Mamy trójmiejskie nagrody muzyczne, ciekawych twórców i imprezę, która jak żadna inna wcześniej, promuje ich twórczość – przyznając wyróżnienia i prezentując covery młodych wykonawców, grane przez muzyków obecnych na scenie od kilku dekad. Dlatego pierwsza edycja nagród Doki to wielki sukces.

Nie mieliśmy dużych hal i klubów koncertowych, więc narzekaliśmy, że nie odwiedzają nas wielkie gwiazdy. W pewnym momencie gwiazdy zaczęły do nas przyjeżdżać i przez to trochę zapomnieliśmy, ile ciekawego dzieje się na naszych trójmiejskich albo pomorskich podwórkach. Sto płyt wychodzi nad morzem lekką ręką, a pewnie drugie tyle zespołów ćwiczy w salach prób i przygotowuje nowy materiał. Kiedy zakładałem noweidzieodmorza.com zależało mi, żeby zwrócić na to zjawisko uwagę, więc kiedy Arek Hronowski wymyślił galę Doki, której cel jest podobny, bardzo się ucieszyłem. Sami piszemy o swojej scenie, sami organizujemy imprezy muzyczne ją promujące – dzieje się u nas tyle, że warto to robić w taki punk-rockowy, oddolny sposób.

Doki z założenia miały być antygalą i takie właśnie były – bez napięcia, bez spiny. Jak ktoś kiedyś powiedział: do Trójmiasta nie jedzie się, żeby robić karierę, to nie Warszawa. Tu nie o błysk fleszy i o relacje na Pudelku chodzi. Nawet jeśli zdarzyły się małe potknięcia, czy na któryś zespół – nim odbierze nagrodę – trzeba było czekać zbyt długo, nikomu to nie przeszkadzało, bo przy pierwszej edycji wiele można wybaczyć.

To, że Palnik – statuetkę dla laureatów – może wręczyć były pracownik stoczni, ojciec Adama Darskiego albo pięcioletnia Rozalka, która wzbudziła swoim strojem największy aplauz, mogło zdarzyć się tylko tu. Stworzenie kategorii dla zespołu, który ma najwięcej znajomych, wyśmiewająca wszystkie smsowe plebiscyty, też nigdzie indziej. Albo to, że wokalista Trupa Trupa może zażartować, że jego zespołowi należą się statuetki w dwóch poprzednich kategoriach i nikt nie odbierze tego jako bufonady, również. W B90 nawet krzyki z sali są dozwolone, bo ten luźny klimat jest jak przyjacielska domówka (czasem może zbyt branżowo przyjacielska, co też można dopracować): nie liczy się sprzedaż płyt, kontrakty warte setki tysięcy złotych i showbiznes, ale jakość tego co powstaje i wyłapanie najciekawszych muzycznych zjawisk. Pokazanie, że warto słuchać trójmiejskiej muzyki.

I na tym opis gali Doków można by zakończyć. Palniki zostały rozdane, laureaci się pojawili i wszystko przebiegło po raz pierwszy bardzo dobrze. Ale potem nastąpił koncert, który wywrócił do góry nogami to jak i co grać w muzyce. Bo o ile jesteśmy przyzwyczajeni do grania coverów polskich czy zagranicznych gwiazd przez młode i początkujące zespoły, o tyle sytuacja w której to ci „wyjadacze”, obecni na scenie od wielu lat, grają na żywo kawałki swoich młodszych kolegów, byłaby nie do pomyślenia. Dopóki nie wydarzyło się to na Dokach.

Olo Walicki wraz z zespołem miał zadanie niełatwe – spośród nominowanych artystów wybrał osiem utworów, które razem z dwunastką muzyków zagrał w trochę jazzowej, a trochę rockowej estetyce. Zaczęli zupełnie niespodziewanie, instrumentalnie, grając progresywny, rozbudowany utwór „Planet of Eden” stoner-rockowego Ampacity. Zdziwienie członków zespołu Trupa Trupa musiało być niemałe, kiedy chwilę później zarówno Walicki, towarzyszący mu na scenie Grzegorz Nawrocki i założyciel Brygady Kryzys zaśpiewali utwór „Wasteland”, w nieco spokojniejszej niż oryginalna odsłonie, ale równie transowej i psychodelicznej. Po folkowym „Hen tam” autorstwa Maria Ka, na której Lipiński chwycił za bongosa, zespół w już nieco zmienionym składzie zagrał na żywo utwór, który w całości składa się z syntetycznych brzmień i powstał jedynie na laptopie: „Dayz of Void” autorstwa Ebola Ape. Dzięki akordeonowi Cezarego Paciorka i wokalom sopranistki Leny Wojtczak zabrzmiał niezwykle, bardzo podobnie do oryginału, a jednak, przez udział instrumentów, inaczej. Potem Walicki zaprezentował… swój własny utwór – „Karmiczne długi” z płyty Kaszebe II. Skoro na scenie pojawił się autor tekstu, Grzegorz Nawrocki, szkoda byłoby tego nie zrobić, bo kompozycja dzięki temu zyskał nową odsłonę. Niemal w rewanżu zespół odegrał „Wielki Wybuch” Kobiet zaśpiewany niemal jak w chórze kościelnym (do którego Walicki w młodości uczęszczał) co brzmiało wręcz prześmiewczo, ale sympatycznie. Organowe intro Tomka Ziętka zapoczątkowało utwór „Ja” zespołu Nagrobki a Olaf Deriglassow śpiewający „Jesteśmy nagrobki / czarne nagrobki / buźki mamy czarne / a w seracach mamy nic” na wzór przedszkolnej piosenki przy akompaniamencie Irka Wojtczaka, brzmiał fantastycznie. Za chwilę spróbował swoich sił w roli rapera w kawałku „Stoję” duetu Syny.

To był wieczór wyjątkowy, a Doki pokazały że jako idea promocji lokalności sprawdziły się znakomicie. O gwiazdach w wielkich halach czytamy w mediach za dużo i co chwilę słyszymy je w rozglośniach radiowych. Być może kilka osób po piątkowym koncercie sięgnie po płyty zespołów, których covery zagrała alternatywna supe grupa i pozna więcej młodej, trójmiejskiej muzyki. A nawet jeśli nie, to przyjdą na kolejną edycję Doków, bo tylko tam będzie można posłuchać odmienionych wersji utwórów najciekawszych artystów z Trójmiasta i okolic. W dużej sali i przy dobrym nagłośnieniu, gdzie nasze lokalne „gwiazdy” świecą najjaśniej.

[Jakub Knera]

Zwycięzcy nagród Doki 2015
Album: Olo Walicki Kaszebe II „Kaszebe II”
Video: Ebola Ape „Dayz Of Void” reż. Marta Grabicka
Okładka: Sarcast „Syn Słońca” autor: Grzegorz Piwnicki
Artysta: Trupa Trupa
Utwór: Kobiety „Podarte sukienki”
Nowa Twarz: Spoiwo
Zespół koncertowy: Calm The Fire
Bohater drugiego planu: Basia i Jacek Jackiewiczowie
Zespół, który ma najwięcej znajomych: Sarcast