Piotr Lewandowski

Przekleństwo współczesnego wypowiadania się o muzyce to nie subiektywność opinii, tylko oparty o wrażenia subiektywizm połączony z lichą lub żadną nieznajomością kontekstu. W Polsce pisze się za mało negatywnych recenzji, zwłaszcza negatywnych recenzji płyt polskich wykonawców. Jest odruch poklepywania dalszych lub bliższych znajomych, racjonalizacji złych wyborów, podciągania sądów nieśmiertelną figurą „jak na Polskę to dobre” lub „ta płyta mogła powstać na zachodzie / w Stanach / za granicą” – jako czwarty wypowiada się Piotr Lewandowski z Popupmusic.pl

Przeczytaj pozostałe głosy:

Jakub Knera: Jak młody zespół – zakładając, że nagrał ciekawą płytę – może do Ciebie dotrzeć i zainteresować swoją muzyką? Co powinien zrobić w tym kierunku? Czego młode zespoły nie robią?

Piotr Lewandowski: Najlepszych rad ogólnych chyba udzieliłby ktoś, kto do recenzentów skutecznie „dociera”. Jeśli zespół nie jest „znany”, to dobrze jak da znać, że wie do kogo pisze. Mejli z rozdzielnika każdy i tak dostaje tysiące, a większość nie czyta. Nie zaszkodzi od razu przesłać materiał z opisem, czy też informacją, która jest rzeczowa, tzn. daje ogólne pojęcie o estetyce, wskazuje, że zespół wie na czym mu zależy (jeśli wie, bo jak nie wie to i tak nic z tego nie będzie) i czego poszukuje w muzyce, nie jest przeładowany name-checkingiem („polska odpowiedź na X” naprawdę nic nie wnosi) i PR-owym bełkotem („najbardziej oczekiwany debiut”, itp.). Chęć przesłania fizycznego nośnika (CD, CD-R) też pomaga, bo na taką płytę łatwiej zwrócić uwagę niż na kolejny .zip w folderze „Polskie nowe” – przynamniej mi jest łatwiej. Generalnie trudno to jednak uogólnić – czasem po prostu coś przykuwa uwagę – nazwa, pojedyncze zdanie, jakaś dygresja, okładka. Wierzę w duży potencjał komunikacji cyfrowej w tym względzie, ale do niej także trzeba się przyłożyć i być szczerym, a nie podchodzić jak do kolejnej rzeczy, która niby jest za darmo. Od razu można wyczuć, czy ktoś wie do kogo i po co pisze, wtedy się zwraca uwagę. Tak jest oczywiście pod warunkiem, że młody zespół chce do mnie trafić i zainteresować swoją muzyką. I ostatecznie najlepszy może sposób, to zagrać dobry koncert w takim miejscu, w którym mogę go zobaczyć (wbrew pozorom jest ich sporo), uważam, że nie ma lepszej wizytówki dla wykonawcy niż to, co prezentuje na scenie (niezależnie od estetyki). Ostatnie subpytanie odwrócę – czego zespoły nie powinny robić? Wklejać linku do swojego teledysku na wszystkich profilach FB, które im przyjdą na myśl. Wysyłać zdjęć ważących 10 mb.

Czy ma dla Ciebie znaczenie nośnik na którym dostajesz płytę do odsłuchania (link do muzyki w formie cyfrowej, streaming, winyl, cd lub kaseta)? Jaki preferujesz? Czy ma znaczenie gdy artysta przy okazji jakiegoś koncertu/festiwalu wręczy Ci płytę osobiście?

