Dwa zespoły w podobnym czasie wydają gitarowy materiał, bardzo mocno oglądający się na przeszłość. Porównania nasuwają się same, począwszy od oprawy graficznej po nagrania, ich formę i aranżacje. Zarówno The Sunlit Earth jak i The Esthetics nie silą się na odkrywanie Ameryki i warto od razu to jasno zaznaczyć – to oszczędzi nam złudzeń w każdym kolejnym kawałku i myśli, że gdzieś już to wcześniej słyszeliśmy nie będą zaskoczeniem. Na ten lekko nostalgiczny nastrój wskazują już okładki – czarno-białe zdjęcia, utrzymane w klimacie retro, żywcem wyjęte z lat 60-tych lub 70-tych. Zespoły prezentują proste piosenkowe formy, bliskie rock’n’rollowym kapelom, łamaczom serc płci pięknej. Ale obie grupy robią to w zgoła odmienny sposób.

The Sunlit Earth w wielu momentach żywcem czerpią z fali zespołów brytyjskich zaliczanych do nowej rockowej rewolucji, z Arctic Monkeys na czele. Nie bez znaczenia jest wokal Macieja Minikowicza, wielokrotnie łudząco podobny do Alexa Turnera. Kwartet nie idzie jednak po linii najmniejszego oporu i poza zwartym, porządnym gitarowym graniem, bardzo dużo kombinuje i urozmaica brzmienie, zwłaszcza w drugim planie: dodaje zagrania na klawiszach, w „The Luckiest Man I Never Knew” wydaje mi się że słyszę wibrafon, czasem manipulują też zarejestrowanym materiałem, odwracając fragmenty niektórych zagrywek. „Between The Lines” charakteryzuje się przede wszystkim soczystym brzmieniem, gęsto wypełnionym gitarami i basem, czasem obłędnie przesterowanym. To zespół bardzo dobry technicznie, który świetnie radzi sobie zarówno w  rockowych kilerach jak i w nastrojowych balladach („Same Old Story”). bardzo ciekawie wychodzi im odejście od swojej rockowej formuły, jak w zamykającym płytę utworze tytułowym, wyciszonym lo-fi, balansującym na granicy tego jak mógłby brzmieć zmiksowany Jack White z brazylijczykiem Rodrigo Amarante.

The Esthetics to dla odmiany bardziej szczeniackie, brudne i rozwydrzonie granie. W tym przypadku, gdybym miał wskazać na podobieństwo, od razu wokalizy Ivo Sadeckiego kojarzą mi się z Kurtem Cobainem, chociaż w warstwie muzycznej inspiracji Nirvaną nie usłyszymy. O ile The Sunlit Earth grają dosyć słodkie, przebojowe i nastrojowe piosenki, o tyle The Esthetics są zespołem o garażowym brzmieniu, który woli grać głośno i bezczelnie, zamiast kombinować nad urozmaicaniem aranżacji. Czasem blisko im to The Beach Boys, jednak u The Esthetics liczy się prostota i surowość. To brzmienie ma swoje plusy i minusy – z jednej strony jest mniej zróżnicowane i bogate niż The Sunlit Earth, ale z drugiej operuje minimalizmem i prostym, treściwym przekazem. Duża w tym zasługa Michała „Gorana” Miegonia, który tę płytę wyprodukował i nadał jej osobliwego charakteru.

Nie zdecyduję, która z obu tych płyt jest ciekawsza. Obu wiele brakuje – The Sunlit Earth dopracowali nagranie do szczegółów, ale za mało w ich twórczości próby kreowania własnego języka, a za dużo bezpośrednich kalek z muzycznych inspiracji. The Esthetics za to de facto przygotowali zaledwie 3 nowe utwory – „Talk With Step” i „#SURF” można było już wcześniej usłyszeć. Ten ostatni kawałek rokuje najlepiej, ale to niewątpliwy wyjątek na tym wydawnictwie – ciężko wskazać jaka estetyka grupie pasuje najlepiej, potrzeba im raczej czasu na wypracowanie wizji swojej muzyki (coś, co mimo rażących kalek, The Sunlit Earth już ma). Oba zespoły za bardzo lawirują wokół własnych upodobań i muzycznych inspiracji, a w zbyt małym stopniu starają się wypracować coś minimalnie ożywczego, świeżego, by nie powiedzieć oryginalniejszego. „Between The Lines” i „The Esthetics EP” to raczej granie dla zabawy, imprezowa rozrywka, która w 2014 roku według mnie trochę trąci myszką. Na razie poza sezonowym rozkwitem oraz napompowaniem, że dostaliśmy „zespół z hitami”, wiele więcej nie przynosi.

 [Jakub Knera]