Głównym Mieście.

Co takiego?

To właśnie tu zbudowano prawdziwe, autentyczne miasto! Jest tu przestrzeń publiczna, sklepy i restauracje, instytucje, administracja, ale są też mieszkańcy, którzy partycypują w odbudowach fasad i całych kamienic. To jest prawdziwa kultura miejska! Jeśli naprawdę chcemy namawiać ludzi do powrotu do miasta, to trzeba do tego wrócić i zdać sobie sprawę, że nie można w prawdziwym mieście hałasować po nocach tak, jak można było w wydzielonych strefach rozrywki modernistycznych miast – kiedyś w Gdańsku taką funkcję pełnił Plac Zebrań Ludowych. Pojedź do starych miasteczek we Włoszech – zobacz, jak tam jest cicho, nikt nawet nie włączy głośno telewizora. Ludzie wiedzą, że w takich wąskich uliczkach, by mieszkać razem w zgodzie, nie wolno sobie przeszkadzać. Na tym polega kultura miejska!

A co ze Stocznią? Jest dla niej przyszłość, czy to zmarnowany potencjał? Powstała Nowa Wałowa, a twój projekt z 2004 roku nie doczekał się realizacji.

Ale ta wersja jest ciągle możliwa! Trzy lata temu przygotowując materiał dla Europejskiego Centrum Solidarności, odtworzyliśmy nasza koncepcję z 2004 roku, ale i dostosowaliśmy ją do bieżącej sytuacji. Za pierwszym razem przygotowaliśmy ją w momencie, kiedy tworzono plan zagospodarowania terenów postoczniowych. Teraz wiedzieliśmy, że pierwsza nitka Nowej Wałowej już powstała, więc zachowaliśmy ją w naszym projekcie. Co nie znaczy, że reszta pomysłów nie jest możliwa do zrealizowania – wprost przeciwnie! Mało tego, ktoś niedawno powiedział mi, że właśnie teraz widać tę naszą koncepcję: nową ulicę i dwie stare, które mój zespół uważa za warte wykorzystania.

Co jest istotą waszego projektu?

To, że rozbijamy Wałową na trzy ulice, ale że wszystkie one są równocześnie systemem strukturalnym dla całej stoczni. Poza nimi funkcjonuje cała siatka uliczna. Stocznia jest projektowana identycznie jak jakieś osiedle na południu Gdańska. To niewiarygodne, ale tak właśnie się dzieje! Poświęciłem bardzo dużo czasu i energii, żeby przekonać ludzi do tej zmiany. Nie mam takiej siły jak Gehl w Kopenhadze.

A przecież mamy w Trójmieście trzy szkoły zajmujące się architekturą – Politechnikę Gdańską, Akademię Sztuk Pięknych i Sopocką Szkołę Wyższą. Architekci nie są traktowani jako ważne głosy w publicznej debacie?

Może architekci i urbaniści powinni wykazać więcej inicjatywy i chęci we współpracy? Nie mówiłbym tego, gdybym nie miał doświadczenia z innych miast. W Pittsburghu w Pensylwanii zrobiliśmy wystawę na temat struktury przestrzennej miasta przez pryzmat koncepcji miasta dialogicznego. Pokazaliśmy przestrzenne zależności i spotkaliśmy się z natychmiastowym zrozumieniem: dostaliśmy nagrodę Amerykańskiego Instytutu Architektów. We Fremantle w Australii miałem wykład i warsztaty, co ze strony miasta zakończyło się zamówieniem Kodu Tożsamości Lokalnej dla całego śródmieścia.

Ludzie w innych miejscach na świecie bywają zaskoczeni, gdy słyszą co mówisz?

Pamiętam czterodniowe warsztaty finansowane przez Radę Miasta w Metzingen w Niemczech, po których studenci, pracujący pod moim kierunkiem, pokazali swoje projekty. Zrobiliśmy prezentację rezultatów dla Rady Miasta i na koniec jeden z radnych zapytał o moje zdanie na temat tego, czego najbardziej brakuje ich miastu. Nie byłem do końca przekonany, czy po czterech dniach pracy nie jest za wcześnie, aby o tym mówić, ale po ich prośbach wskazałem, że w centrum brakuje jednej ulicy. Wszyscy siedli skonsternowani, aż po kilkunastu minutach odparli, że doszli do tego wniosku po dwóch latach prac, a ja powiedziałem to po czterech dniach. Moja metoda powstała właśnie po to, aby takie rzeczy szybko wyłapywać.

[white_box]* Jacek Dominiczak jest architektem i profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, na której prowadzi Pracownię Projektowania Wnętrz Miejskich. Zajmuje się teorią i metodologią projektowania dialogicznego. Jest autorem koncepcji Przestrzeni Dialogicznej (Miasto Dialogiczne, Architektura Dialogiczna) oraz Kodu Tożsamości Lokalnej – narzędzia projektowania miejskiej przestrzeni kulturowej. W 2004 roku reprezentował Polskę na 9. Międzynarodowej Wystawie Architektury organizowanej przez Biennale w Wenecji, podczas której prezentował pracę Delay(er)ing Facade, zbudowaną wspólnie z malarzem video-fresków Dominikiem Lejmanem (współpraca techniczna: Monika Zawadzka i Marek Zygmunt). Był wizytującym profesorem w Europie i Ameryce Północnej, w tym m.in. na Universidade da Beira Interior, Covilha (Portugalia, 2006–10); Instituto Tecnologico y de Estudios Superiores de Monterrey, Queretaro (Meksyk, 1998); University of Michigan, Ann Arbor (USA, 1992); Carnegie Mellon University, Pittsburgh (USA, 1991 i 1993–97). Jest beneficjentem Programu Fulbrighta (1991) i Fundacji Kościuszkowskiej (1992).[/white_box]