Zderzenie pomysłów trzech muzycznych światów.

Projekt Mikołaja Trzaski, Tomka Budzyńskiego i Michała Jacaszka jest interesujący już ze względu na skład – każdy z muzyków wywodzi się z innej muzycznej tradycji, wykorzystuje inne narzędzia, instrumentarium, mówi innym językiem. Połączenie sił jest więc nie tylko niełatwe, ale przede wszystkim w ciekawej formie staje się wynikową doświadczeń i inspiracji poszczególnych twórców. Warto zaznaczyć, że projekt Rimbaud – będący muzyczną odpowiedzią na poezję tego francuskiego poety – zawiązał się między Trzaską i Budzyńskim, do których poźniej dołączył Jacaszek. Tego jednak wcale nie było czuć na koncercie w Łaźni, ponieważ ten ostatni mocno go zdominował.

To właśnie elektroniczne formy Jacaszka stanowiły podstawy utworów – do nich dołączały pozostałe instrumenty: gęsto wypełniające przestrzeń brzmienie klarnetu i saksofonu Trzaski oraz wyrazisty, często wzbogacony o pogłos wokal Budzyńskiego, bardzo potężny, czasem wręcz apokaliptyczny. Koncert zaczął od form rytmicznych, miarowych, brzmiących bardzo pierwotnie i transowo. Zagrywki na klarnecie były na żywo samplowane i loopowane; muzyka z komputera stanowiła bazę, a pierwszy plan budował Trzaska wspólnie z Budzyńskim, śpiewającym teksty Rimbauda.

Pierwszą połowę koncerto zdominował ów rytmiczny charakter a także dość mocno przytłaczająca koncert elektronika Jacaszka. Mało było miejsca zarówno dla Trzaski, który dopiero w drugiej połowie mógł wyswobodzić się z kompozycyjnych ram, dmuchając w instrument w formie free; podobnie było z Budzyńskim, który sprawiał wrażenie trochę niepewnego. Ciekawie wypadł moment, kiedy poszczególne frazy saksofonu dialogowały z wokalizami Budzyńskiego, zabrakło jednak momentów wyciszonych, spokojnych, takich kiedy wokale (bardzo często cięte i kompresowane przez Jacaszka) mogłyby funkcjonować samoistnie, podobnie jak saksofon lub klarnet Trzaski. Obie te muzyczne formy są bardzo wyraziste i potężne, więc wyrównanie proporcji zdecydowanie wypadłoby na plus. Saksofon na tle bardziej rozimprowizowanych czy pociętych fragmentów elektroniki mógłby ciekawiej zróżnicować występ, jego narrację i dramaturgię, która po początkowej, bardzo rytmicznej części, dość szybko straciła napięcie. Ale były też momenty mocne, jak finałowy utwór, o bardzo metalowej konsystencji, kiedy baryton gdańskiego saksofonisty udało się wypchnąć na pierwszy plan, niczym obezwładniającą trąbę jerychońską.

W Budzyńskim i Trzasce w większym stopniu tkwi potrzeba grania żywego, spontanicznego, inspirującego się chwilą, interakcją, niewiadomą. Jacaszek jest zdecydowanie lepszy w studyjnym, misternym komponowaniu utworów, dopracowywaniu brzmienia i budowaniu precyzyjnie rozplanowanych struktur. Jego elektronika tworzona na laptopie ma także mniejszy potencjał na granie live i improwizację, co pokazał już koncert z Paulem Wirkusem w 2011 roku w Sopocie, a występ w Łaźni trochę przypomniał. Rimbaud to projekt będący w ciągłej ewolucji. Jego składowe są szalenie intrygujące i zestaw pomysłów pokazuje, że to działanie frapujące, brzmiące świeżo i różnorodnie. Ważne jest jednak odpowiednie wyważenie środków – między interakcją a zaplanowanym graniem, brzmieniem żywych instrumentów i elektroniką, a wreszcie: charakterem muzyków, którzy powinni stanowić o brzmieniu zespołu w różnych proporcjach. Jeśli koncert w Łaźni – wciągajacy i często imponujący formą – traktować jako próbę generalną, to jest to dobry moment, żeby pewne rzeczy przedyskutować, wypracować w celu wyklarowania bardziej sprecyzowanego kształtu, uwzględniając trzy muzyczne osobowości.

Trzaska/Budzyński/Jacaszek, CSW Łaźnia, Gdańsk, 2.07.14.

[Jakub Knera]
[fot. Rafał Nitychoruk / zaduzoslow.pl]