Na razie wydał muzykę tylko na serwisie bandcamp. Kolejne utwory tytułuje numerami i jest w tej kwestii niezwykle płody. Nie brakuje mu równiez pomysłów – Scott Stain łączy elementy jazzu, muzyki klasycznej, hip hopu i elektroniki, a ze wszystkim mocno eksperymentuje i nie boi się nietypowych, nieszablonowych połączeń. Co widać chociażby w tytule powyższego wywiadu. Więcej o sobie mówi poniżej.

Jakub Knera: Skąd wziął się Scott Stain?

Scott Stain: Wychowywałem się na ulicach Dolnego Wrzeszcza. Tam poznałem swoich pierwszych mentorów, którzy zainteresowali mnie subkulturą hiphopową. Ta przyjaźń uświadomiła mi czym jest niekontrolowana wolność myśli. Kiedy skończył się mój okres dojrzewania, a moja destruktywna niechęć do społeczeństwa zwolniła tempo, zostałem zaadoptowany przez nową rodzinę, której zwyczaje nieco odbiegały od tych, które znałem dotychczas. Moją matką została Ewa Braun a ojcem John Zorn. Nowa rodzina nauczyła mnie słyszeć muzykę, rozróżniać każdy instrument i z cierpliwością czekać na ulubione partie utworu. Od tego czasu dźwięk stał się medytacją, a ja zacząłem podróżować nieustannie poszukując nowych brzmień. W tym mniej więcej czasie zaprzyjaźniłem się z Tomem Jenkinsonem oraz Johnem Balancem, którzy nieodwracalnie zmienili mój sposób rozumienia słowa instrument.

Wydajesz się wypuszczać albumy dosyć swobodnie, zamieszczając kolejne wydawnictwa. Jaki jest tego klucz?

Zawsze mam wizje o czym opowiada dany numer, czym jest dziwny dźwięk i co go wytwarza. Jestem fanem science-fiction i chcąc nie chcąc Scott Stain został umieszczony w post-apokaliptycznym uniwersum, gdzie roboty porozumiewają się ze sobą, przemierzając suche pustynie w poszukiwaniu dawno zapomnianych twórców.

Staram się postrzegać utwory warstwami. To trochę tak jak z malowaniem obrazu – jeżeli patrzysz na niego cały czas to nie widzisz postępu, ale jeżeli skupisz się na drobnych elementach i będziesz je malował jeden po drugim, gdy odejdziesz na chwile, ujrzysz obraz jaki tworzą razem. Mam sporo niedokończonych projektów, niedopracowanych pętli, niepasujących do siebie dźwięków. Często zostawiam je na później i robię następne, aż pewnego dnia siadam, przesłuchuję je i okazuje się, że wiem co z nimi zrobić i z czym połączyć tak aby zamknąć w całość.
Dodatkowym czynnikiem może być fakt, że jestem niecierpliwy i zamiast szlifować doskonałe brzmienie oraz idealne zgranie, po prostu je kończę. Z numerowaniem wiąże się moja własna wygoda i głupota za razem. Doskonale zdaje sobie sprawę że słuchacz łatwiej zapamięta nazwę utworu gdy będzie to zgrabny frazes niż cyfra, a jakby tego było mało to w mojej głowie tytuły robocze to „nowy”, „nowy nowy”, „z dupy” i „prawie jest”. Wiec kiedy przychodzi czas nazwania utworu to nie tracę czasu na romantyzm i nadaje mu kolejny numer. Po za tym cyfry bardzo mi pasują do mojej wizji środowiska w jakim umieszczam kawałki.

Czy Scott Stain to tylko okazjonalne hobby i pasja, czy planujesz szukać wydawców?

Nie ma co ukrywać, nie jestem zawodowcem i prawdopodobnie nigdy nie będę. Tworzenie muzyki jest moją odskocznią od rzeczywistości, jedni grają w gry, drudzy chodzą do kina, a ja ścinam pętle i lepie dźwięki.
Moim zdaniem na muzyce powinni zarabiać ci, którzy poświęcili jej tworzeniu swoje życie, a nie niedzielni kierowcy. Mimo tego, że produkcja wypełnia mi wolne chwile to nie uważam moich utworów za dość dobre aby kazać sobie za nie płacić. Nie mniej jednak jeśli znajdzie się chętny wydawca to na pewno skorzystam z jego pomocy. Internet umożliwia dostęp do szerszej publiczności i póki co kilka pozytywnych opinii mi wystarcza dlatego w najbliższym czasie nie planuje szukać wydawcy.

Ukrywasz się pod pseudonimem, dlaczego?

No co ty, przecież posiadanie ksywy to podstawa (śmiech). Zdecydowana większość moich ulubionych muzyków posiadała własne pseudonimy i jak przyszła pora na mnie to nie mogło być inaczej. Nie skończyłem szkoły muzycznej, nie jestem jazzowym wymiataczem żebym sygnował utwory nazwiskiem. Jestem Scott Stain a moja muzyka opowiada moją historię.
Posiadanie alter-ego wiele ułatwia z psychologicznego punktu widzenia. Nie zastanawiam się czy moje kawałki spodobają się moim znajomym – ważne, że ja jestem zadowolony. Daje mi to wiele swobody i nie ogranicza w żaden sposób. Jestem wolny, nie podlegam osądom – to nie ja, to Scott Stain, który żyje w post-apokaliptycznej przyszłości i nie miał wyjścia, musiał zrobić ten kawałek w taki sposób, bo tak to było naprawdę. Tak jak mówiłem wcześniej robiąc numer mam w głowie wizje świata w jakim ona powstała i razem z tym wszystkim powstał Scott Stain.

Czy w Trójmieście albo szerzej, w Polsce jest miejsce na eksperymentalny hip hop?

Z tym eksperymentowaniem to jest różnie, trzeba umieć wyważyć pomiędzy dobrym klimatem a chaosem, każdy odbiorca ma swój próg wytrzymałości na innym poziomie. Nie wiem czy gdziekolwiek istnieje dobre miejsce na trudną w odbiorze muzykę. Żyjemy w zapracowanym świecie gdzie brakuje czasu na wszystko, więc jeżeli nie przychodzi ci naturalnie trawienie niestandardowych rytmów to mało prawdopodobne abyś akurat na to poświęcał swoje wolne chwile. Niemniej jednak duża popularność takich imprez jak Off Festival czy Streetwaves udowadnia coraz bardziej swobodne adoptowanie niecodziennej, awangardowej muzyki przez młodych odbiorców, kto wie może część tego głodu jest już zaspakajana eksperymentalnym hip hopem.

Album „catnip” jest pierwszą próbą zebrania w całość myśli jakie miewał od czasów młodości. A czym są kolejne nagrania?

Na pewno kontynuacją myśli, próbą powciskania wielu fragmentów fascynacji muzycznych w jedną całość. Umieszczenia ich we wspólnym środowisku. Kolejne nagrania są krystalizacją drogi, na której końcu jest własny styl. Tak wiem, wiem każdy mówi o „własnym stylu”, ale tak naprawdę to droga do niego jest celem samym w sobie. Następne albumy to kolejne kroki na tej drodze. Osobiście mam nadzieje, że jeszcze wiele ciekawych zakrętów przede mną.

[Jakub Knera]