Link jest dobry, jeśli jego adresat mniej więcej wie, od kogo go dostaje. Jeśli przychodzi od osoby / zespołu, którego się nie zna, to często ginie w mrowiu wiadomości i/lub otchłaniach dysku. Preferuję nośniki fizyczne, bo o nich się tak łatwo nie zapomina jak o cyfrowych. Darmowych winyli od dłuższego czasu nie przyjmuję / nie oczekuję, bo nie chcę narażać ludzi na koszty, które często ponoszą kosztem własnej konsumpcji. CD lub CD-R jest ok. Zrywane i wciągane przez magnetofony kasety to trauma mojej nastoletniości i nie zamierzam jej powtarzać, czekam aż ten revival minie. Co do osobistego przekazywania materiału – jeśli na koncercie / festiwalu dany twórca zagrał źle, to nie ma znaczenia, czy dorzuci do tego płytę, jeśli zagrał dobrze, to jest niezerowe prawdopodobieństwo, że sam tę osobę / zespół zapytam o nagrany materiał. Ale kontakt osobisty przy okazji koncertów to pomysł dobry. Każdy kontakt osobisty to pomysł dobry.

Czy opinie recenzentów/krytyków mają znaczenie? (zwłaszcza w dobie blogerów i mnożących się bytów poświęconych muzyce) Jakie i dla kogo – promotorów, organizatorów festiwali, właścicieli klubów, słuchaczy? Co zespół może zyskać na pozytywnej, a co na negatywnej recenzji?

W takim sensie, że recenzje przełożą się na sprzedaż, na liczbę ludzi na koncertach i stawki za nie, na zaproszenia na festiwale, radia, telewizji itp. itd.? Moim zdaniem w takim sensie obecnie mają umiarkowane znaczenie – może jako masa tak, fakt, że „wszyscy o tym piszą” ma znaczenie. Płyty zbierające bardzo dobre recenzje też często sprzedają się słabo. UL/KR sprzedało się chyba w miarę dobrze, ale miało hity. Oczywiście recenzja może po prostu dawać twórcom jakąś nową informację o tym, co robią, jeśli oczywiście twórcy są zainteresowani przyjmowaniem takich informacji i zdarzy się, że ktoś się wystarczająco dogłębnie wypowie. To bywa ciekawe.

Wiele osób zarzuca krytykom brak obiektywizmu, ale czy recenzowanie czegokolwiek nie ma być z góry subiektywne?

Ta dyskusja trwa dekady, o ile już nie stulecia. Przekleństwo współczesnego wypowiadania się o muzyce to nie subiektywność opinii, tylko oparty o wrażenia subiektywizm połączony z lichą lub żadną nieznajomością kontekstu. Z jednej strony zdarzają się (także w Polsce) świetni autorzy, którzy wiedzą o czym piszą i po co. Z drugiej strony zdarzają się (masowo) ludzie, dla których jedynym uzasadnieniem tego, że coś jest ich zdaniem „dobre”, jest fakt, że „doznali”. Ale z faktu „doznania” nic jeszcze nie wynika, dopóki nie jest wiadomo jakich wartości piszący poszukuje w muzyce i jakimi kryteriami się kieruje. Bez tego nie ma żadnego dialogu, jest wymienianie się opiniami jak o jedzeniu – jeden lub ogórki, drugi pomidory, nic z tego nie wynika. Problemem jest subiektywizm, a nie subiektywność.

Po co recenzować kiepskie wydawnictwa? Czy negatywne recenzje są potrzebne?

Są potrzebne, żeby nazywać rzeczy po imieniu, żeby ludziom nie uderzała nadmiernie woda sodowa do głowy, żeby recenzje pozytywne miały sens. W Polsce pisze się za mało negatywnych recenzji, zwłaszcza negatywnych recenzji płyt polskich wykonawców. Jest odruch poklepywania dalszych lub bliższych znajomych, racjonalizacji złych wyborów, podciągania sądów nieśmiertelną figurą „jak na Polskę to dobre” lub „ta płyta mogła powstać na zachodzie / w Stanach / za granicą”. Staram się z tym walczyć i u siebie, i w redakcji PopUp, mam nadzieję, że chociaż z częściowym sukcesem.

