Scott Stain nie przestaje zaskakiwać. Już jego pierwszy album „Catnip” był nie lada niespodzianką, a każde kolejne wydawnictwo pokazuje, że ten tajemniczy muzyk nieustannie się rozwija i poszerza swoje muzyczne terytoria. Tym razem wydaje dwa albumy naraz – kontrastujące w idei, która im przyświeca, okładce i samej muzyce. Dwie płyty to stres i spokój, dwa przeciwległe sobie nastroje. Tym razem Stain zrobił krok naprzód w materiale na którym bazuje – oba wydawnictwa to nie sample, ale dźwięki, które stworzył lub zagrał na instrumentach. O ile wspomniany „Catnip” wywodził się z hiphopu, pełnego sampli, posklejanych najróżniejszych estetyk, o tyle później Gdańszczanin stopniowo od tego gatunku się oddalał. Słychać było to w kompozycji „32” na kompilacji Nowe idzie od morza, a najnowsze podwójne wydawnictwo pokazuje najdobitniej, że zanurza się on w eksperymentalnej elektronice.

„Calμ” budowane jest w oparciu o przestrzenne syntezatorowe tła, na które w pierwszym planie nachodzą połamane bity, bez wyraźnej i prostej do odczytania struktury rytmicznej. Stain bawi się tymi elementami, rozwija narrację, generując dość oszczędną i oniryczną dramaturgię bez wyraźnych punktów zwrotnych. Metaliczne bity i glitchowa elektronika pełna dźwiękowych detali, szmerów, zgrzytów i skrzypień doskonale zazębia się z wybrzmiewającym, wszechogarniającym dźwiękiem w tle. Jest ono trochę ambientowe, trochę wibrujące, ale nade wszystko – jak wieści tytuł – spokojne. To muzyka, która doskonale sprawdza się wieczorem i pomimo dość niespokojnie buzujących bitów, wydaje się stonowana i wyciszona.

„Streσ” dla odmiany już od pierwszych sekund pokazuje, że kierunek będzie inny. Urywane partie, brak wyraźnego i przestrzennego tła a raczej zapętlanie kolejnych elementów kompozycji wpływa na zgoła odmienny charakter. Sample z wyprawy w kosmos na „Houston” zwiastują kolejną dawkę niepokoju – teraz utwór brzmi jakby był składany ze strzępów – rozchybotanych, niepewnych, tajemniczych i trochę złowrogich. W porównaniu do drugiej płyty, tutaj o wiele pewniej zbudowana jest dramaturgia, a punktów zwrotnych nie tyle nie brakuje co praktycznie cały czas muzyka trzyma w napięciu. Jeśli „Calμ” mógłby być jak film drogi, to „Streσ” brzmi niczym thriller lub krwawy science-fiction. Stain tka ze swoich pomysłów bardzo rozbudowane utwory, które rzadko kiedy trwają mniej niż 5 minut. Nawet jeśli korzysta z powtarzalnego bitu, tworząc zrąbki trwałej formy albo na pierwszy plan wysuwając nagrane wypowiedzi, aura rozwija się skrupulatnie za pomocą różnych środów. Może to być narastający niepokój albo rytmiczne, pulsujące wojaże, w swojej formie pod koniec albumu zbliżające się do dokonań Teengirl Fantasy – ciepłych z jednej strony, a tajemniczych i nieoczywistych. Ta muzyczna mozaika jest niełatwa w odbiorze, wyrafinowana i pełna poplątanych tropów. Ale jednocześnie jest szalenie świeża, pomysłowa i oryginalna, bogata w pomysły i inspiracje. Brawo.

[Jakub Knera]