„Connected” to pokłosie koncertu z ubiegłorocznej edycji festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku – w ramach serii Sygnowano co roku trójmiejski muzyk mógł zaprosić wybranych przez siebie artystów, aby razem z nimi zagrać koncert podczas imprezy. Maciej Grzywacz pojawił się na scenie z trójką Skandynawów: saksofonistą Jakobem Dinesenem, kontrabasistą Danielem Franckiem i perkusistą Håkonem Mjåset Johansenem. Koncert w Żaku wydawał mi się trochę mdły, momentami ze zbyt wieloma mieliznami, to był jazz za bardzo ułożony. Ale płytę odbieram zupełnie inaczej – co nie znaczy, że od koncertu różni się diametralnie. Być może wpływają na to inne warunki odbioru i specyfika słuchania studyjnego albumu.

„Connected” jest bardzo zwartym wydawnictwem, płynną całością, snuje się spokojnie, chociaż nie brakuje mu bardziej wyrazistych i porywczych elementów. Przede wszystkim uwypukla się tu podział w zespole na instrumenty rytmiczne i harmoniczne. Te pierwsze przez praktycznie całą płytę zostają w cieniu, chociaż wcale nie są mniej ważne – w końcu budują silny trzon muzyki. Na pierwszy plan wysuwa się jednak przede wszystkim delikatnie brzmiąca gitara Grzywacza – uwodząca, stonowana, fajnie kontrastująca z basem i perkusją. To ona otwiera album, ale w połowie tytułowego utworu zastępuje ją saksofon Diensena, co wygląda tak jakby to trójmiejski muzyk torował mu drogę do dalszej gry. Jednak to tylko początek, ponieważ potem oba instrumenty wzajemnie świetnie się przeplatają i uzupełniają. Dobrym tego przykładem jest kompozycja „The Third Wish”, gdzie saksofon i gitara wzajemnie interesująco się kontrapunktują. Pierwszy zapełnia wyższe rejestry, jest bardziej rozedrgany; gitara brzmi dostojnie w tle, wybrzmiewa echem, ale ciekawie urozmaica kompozycję. Pomimo tego, że te dwa instrumenty na albumie są najbardziej wyraziste – chociaż najwięcej kolorytu w muzykę wprowadza Grzywacz – to sekcja rytmiczna trzyma wszystko w ryzach, bez niej muzycy nie mieliby pola do wspólnego dialogowania. Wszystkie utwory napisał trójmiejski Gitarzysta, jednak nie zapomniał on o grze zespołowej, nie wysuwa się na siłę do przodu. Dzięki temu przez cały czas trwania „Connected” ciężko zapomnieć o pozostałych elementach i wszystko frapująco składa się w zgrabną i pociągającą, muzyczną układankę.

[Jakub Knera]