Jacek Świąder

Wystawianie na ocenę swojej muzyki, swojej pracy to odwaga. Zdarzają się artyści niepewni siebie, z którymi trudno bądź nie warto polemizować. Negatywna recenzja jest swego rodzaju zaproszeniem do dyskusji. Jeśli ktoś dyskutuje, należy się z tego cieszyć – i tylko dbać o poziom tej dyskusji. Nie należy tego traktować jak odwrócenia sytuacji: autor dzieła krytykuje recenzenta, lecz jak wymianę zdań – przedostatni głos w dyskusji „Jak trafić do krytyków?” należy do Jacka Świądra z Gazety Wyborczej.

Przeczytaj pozostałe głosy:

Jakub Knera: Jak młody zespół – zakładając, że nagrał ciekawą płytę – może do Ciebie dotrzeć i zainteresować swoją muzyką? Co powinien zrobić w tym kierunku? Czego młode zespoły nie robią?

Jacek Świąder: Najłatwiej jest znaleźć mój adres mejlowy i na niego napisać. Bywa, że to kończy się recenzją, przyjściem na koncert. Czego zespoły nie robią? Czasem nie sprawdzają, do jakiego periodyku piszę o płytach.

Jakie znaczenie ma tzw. rozpoznawalność – przez muzyka zespołu który przysłał Ci płytę, który jednocześnie gra już w innym, znanym Ci składzie; przez label, który ma rozpoznawalną markę albo przez opinię osoby/dziennikarza, z którym/którą się liczysz?

Nie mam presji na to, żeby dostarczać światu nazwy zespołów, o których nikt wcześniej nie słyszał. Staram się jednak, żeby polecenia z internetu czy prasy nie były moim jedynym źródłem. Zdarza się, że płytę dostarcza mi człowiek niezwiązany z muzyką (to dla mnie cenne) albo taki, którego nie widziałem na oczy parę lat. Wysyłają wytwórnie, zespoły. Najgorzej, gdy dzwoni do mnie czyjś management i marudzi o płycie, której jeszcze mi nie wysłał. Ale też czasem osoba, która zna mnie i której opinie mają dla mnie znaczenie, mówi mi: „to coś dla ciebie”, i daje mi jakąś płytę albo linka. Wtedy tej płyty słucham, żeby sprawdzić, co też ta osoba ma na myśli.

Są płyty, o które sam się dopominam – wiem, że wyjdą niedługo i że mogą być dobre.

Czy ma dla Ciebie znaczenie nośnik na którym dostajesz płytę do odsłuchania (link do muzyki w formie cyfrowej, streaming, winyl, cd lub kaseta)? Jaki preferujesz? Czy ma znaczenie gdy artysta przy okazji jakiegoś koncertu/festiwalu wręczy Ci płytę osobiście?

Nośnik ma znaczenie. Linki się gubią albo dezaktualizują. Nie ściągam płyt z linku do telefonu, za to czytam w telefonie wiadomości – czyli informacja jest „przeczytana”, a link nie. Ściągam linki w domu albo w pracy, zgrywam je na pen-drive, a pliki i tak się gubią. Zdarza się, że płyty CD też się gubią, ale – jak to powiedzieć – lepiej je widać. Staram się także zgrywać je na domowy komputer, żeby mieć backup. Jak chodzi o samo odsłuchiwanie, to nośniki fizyczne stawiam dużo wyżej niż linki i streamy. Artyści rzadko mi je wręczają, więc ma to dla mnie znaczenie. Gdybym otrzymywał na każdym koncercie po dziesięć płyt, pewnie byłbym nieszczęśliwy, gdyż nie dawałbym rady upychać ich po kieszeniach. Spotkanie z artystą? Ważne – mogę zapytać o muzykę, upewnić się, co o niej myśli, a może bardzo nie chce czegokolwiek narzucać, nie chce, żeby o jego muzyce rozmyślać?

Czy opinie recenzentów/krytyków mają znaczenie? (zwłaszcza w dobie blogerów i mnożących się bytów poświęconych muzyce) Jakie i dla kogo – promotorów, organizatorów festiwali, właścicieli klubów, słuchaczy? Co zespół może zyskać na pozytywnej, a co na negatywnej recenzji?

