O ile zdecydowana większość tzw. gitarowych zespołów, które jak grzyby po deszczu pojawiają się na lokalnej scenie, z trudem wyłamuje się poza sztywne konwencje i konstrukcyjne formy, o tyle wśród nich Wilga nie tylko ucieka przedschematycznym zakwalifikowaniem, ale zdaje się momentami błyszczeć oryginalnością. Przewijają się tu wątki poruszane przez Caribou na albumie Andorra (w mniej zdynamizowanej formie), ale też Grizzly Bear okresu Veckatimest, więc najprostszym odniesieniem dla tego zespołu wydaje się tradycja amerykańska, ze złożonymi aranżacjami, wychodzącymi daleko poza format zwrotka-refren-zwrotka-refren.

PRZECZYTAJ CAŁY TEKST

(recenzja pierwotnie ukazała się w magazynie Popupmusic.pl)