Okazuje się, że w tradycji muzyki gitarowej można grzebać w nieskończoność i robi to wiele zespołów – z jednej strony jest to ujęcie psychodeliczno-stonerowe jak w przypadku Ampacity, z drugiej bluesowo-korzenno-szamańskie jak zrobił to w tym roku zespół Wovoka, a z trzeciej strony mocno zanurzone w rock’n’rollu, czerpiącym także z minimalistycznej transowości i repetycji, co można usłyszeć na najnowszym albumie „Headache” zespołu Trupa Trupa.

Wielu recenzentów przeżywa objawienia przy słuchaniu tej płyty, często wręcz dystansując ją od poprzednich wydawnictw zespołu. Ale jeśli spojrzeć na twórczość gdańskiego kwartetu to krążek ten nie dziwi, a ukazuje naturalną i konsekwentną ewolucję grupy. Trupa Trupa zaczynała od rejonów bliskich dokonaniom The Beatles (w tych piosenkowych formach) czy The Velvet Underground (w tych bardziej psychodelicznych) i te dwa bieguny są w ich twórczości stale obecne, chociaż spektrum inspiracji i odniesień się rozszerza. Relatywnie mało tu ballad jak na płycie „++” gdzie znalazło się miejsce dla wysmakowanych „Felicy” czy „Here and Then”, ale te spokojniejsze, bardziej liryczne fragmenty przyjmują inny charakter. „Headache” interpretuję przez pryzmat centralnej, najbardziej psychodelicznej kompozycji na albumie, „Wasteland”. Powtórzone trzykrotnie motywy zapętlają się w zgiełku gitar, a jednocześnie ukazują bezsens świata, tak często obecny w tekstach zespołu.

Teksty ponownie często bazują na słownych repetycjach, w którym czasem jedynie część wersu ulega modyfikacji przy kolejnym powtórzeniu. To zabieg w twórczości zespołu ciekawy, ale czasem zbyt powielany w porównaniu do poprzednich nagrań. Mam wrażenie że czasem rozluźnieniu ulega dramaturgia płyty – gdyby wyciąć takie „Sky is Falling” czy „Sacrifice” zyskałaby na wartkości narracji, ale też przekazie. Tymczasem aby dotrzeć do drugiej, ciekawszej części albumu, trzeba przebrnąć przez kilka mielizn.

Jeśli jest tu miejsce na wyciszone utwory to są one o wiele mroczniejsze niż wcześniej – rewelacyjne wrażenie robi wokal Wojtka Juchniewicza w „Helleyesonme” czy „Give’m All”, bardzo oszczędnych muzycznie. W tych momentach basista kradnie pierwsze wokalne skrzypce Grzegorzowi Kwiatkowskiemu, z którym jego głos często nie tylko się przeplata, jak miało to miejsce na „++”, ale bardzo często wysuwa się na pierwszy plan – deklamuje we wspomnianym „Wasteland” czy wydziera się w „Headache”. Ten kontrast dwóch głosów jest tutaj bardzo dobrze podkreślony, słychać ich różnicę ale też wzajemne uzupełnianie się. Kolejnym zderzeniem są formy – zespół wdzięcznie balansuje między piosenką a transem i psychodelią, cyrkowością, szaleństwem i powagą. Dostrzegam tu podobieństwo z „The Seer” zespołu Swans, na którym długie rozwlekłe formy przeplatają się z piosenkami. Na „Headache” kontrastują ze sobą „Getting Older” i „Sacrifice”, „Rise and Fall” i utwór tytułowy, „Unbeliveable” i zamykający album, najciekawszy na płycie „Picture Yourself”, który z resztą bardzo bliski jest rozwlekłym formom zespołu Michaela Giry.

To właśnie w tej kompozycji muzyka Trupa Trupa skupia się niczym w soczewce – zaczyna się cyrkową i radosną melodyjką, która stopniowo przechodzi w bardziej zwartą strukturę, aby w drugiej części utworu przejść w rozwlekłą suitę, zabarwianą umiejętnie modulowanymi sprzężeniami gitar i zmiennymi wokalami Kwiatkowskiego. Tutaj continuum od piosenkowości przez nirvanowy brud aż po psychodelię i trans w pełnej krasie w twórczości TT widać najlepiej. Ten utwór bardzo dobrze pokazuje też zmienność tego zespołu, a jednocześnie rozpiętość różnorodnych form, z których czerpie. Trupa Trupa wzmacnia brzmienie, które wynika nie tyle ze zdolności producenckich, ale kompozytorskich – to one wpływają na tła, minimalistyczne partie gitar, odsunięte na dalszy plan, ale równie istotne klawisze, czy podbite efektami wokale. „Headache” ukazuje zespół ewoluujący, pełen pomysłów kompozytorskich, ale też innowacji, które sprawiają, że dawne tradycje muzyczne w ujęciu Trupa Trupa są w stanie brzmieć współcześnie i świeżo.

[Jakub Knera]