Jazz od elektroniki i pierwotności, po doskonałą komunikację i zespołowe zgranie.

Sopot Jazz Festival od kilku lat coraz bardziej i ciekawiej rozwija się jako impreza mała i kameralna, ale gromadząca sporo odbiorców, w różnych przestrzeniach miasta. Otwarcie odbywa się na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże, główna część koncertów w Zatoce Sztuki, a czwartkowy wieczór w najbardziej chyba niezobowiązującej, a jednocześnie towarzyskiej przestrzeni sopockiego Spatifu.

Jako pierwszy zaprezentował się duet Andreasa Schaerera i Lucasa Niggli, bazujący na dźwiękach jak najbardziej pierwotnych – zróżnicowanemu brzmieniu peruskusji i wokalizom. Od samego początku koncert był niezwykle intensywny, głośny i oscylujący na wysokich rejestrach. Niggli wypełnił salę klubu nie tylko podstawową wersją zestawu perkusyjnego – metalicznym zestawem talerzy, ciepłobrzmiącą stopą basową, ale też licznymi zniekształceniami instrumentu i przeszkadzajkami. Dokładał dodatkowe talerze chociażby na werbel, modyfikując brzmienie, wykorzystywał różne rodzaje pałeczek perkusyjnych, raz intensywnie wyznaczając rytm, kiedy indziej bawił się fakturą, budując gęstą ścianę dźwięku. Schaerer kontrastował go swoimi wokalizami, wielokrotnie wspomaganymi efektami czy looperem, który wykorzystywał do zwielokrotniania warstw głosu – tworzył długie przeciągłe zawodzenie, ale często zwracał się w kierunku beatboxu czy też pokazywał swoje możliwości, wupluwając z siebie dźwięki niczym nie nastawiona w odbiorniku stacja radiowa. Momentów spokojniejszych i lirycznych było jak na lekarstwo, ponieważ muzycy przyjęli metodę dźwiękowego blitzkriegu, atakując słuchaczy, ale jednocześnie nie brzmieli ofensywnie.

Jako drudzy na scenę wyszli trio RGG z Matthiasem Schubertem. W czwórkę zaprezentowali koncert zupełnie inny niż poprzednicy – nie tak efekciarski, bardziej rozbudowany, zróżnicowany, ale też płynniejszy, w wielu momentach liryczny. Bardzo dobrze wyróżniała się sekcja rytmiczna Krzysztofa Gradziuka na perkusji i Macieja Grabowskiego na kontrabasie – dwójka muzyków  budowała wyraziste, ale też bardzo zróżnicowane podstawy do kompozycji, które trzymały całość w ryzach. Grabowski dzięki gęstemu basowemu brzmieniu, doskonale uzupełniał się z Gradzukiem, który poza perkusją, wykorzystywał zestaw dodatkowych perkusjonaliów i przeszkadzajek, znacznie rozszerzając spektrum brzmieniowe. W warstwie melodycznej jakże przeciwstawnie koncert dopełniali pozostali muzycy. Schubert snuł wstęgi na saksofonie tenorowym – metaliczne, wgryzające, niejako wysuwające się na pierwszy plan przez swoją zadziorność i swobodę. Tuż pod nim ulokował się Łukasz Ojdana, który na zelektryfikowanym pianinie Rhodes snuł delikatne zagrania, o wiele bardziej wyciszone i skupione, na całe szczęście w spatifowym gwarze bardzo dobrze słyszalne. To one w największym stopniu nadawały muzyce kwartetu ciepła, co doskonale było słychać w momencie, kiedy cały skład przestał grać, poza Ojdanem, który w ciszy i skupieniu generował wspaniałe subtelne melodie, czasem wzmocnione efektami, a kiedy indziej brzmiące niczym efemeryczna mgiełka, która spowija ten niesamowity koncert.

Andreas Schaerer/Lucas Niggli Duo, Matthias Schubert & RGG, Spatif, 9.10.10.

[Jakub Knera]