Ile płyt miesięcznie jesteś w stanie przesłuchać? Sumując te, które dostajesz z różnych źródeł, te które czujesz się w obowiązku zrecenzować/przedstawić (są takie?) oraz te na które potencjalnie możesz trafić (przypadkowo)?

Pewnie kilkanaście, może trochę więcej. Recenzuję rocznie ponad 100, więc pewnie przesłuchać i przemilczeć udaje mi się co najmniej drugie tyle. Ale nie sądzę, żeby przesłuchiwanie 1000 rocznie zmieniło moje życie, raczej wolałbym z tych 200-250 umieć z góry wyłowić te 50 istotnych i nie mieć żalu, że nie ruszyłem pozostałych.

Czy znajdujesz czas na szukanie muzyki dla przyjemności?

Myślę, że najgorszy jest ten moment, w którym po muzykę się sięga, żeby o niej napisać, a nie żeby jej posłuchać. Oczywiście zdarzają się płyty, po które się sięga celem zrecenzowania, niejako z obowiązku, ale raczej staram się wtedy znaleźć kogoś, kto chciałby taką płytą poznać przede wszystkim dla słuchania i w drugiej kolejności o niej napisać, co się zresztą często udaje. Generalnie słuchanie muzyki powinno być moim zdaniem źródłem przyjemności (czy też innych doznań), a nie obowiązkiem. Tak samo zresztą z jej wykonywaniem. To też oznacza, że nie zawsze się chce słuchać rzeczy nowych, ale rozumiem, że to nie jest przedmiotem dyskusji.

Co robisz w sytuacji, gdy artyści zarzucają Ci, że „nie rozumiesz” ich płyty i całkowicie mylisz się w recenzji? Polemizujesz? Czy zespoły potrafią przyjąć krytykę?

Nie przypominam sobie sytuacji, żeby ktoś mi zarzucał, że „nie rozumiem płyty”, przynajmniej w taki sposób, żeby to do mnie nie dotarło. Oczywiście mogłem jakiś płyt nie zrozumieć, ale nie przypominam sobie tego typu interakcji. Sprawa „Dejnarowicz vs. Księżyk” jest chyba jednak dość odosobnionym i jaskrawym przypadkiem (albo coś przegapiłem).

Na podstawie własnego doświadczenia sądzę, że to nie jest jakieś istotne zjawisko. Ostatnio napisałem mocno krytyczną recenzję płyty ludzi, których znam od lat i okazało się, że znaczna część osób zaangażowanych w powstanie płyty zgodziła się z moją recenzją. Co do zasady bronię swoich opinii, bo jak coś piszę, to staram się mieć argumenty. Jeśli zespół nie potrafi przyjąć krytyki, to też jest to o nim ciekawa informacja. Jeśli recenzent nie potrafi się obronić – także.

Czy jest coś czego brakuje Ci w muzycznej publicystyce (zarówno polskiej jak i zagranicznej)?

Wcześniej było głównie o recenzjach, zostańmy przy tym wątku – Marek Sawicki miał jakiś czas temu na tableau.jogger.pl dobry zestaw wskazówek, jak pisać recenzje. Można nie zgadzać się z jego opiniami o muzyce, można słuchać innej muzyki, ale jego poradnik był bardzo sensowny, korzystając z okazji polecam.

——————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Co powinny wiedzieć zespoły, które chcą dotrzeć do reprezentantów mediów i jakie błędy zazwyczaj popełniają? Czy praca recenzenta jest łatwa? Czy w ogóle są nam potrzebni recenzenci muzyczni? Te trochę podchwytliwe pytania mają zachęcić do dalszej wymiany zdań. Nowe idzie od morza uruchamia kolejną dyskusję, której celem jest próba ujęcia polskiej krytyki muzycznej czy – jak wolą sami przepytywani – dziennikarstwa lub osób piszących o kulturze. W piątek głos zabierze Jacek Świąder z Gazety Wyborczej.