Jako słuchacz mam ulubionych autorów i wierzę, że ich opinie mają znaczenie dla większej liczby słuchaczy, nie tylko dla mnie. Dla promotorów i organizatorów większe znaczenie niż opinie recenzentów ma chyba idące za nimi (albo obok nich) zainteresowanie słuchaczy. Promotorzy i organizatorzy muszą umieć dobrze liczyć, recenzenci – jeszcze niekoniecznie.

W ujęciu historycznym negatywne recenzje, zwłaszcza na Zachodzie, ukatrupiły paru bogu ducha winnych artystów. W Polsce też – chodziło tu, o ile pamiętam, chyba o negatywne nastawienie tzw. blogosfery. Delikatni artyści odpadali.

Co do negatywnych i pozytywnych recenzji, zespół może zyskać tzw. rozgłos, czyli wprost mówiąc, wkleić sobie link do recenzji na fejsie i patrzeć na reakcję wielbicieli. Pozytywną pochwalą, negatywną wyśmieją. Negatywna ma większy potencjał, jeśli chodzi o dyskusje, ale wszystko zależy od ludzi. Wydaje mi się, że każdy, nawet najbardziej awangardowy zespół ma wielbicieli w niego zapatrzonych, takich, którzy nie czują potrzeby dyskutowania o wartości nowych dokonań. Lepiej mają moim zdaniem te zespoły, których otaczają wymagający fani, umiejący skrytykować ulubieńców i to uargumentować. Chyba piszę banały.

Tak, chyba większe znaczenie od tego, czy recenzje są pozytywne, czy negatywne, ma nastawienie wielbicieli i ich gotowość na progres zespołu, na zmiany kierunku. Np. ostatnia płyta Afro Kolektywu zbierała dobre recenzje, ale znalazła się ogromna grupa osób podających się za fanów, która z uśmiechem napieprzała w zespół ile wlezie. Tacy frustraci bez poczucia humoru.

Po co recenzować kiepskie wydawnictwa? Czy negatywne recenzje są potrzebne?

Są potrzebne, bo dobrze się je czyta. Sam piszę już mało negatywnych recenzji lub wcale, bo szkoda mi na nie czasu. Jednak wolno i trzeba je pisać. Z jednej strony piszący musi zjechać czyjąś ciężką pracę. Z drugiej – mierne efekty tej ciężkiej pracy ktoś chce sprzedawać za pieniądze. Da się obronić pisanie negatywnych recenzji.

Sztuka negatywnego recenzowania jest jednak trudna. Wymaga doskonałego argumentowania, pomijania elementów nieistotnych i niepopadania w emocje.

Czy bycie krytykiem/dziennikarzem muzycznym to ciężka praca?

To nieduży wycinek mojej działalności. Na tle całej reszty wydaje się pracą lekką i przyjemną, ale pewnie więcej mogą o tym powiedzieć ci, dla których pisanie czy mówienie o muzyce jest głównym zajęciem. Jest mnóstwo nieprzyjemnych zawodów i mogąc w jakiś sposób otrzeć się o pisanie o muzyce, uważam się za szczęściarza.

Co robisz w sytuacji, gdy artyści zarzucają Ci, że „nie rozumiesz” ich płyty i całkowicie mylisz się w recenzji? Polemizujesz? Czy zespoły potrafią przyjąć krytykę?

Wystawianie na ocenę swojej muzyki, swojej pracy to odwaga. Zdarzają się artyści niepewni siebie, alergicznie reagujący na cień krytyki, z którymi trudno bądź nie warto polemizować. Sądzę jednak, że ogromna większość umie przyjąć krytykę z humorem i dystansem, czasem nawet zawstydzając w ten sposób recenzentów.

Negatywna recenzja jest swego rodzaju zaproszeniem do dyskusji. Jeśli ktoś dyskutuje, należy się z tego cieszyć – i tylko dbać o poziom tej dyskusji. Nie należy tego traktować jak odwrócenia sytuacji: autor dzieła krytykuje recenzenta, lecz jak wymianę zdań.

Czy polska krytyka muzyczna jest ostrożna przy ocenianiu płyt? Czy dziennikarze mają obawy przed wyrażaniem konkretnych, nawet negatywnych opinii czy jest dokładnie na odwrót? Jaka jest zagraniczna krytyka muzyczna?

