So This Is Goodbye to kolejny przykład na to jak silnie rozwija się trójmiejska scena muzyczna, w której kolejne osoby przewijają się przez różne składy. Najważniejszymi elementami tego kwartetu jest wokalistka Joanna Szkudlarek i Wojciech Lacki z Ampacity czy Walrus Alphabet, który swoją obecność zaznacza wyrazistymi i sugestywnymi partiami gitary basowej. Zespół dopełnia Maciej Szkudlarek na gitarze elektrycznej oraz Tomasz Zaborowski (uczestniczył w nagrywaniu materiału, ale obecnie zastąpił go Michał Gos). To tylko epka, która trwa krócej niż kwadrans, więc należy to wydawnictwo traktować jako pierwsze przetarcie szlaków, które z resztą pokazuje potencjalne kierunki, w których ten zespół może podążać. Unaocznia też jak wiele zależy od właściwej kolejności utworów na płycie. Otwierający „Bajkał”, jedyny zaśpiewany po polsku nie wypada niestety najlepiej, przede wszystkim ze względu na dość prostą i mało interesującą formę, a po drugie ze względu za dość mocne – przepraszam – skojarzenia z piosenkami Anity Lipnickiej. O wiele ciekawiej jest później. Mój faworyt na płycie to „New Carpet”, który brzmi znajomo w porównaniu do tego co tworzy niemiecki Fenster czy brytyjski Daughter, łącząc delikatność z ukrytą i trochę introwertyczną przebojowością. Nie jestem tylko pewien czy konieczne jest rockowe uderzenie, które wydaje się dosyć banalnym sfinalizowaniem tej frapującej kompozycji (gdyby utwór skończył się w 3:30, efekt byłby lepszy i mniej oczywisty). Niemniej intrygujący jest „Sunflower Seed”, oparty na brzmieniu basu i przetworzonego szelestu śmieci (sic!), do których później dochodzą malownicze plamy gitary elektrycznej – ten minimalizm jest świetny, a na dodatek zwielokrotnione warstwy wokaliz Szkudlarek budują fajny, psychodeliczny nastrój. Całość dopełnia akustyczny „One piece” skomponowany na wokal i przyjemnie brzmiące cymbałki.

Słychać, że This is Goodbye szukają kierunku, chociaż dwa centralne utwory najlepiej ukazują ich kompozycyjne możliwości i pomysły. Warto je przetworzyć i dopracować, ale czuć w tym potencjał na delikatne i nieoczywiste piosenki, na dodatek z fantastycznie brzmiącym, kobiecym głosem (w tej materii Trójmiasto zdaje się cierpieć na pewien niedostatek). Od wejścia do studia do wydania płyty minęło sporo czasu – niemal pół roku. Oby więc kolejne nagrania ujrzały światło dzienne szybciej.