Olbrzym i Kurdupel, duet grający od sześciu lat, po dwóch latach przerwy wydał swój kolejny krążek, zatytułowany „Work”, co może się odnosić zarówno do pracy, ale też do współpracy, czy dopracowywania swojego muzycznego stylu. Materiał to zarejestrowany nieco ponad rok temu koncert w Alchemii, który ukazuje ich spontaniczność, doskonałą komunikację i współgranie. Zawodzący saksofon doskonale zazębia się z pulsującym basem – obaj muzycy wzajemnie tworzą gęsty, muzyczny dialog. Gdyby odnieść te nagrania do innych free-jazzowych składów, pod względem temperamentu ciężko z kimkolwiek przyrównać Olbrzyma i Kurdupla. To nie jest wściekłe granie jakie reprezentuje chociażby Mikołaj Trzaska, ale poetyckie snucie fraz, delikatne rozmowy, równoważenie się w niskich i wysokich rejestrach. Marcin Bożek na basie nie uzupełnia gry Tomka Gadeckiego, ale trafnie go kontrapunktuje lub sam zaczyna muzyczne wątki – jego instrument ani na moment nie jest bazą dla sekcji rytmicznej kompozycji. Ale muzyk potrafi też zagrać bardziej rockowo, wygrywając soczyste i gęste riffy. Ten duet doskonale się uzupełnia, wspólnie snując długie opowieści – w niskich rejestrach jest bas Bożka, w wysokich, pocięty, krzykliwy saksofon Gadeckiego. Większość materiału stanowią długie rozmowy instrumentów, ale Olbrzym i Kurdupel wypadają bardzo dobrze, jeśli nie nawet najlepiej, w krótkich, treściwych ripostach jak w dwuminutowym, zamykającym płytę „Part VI” (znajdującym się także na kompilacji Nowe idzie od morza pod innym tytułem). Co jednak ważne, to muzyka free mocno wygładzona, bez szaleńczych kaskad, przyjemna w odbiorze, w większym stopniu ciekawie wirująca, niż w awangardowej formie miotająca się po spektrum dźwięków.

Niemal w tym samym czasie, połowa powyższego składu, Tomek Gadecki z Pauliną Owczarek wydał płytę „Melt!” jako duet Sambar. Tutaj wszystko przyjmuje inny charakter – muzycy nie znają się tak długo, grają na tych samych instrumentach, saksofonach barytonowych, jak wskazuje nazwa i współgrają ze sobą w zupełnie innym wymiarze. To również zapis koncertu, na dodatek również odbył się on w krakowskiej Alchemii. Wydaje mi się jednak, że na tej płycie przebija więcej świeżości, żywiołowości, ale też nowości. To znów utwory bez tytułów, improwizacje, kolejno ponumerowane. Początek jest stricte sonorystyczny, w zasadzie nie słychać tu dźwięków, będących efektami dmuchnięć w ustnik, a jeśli się pojawiają to w nietypowej wersji, terkoczące, bazujące na szumie lub stukaniu w instrument. Dopiero w trzeciej minucie na pierwszy plan wysuwają się przeciągłe frazy, lekko wybrzmiewające, a bardziej wibrujące, niuansujące warstwy dwóch saksofonów. Tutaj muzyka jest bardziej liryczna, uwodząca, ale bardziej zróżnicowana. Początek jest bliski wzajemnemu dialogowaniu i punktowaniu się, jakie częściowo jest obecne na ostatniej płycie BLIP (duet Jima Denleya i Mike’a Majkowskiego) czy Minimalover (Jerzy Mazzoll i Sławek oraz Kuba Janicki) – to wyśmienite współgranie, nadążające za sobą i bezpośrednio reagujące na sytuację. Co jednak ważniejsze, na „Melt” o wiele ciekawsza i bardziej różnorodna jest dramaturgia – najzwyczajniej w świecie więcej się dzieje, a także wspólne kontrapunktowanie, zgranie jest ciekawsze. To słychać bardzo dobrze, gdy początek materiału zestawi się z jego drugą częścią – bardziej rozgorzałą, rozszalałą i ekspresyjną, kiedy instrumenty wzbijają się na wyżyny free, miotając się i wspólnie przekrzykując. Gdy gra się na tych samych instruentach, wydaje się, że trudniej jest razem zbudować dialog, często pojawia się ryzyko powtarzalności albo zbyt dużych podobieństw, bądź małej ekspresji dwóch odrębnych języków wypowiedzi. Jednak Gadecki i Owczarek doskonale się uzupełniają i wcale nie na linii głos damski – głos kobiecy, ponieważ oboje potrafią wyróżnić się zarówno delikatniejszym jak i mocniejszym, uderzającym pierwiastkiem.

[Jakub Knera]