To pytanie do badaczy, socjologów. Ja nie jestem badaczem. Rzadko spotykam krytyczne recenzje na poziomie. Częściej żałosne wyrzuty frustracji, których polska scena jest pełna – sfrustrowani muzycy, organizatorzy, słuchacze, dziennikarze także, narzekają na siebie nawzajem. Tych krytycznych opinii rzeczywiście jest mało, dobrze uzasadnionych – minimum. Sam nie mam obaw przed wyrażaniem negatywnych opinii, ale wolę polecać, niż zniechęcać. Odruchowa odpowiedź: tak, krytyka jest u nas ostrożna.

Jak jest za granicą? W moim zasięgu językowym są przede wszystkim teksty brytyjskie czy amerykańskie. Sądzę, że każdy portal czy gazeta stara się odróżnić od reszty, zyskać jakiś specyficzny, własny sznyt. Co do mnie, nie przywiązuję dużej wagi do ich ocen. Traktuję zagraniczne portale raczej jako katalog tytułów wartych sprawdzenia („oni z jakichś powodów je sprawdzili, więc może i mnie jakoś zainspirują”) niż alfę i omegę krytyki. Więcej zainteresowania budzi u mnie płyta, która dostała ocenę typu cztery plus w trzech portalach, niż taka, która ma szóstkę w jednym (skala szkolna).

Czy jest coś czego brakuje ci w muzycznej publicystyce (zarówno polskiej jak i zagranicznej)?

Brakuje mi czasu i miejsca. Boże mój, jakie piękne, przekrojowe i mądre teksty pisałbym, gdybym tylko miał czas porządnie się nimi zająć, gdybym mógł wstać rano i myśleć tylko o tym, żeby stworzyć dobrze przemyślany, udokumentowany i dobrze napisany tekst. I gdyby jeszcze w „Wyborczej”, gdzie pracuję, udostępniono mi raz na jakiś czas dwie kolumny. Albo lepiej cztery. Sześć też byłoby w porządku.

Do rzeczy. Z powyższego miało wynikać, że muzyczna publicystyka jest często oderwana od potrzeb czytelników bądź słuchaczy. Brakuje mi w niej (w tej polskiej) pisania o zjawiskach popularnych, masowych, powszechnych. Mam często wrażenie, że pisarze muzyczni wkręcają się łatwo w pisanie o niszach, za to trudno znaleźć porządne teksty o tych, którzy sprzedali dużo płyt albo książek. Prosty patent: pisząc o artyście znanym niemal każdemu, przemycasz informacje o jego dalekim tle, nieznanym czy zapomnianym. Przeskakujesz epoki, granice polityczne, gatunki. Porządkowanie przez pisanie. Świeża myśl.

Brakuje mi tekstów zarówno o bohaterach ostatnich lat, jak i o zapomnianych mistrzach z lat 70. czy 80., którzy może i odstawiają popelinę od ćwierć wieku, ale coś tam kiedyś zdziałali. Zresztą widowiskowy upadek jest o wiele ciekawszy niż utrzymywania się przez lata na szczycie. Chyba tęsknię za wielkimi bohaterami i tekstami o nich.

Chcę tekstów solidnie ukontekstowionych, a jednocześnie przystępnych. Czegoś sprawiającego, żeby odbiorca tekstu pomyślał: „Sprawdźmy to, ciekawe, jak to brzmi”. Przedstaw swojej matce Crab Invasion. Przedstaw nastolatkom grupę Romuald i Roman albo Śliwki. Zrób to tak, żeby przy okazji poznali historię muzyki polskiej i światowej, nie wiedząc wcześniej o niej nic. Napisz takim językiem, żeby nie odpadli.

——————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Co powinny wiedzieć zespoły, które chcą dotrzeć do reprezentantów mediów i jakie błędy zazwyczaj popełniają? Czy praca recenzenta jest łatwa? Czy w ogóle są nam potrzebni recenzenci muzyczni? Te trochę podchwytliwe pytania mają zachęcić do dalszej wymiany zdań. Nowe idzie od morza uruchamia kolejną dyskusję, której celem jest próba ujęcia polskiej krytyki muzycznej czy – jak wolą sami przepytywani – dziennikarstwa lub osób piszących o kulturze. W sobotę, jako ostatnia wypowie się Małgorzata Halber, autorka programu Na Ripicie.