Płodność Scotta Staina nie przestanie mnie zaskakiwać, tym bardziej dlatego, że jego kolejne wydawnictwa praktycznie nie powtarzają wcześniejszych ukazując kreatywność. Za każdym razem twórczo zmierzają w innym kierunku, ukazując pomysłowość tego tajemniczego twórcy. Chociaż tytuły poszczególnych kompozycji wyglądają jak przypadkowe strzępki, urywki z domowych sesji, które znalazły się na dysku niepoukładane, Valerian to muzyka gruntownie przemyślana i dopracowana. Najbardziej ze wszystkich swoich wydawnictw Stain zbliża się tutaj do nu-jazzu, ale w formie jak na 2015 rok świeżej, dalekiej od sztampowych i trącących myszką dokonań )jak ostatnio na najnowszej płycie zrobił to chociażby Skalpel). Jego zamysł raczej bliższy jest temu, co na Eleania dokonał Floating Points, chociaż tam pojawił się cały zespół, a tu kompozycje są o wiele bardziej kameralne. Scott Stain miksuje jazz, zabarwiając go elektroniką, ale w ciekawy sposób wykorzystuje sample, które brzmią niczym wyjęte z sesji dźwiękowych jazzmanów, eksperymentujących na setki sposobów. Jednocześnie zachowuje rozbujane, hiphopowe tempo, momentami bliskie dokonaniom trójmiejskiego 1988, a kiedy indziej zmierza w rejony, które Joanna Duda i Jan Młynarski penetrują w J=J. Tyle jednak, że tu wszystko powstaje na komputerze, w wyniku połączenia masy sampli, inaczej niż poprzednio, kiedy twórca korzystał z instrumentów. To muzyka pulsująca, pełna niuansów i ciekawych połączeń bardzo zróżnicowana, ale spójna. Zarówno gdy sample formują utwory w bardziej jak i mniej oczywisty sposób. Scott Stain nikomu nic udowadniać nie musi, ale pomysły skleja w taki sposób, że pokazuje jak tego typu metoda „cut & paste” może w połowie drugiej dekady XXI wieku brzmieć świeżo i przekonująco.

Scott Stain, Valerian, Bandcamp, 2015.

Jakub Knera