Zaczynali od improwizacji jako P/E, a potem wrócili do korzeniu hip hopu. Robią go jednak na swój sposób, znajdując zarówno zwolenników jak i przeciwników. O i nspiracjach, pomysłach i ulubionych artystach opowiada 1/2 duetu Syny, 1988.

Jakub Knera: Trzy lata temu graliście w Żaku jako P/E, czyli Piernikowski/Etamski muzykę elektroniczną, mocno improwizowaną. Teraz wracacie jako SYNY z zupełnie innym materiałem. Jak doszło do tej przemiany?

1988 (Przemysław Jankowiak): Od samego początku rdzeniem mojej muzyki był hip hop, eksplorowałem jego różne rewiry, mierzyłem się z nim na polu muzyki improwizowanej, gdzie zawsze używałem MPC, samplingu, bitu – w mniejszym lub większym stopniu. Dlatego, z wielką swobodą doszło do takiej konfiguracji, jaka jest teraz, nic się nie zmieniło. Na początku naszej współpracy, postawiliśmy na improwizację, ale jako P/E, w zasadzie, graliśmy już dość ułożone formy i to momentami mocno hip-hopowe. Czasem skręcaliśmy w jakieś mniej konkretne rejony, ale to było błądzenie po omacku. To dobre doświadczenie, można powiedzieć, że muzycznie się poznawaliśmy. Niemniej jednak, taka forma działania nam nie odpowiadała, nie grało to, nie czuliśmy w tym emocji. Być może to było dobre – nie ukrywam, ale musi być pierwiastek, który decyduje o tym, czy to czujesz.

Okazało się, że pierwiastek znalazł się gdzie indziej.

Robert zaczął pracować nad czymś innym, a ja nie mogłem usiedzieć i po prostu zacząłem robić bity, których naprodukowałem chyba z 30. Kiedy Robert „wrócił do życia” miał pewną bazę i po prostu zaczął do niej nagrywać. Nie było potrzeby doprodukowania muzyki, tylko skupił się na rapie, dograł też syntezatory. Poczuliśmy się jak dzieciaki, podrzucaliśmy sobie klipy mówiąc „a pamiętasz to?”, „ej patrz na to”, „obczaj to”. To było jak katharsis, nagle poczułem niesamowity luz, Robert też, wszystko stało się prostsze. Kolejny mocny element to fascynacja dubem, która też jest kluczowa w powstaniu tego materiału. Jest wiele kluczy, ale wolę pozostawić niedopowiedzenie niż wszystko wyjaśniać.

Co najbardziej fascynuje Was w hip hopie?

Zawsze lubiłem oglądać klipy hip-hopowe – mimo, że dużo osób widzi w nich typa machającego łapami, ja patrzę na detale, które tworzą klimat. Zobacz „Come Clean” Jeru The Damaja – jest tam taki gość, który łazi w tle, w chińskim kapeluszu i koszuli włożonej w spodnie. Hiphopowcy w latach 90., byli nieźle odjechani i za to ich kocham. Nie ma dzisiaj osobowości takich jak np. Rammellzee, którego postaciowość świetnie dostrzegł Jarmusch i zaprosił go do „Inaczej niż w raju”. W ogóle Jarmusch miał to wyczucie, dostrzegał postaciowość hiphopowców (i nie tylko), czuł klimat. Klimat jest dla mnie jednym z najważniejszych elementów w muzyce w ogóle. Muzyka może być ultra skomplikowana, świetnie wyprodukowana, doskonała technicznie, ale jak nie ma klimatu i pewnej wyrazistości, to jest dla mnie niczym. Hip-hop zawsze był pełen takich detali, mimo prostoty był głęboki, mocno nacechowany różnymi elementami, dużo robił w głowie, w dzieciństwie raperzy byli dla mnie jak superbohaterowie, których chciałem naśladować. Dla mnie to jest największa siła tej muzyki, ale chyba niedoceniana siła, bo dziś mi tego brakuje.

Eksperymentatorzy sięgający do źródeł hiphopu – na ile w waszym przypadku jest w tym kreacji, a ile potrzeby z głębi serca, aby było prosto i dosadnie?

Hip-hop był zawsze muzyką dla majsterkowiczów. Wszystko jest z głębi serca, zawsze w stu procentach szczerze, po prostu mało osób rozumie, że można zrobić to tak, jak my to zrobiliśmy. A czy jest prosto i dosadnie? Przesłuchaj ze dwadzieścia razy nasz album „Orient” w różnych warunkach, na słuchawkach, w samochodzie, przed snem, przy śniadaniu, na spacerze w mieście. Zorientuj się.

Jakich raperów czy hiphopowców wskazałbyś za Wasze inspiracje i dlaczego?

Pytasz o hip-hop i to rozumiem, ale jeśli miałbym przedstawić to trochę szerzej, to nie samym rapem człowiek żyje. Mentalna inspiracja w gigantycznym stopniu to np. Lee „Scratch” Perry, King Tubby, Scientist… Syny mocno siedzą w dubie. Słuchamy też w trasie Sinead O’Connor, która nam nieźle siadła po jednym koncercie w Krakowie. „Nothing compares to you” wraz z klipem wywołuje u mnie ciary, ponadto mało kto wie, że to numer Prince’a. Wpisuje się w synowski klimat. Z rapu ostatnio słucham Gangstarra, Liquid Swords, GZA, Raekwon’a, niemal zawsze soundtrack do „Ghost Doga”, wczesne płyty Wu-Tang Clan. Tygiel jest taki, że ciężko z niego coś wyciągnąć, bo wszystko bardzo dobre, za dużo słucham, żeby wyłaniać pojedyncze rzeczy.

Duet Syny zagra 24 kwietnia w Klubie Żak. Szczegóły w zakładce KONCERTY.