Zaduszkowa nowofalowa dyskoteka w środku miasta.

Tropic of Cancer tworzą muzykę do bólu prostą, a jednocześnie sugestywną i na swój sposób piosenkową. Projekt zrodził się w głowie Camelli Lobo w wykonaniu solo, a w wersji koncertowej rozrasta się do trzech osób – w Kolonii Artystów odpowiedzialnych za gitarę elektryczną, bas, klawisze i Korga (grali na nich naprzemiennie). Utwory tria bazowały przede wszystkim na syntezatorowych warstwach, prostych, trochę kiczowatych bitach i liniach gitar: basowej i elektrycznej. Zwłaszcza ta ostatnia wnosiła trochę klimat sphagetti western, gdy pociągnięcia na strunach następowały niemal przy samym mostku, przez co brzmiały bardziej wyraziście i metalicznie.

Muzyka TOC bardzo mocno przypomina klimat nowofalowy, z drugiej strony była trochę senną i przez to psychodeliczną dyskoteką, w Zaduszki idealnie pasująca do panującego klimatu i aury. Podbite delayami wokalizy Lobo rozmywały się w chmurze muzyki, ale jednocześnie doskonale z nią splatały – na tle powtarzalnego rytmu i zagrań fajnie komponowały jako całość. Ważne odnotowania jest to, że utwory nie miały specjalnie eksperymentalnego posmaku, ale bardzo piosenkowy, na swój sposób przebojowy, choć ukryty pod sporą warstwą muzycznej mgły, charakter. Mogły wydawać się trochę monotonne, ale z drugiej strony dzięki temu udało się zespołowi uzyskać transowy, lekko psychodeliczny i hipnotyzujący klimat, który w trwającym ledwo godzinę koncercie nie wynudził, a jednocześnie pozostawił pewien niedosyt.

Fajnie, że Kolonia Artystów dalej ściąga tak różnych i interesujących artystów, którzy na dodatek cieszą się sporym zainteresowaniem – w ich siedzibie na koncercie w poniedziałek pojawiło się około 100 osób, a na dodatek sala sprawdziła się przy dobrze nagłośnionym koncercie. Narzekania pesymistów na bok, popyt na alternatywne koncerty jest.

Tropic of Cancer, Kolonia Artystów, 2.11.15.

[Jakub Knera]