Jakub Nox Ambroziak już na wydanych w 2011 i 2012 roku trzech epkach ukazał swój zmysł do oplatania hip hopowej stylistyki całym przekrojem gatunkowym współczesnej sceny. Jeśli by zsumować znajdujące tam utwory to – nie licząc remiksów 0 jest ich łącznie i tak mniej niż na tegorocznej, pełnowymiarowej płycie „Mikrokosmos”. Tutaj 24 kompozycje przymują zróżnicowane formy, ale także długość, co znacząco wpływa na dramaturgię i płynność albumu – najdłuższy utwór trwa pięć i pół minuty, najkrótszy kilkadziesiąt sekund, ale zazwyczaj zamykają się w granicach ok dwóch minut.

Skojarzenia z albumami Flying Lotus nie będą tak bardzo nie na miejscu – Ambroziak przyjmuje podobną metodologię: swoje pomysły zamyka w mikroutworach, kompozycjach którym ledwo co pozwoli na dobre się rozkręcić, a już za chwilę urywa budowany wątek i zaskakuje kolejnym utworem. Na tym jednak podobieństwo zdaje się kończyć, ponieważ artysta ze Słupska strukturalnie tworzy zupełnie inne utwory. Mniej tu rytmicznych i wybuchających połamańców, przeplatających się z lirycznymi, snującymi się kawałkami jak chociażby na „Until The Quiet Comes”. „Mikrokosmos” w większym stopniu bazuje na hipnotycznych, transowych utworach, bazujących na stopniowo rozwijanych hip hopowych rytmach, czasem zahaczających o trip hop, często spowitych chillwave’ową mgiełką lub poddane kompresji, co urozmaica ich dźwiękowe faktury.

Kolejna rzecz, która odróżnia ten album od FlyLo to autonomicznośc utworów. U muzyka z Los Angeles wokale są zbędne, ponieważ on sam doskonale radzi sobie z muzyką. U Ambroziaka w wielu momentach słychać przebicia nawiązujące do dźwiękowych zabaw Noona czy Emade i wielokrotnie aż prosi się o to, żeby towarzyszyły im wokale czy melodeklamacje. Gości jednak nie brakuje, zarówno w warstwie dźwiękowej jak i wokalnej. Ambroziak zaprosił całe muzyczne gremię z rewelacyjnym Teielte i Soburą z U Know Me i Jazzpospolitą na czele czy wokalistkami: Asją Czajkowską, Neurasją czy Klaudią Wieczorek, których głos pojawia się w zmodyfikowanej wersji, nie jako przekaźnik treści tekstowej ale jako kolejna warstwa dźwięku. Dzięki temu materiał zyskuje na różnorodności, chociaż czasem jego ilość przytłacza. Ambroziak upycha skrupulatnie swoje pomysły na trwającej ponad godzinę płycie, ale w wielu miejscach brakuje jej płynności i polotu, pojawiającego się chociażby u FlyLo, czy trochę skręcającego w kierunku lo-fi popu Baths lub innych artystów z wytwórni Anticon, do których odniesień można się tutaj również doszukać. Ambroziak przyjmuje hip hopową konwencję muzycznej szkatułki, z której wyskakują najróżniejsze dźwięki – nie zawsze sa to długie, ustrukturyzowane utwory, a często krótkie kawałki, zaznaczające na chwilę motyw główny. Czuć że robi to z lekkością i ma w głowie masę pomysłów, które od razu potrafi twórczo przetworzyć w gotowe dzieła. Ale jednocześnie materiał cierpi przy tym na nadmiar i muzyk chce zaprezentować zbyt wiele. Każdy kawałek z osobna brzmi bardzo ciekawie, ale połączone i ułożone obok siebie na jednej płycie nie zawsze zachowują muzyczne flow, co dynamikę „Mikrokosmos” trochę osłabia.

[Jakub Knera]