Płyty spontanicznie powstałego zespołu Nagrobki – w składzie którego gra Adam Witkowski i Maciek Salamon plus Olo Walicki – nie traktuję inaczej jako żartu na początek roku. Zarówno ze względu na pomysł „pierwszej płyty roku” sprytnie nawiązującej do podsumowań muzycznych, jak i szybkiego „sold outu” materiału, którego w wersji fizycznej było zaledwie 17 sztuk. Nie jest to żart głupi, chociaż otwierając płytę utwór jest katastrofalny, długi, męczący, a dwójka muzyków bezlitośnie fałszuje, bo w końcu nagranie powstało za pierwszym podejściem. Trzeba pamiętać, że Witkowski i Salamon na codzień są także artystami wizualnymi, co wpływa na to, że materiał ten trzeba brać w duży nawias. Nie sądzę, żeby wiele osób inaczej traktowało tę płytę – w końcu jeśli wspomina się o niej w mediach elektronicznych to „geniusz” objawia się w „ironii”, co wszyscy beznamiętnie powtarzają. Problem jest jednak taki, że to nie jest kiczowato-komiczna płyta, bo ma naprawdę dobre momenty – „Na śmierć zapomniałem” (świetny teledysk, nie żartuję!) z repetetywnym riffem, tłem zbudowanym z wokaliz i świetnym tekstem o wiele lepiej zaśpiewanym przez obu muzyków. Nie gorszy jest też „Ja mu dewastuję grób”, zwłaszcza w jego drugiej części, kiedy punk-rockowa piosenka przeplata się z delikatnym szarpaniem struny gitarowej. Zamykające „Nekropolo” wraca jednak skutecznie do kategorii ironi, w brudnej, garażowej estetyce. Nagrobki brzmią przeraźliwie, kiczowato, ironicznie, a jednocześnie ciekawie. Szkoda, że przez tę mnogość odwołań i łątkę „muzycznego żartu” są traktowane raczej jako projekt artystyczny, aniżeli całkiem ciekawe wydawnictwo – na co wiele jego fragmentów zdecydowanie wskazuje.

[Jakub Knera]