Folk i jazz w historii polskiej muzyki spotykają się od dawna – efekty tych połączeń są różne, jednak zawsze pokazują kolejne odsłony podejmowania przez muzykę jazzową tradycyjnych polskich melodii i przekształcania ich przez swój język oraz wrażliwość jazzmanów. Droga to „Folk Five” jest długa. Z jednej strony Irek Wojtczak podjął się próby interpretacji zawijosów, kujonów i oberków z regionu łódzkiego na płycie „Region Łódź”, wydanej w 2010 roku. Z drugiej strony z The Stevens/Fonda Group spotkał się już na albumie „Trio+2” wydanej rok później. Temat polskiego folkloru postanowił podrążyć dalej i wkrótce melodie, które zarejestrował u Tadeusza Kubiaka z Mchowic przedstawił Amerykanom i zaprosił do wspólnej gry.

Efekt jest fantastyczny, o wiele lepszy niż na wspomnianym albumie „Region Łódź”. Przede wszystkim zachwyca brzmienie, a po drugie o wiele lepiej słychać tu zespołowe granie. Tamten album był raczej projektem, przez który przewija się kilkunastu polskich muzyków; teraz mamy do czynienia z zespołem, który bierze na warsztat folklorystyczne melodie i przefiltrowuje je przez własną wrażliwość i tradycje, z których się wywodzi – są składem zgranym, z krwi i kości. To jest z resztą najciekawsze, jak Amerykanie doskonale w tym materiale się odnajdują i jak szybko między nimi a Wojtczakiem – urodzonym w łęczyckim Ozorkowie nad Bzurą – dochodzi do muzycznej asymilacji.

Folk to szkielet, na którym zespół bazuje – wykorzystuje go, improwizując na kanwach ludowych melodii albo inkorporując do kompozycji ich specyficzną rytmikę i skalę. Efekt jest barwny – mocno nostalgiczny, ale jednocześnie żywiołowy, pulsujący, zaczepny i zawadiacki jak folk z małych okołołódzkich miasteczek. To bardzo eklektyczny materiał – muzycy grają wspólnie, czasem w trio, czasem w duecie, często poszczególne instrumenty wychodzą na pierwszy plan. Genialnie brzmi perkusja Harvey’a Sorgena (świetne otwarcie płyty), ale też fortepian Michaela Stevensa, wyrazisty, nadający sztywne ramy utworów kontrabas Joe Fondy czy trąbka Herba Robertsona, doskonale zazębiająca się z saksofonami lub klarnetem Wojtczaka, który bardzo często wysuwa się na pierwszy plan, prowadząc zespół.

Jak pisze w materiale prasowym Ewa Sławińska-Dahling „jazz i folk mają wspólne korzenie, tworzyli je muzycy nie znający nut, grający ze słuchu; obydwa mają podobną ekspresję i siłę wyrazu”. Jednak to właśnie jazz jest bardziej otwarty na interpretację, improwizowanie i grę czerpiącą z radości bycia razem, wspólnego muzykowania. „Folk Five”, nawet jeśli zdejmie się z niego całą tę folkową otoczkę, brzmi bardzo wyraziście i mięsiście. Różnorodnie, a jednocześnie spójnie, to album ułożony, a w tym samym momencie wielowarstwowy; ukazuje zmienne nastroje i odsłony folkowej estetyki. Nade wszystko pokazuje jednak jak mocno polski folk jest komunikatywny, zarówno dla muzyków z różnych stron globu jak i dla słuchacza, który słuchając tego materiału za każdym razem może wyławiać perełki i być pod wrażeniem jak pomysłowo ten zgrany skład postanowił podejść do własnej interpretacji polskiej muzyki ludowej.

[Jakub Knera]