Na Splicie dwóch hardcorowych kapel – pochodzącego z Pennsylwanii Full of Hell i gdyńskiego Calm the Fire – jest zaledwie 6 utworów. Cztery pierwsze (łącznie trwające nieco ponad 3 minuty) należą do Amerykanów, a dwa kolejne, trochę dłuższe, do gdynian. Full of Hell grają tak intensywnie i zwarcie, że ich dawka muzyki zdecydowanie wystarcza. Takie połączenie grindcore, hardcore, sludge i atakującego noise robi ogromne wrażenie, także dzięki jazgotliwym wokalizom, mieszającym się z muzyką. Utwory, które trwają 30 albo 50 sekund są wyraziste, zwięzłe, a nade wszystko niezwykle treściwe i świetnie pokazują, jak wiele można umieścić w tak krótkim czasie.

Calm the Fire podążają trochę inną drogą – wydawnictwo to płyta winylowa, więc im przypadła cała druga strona, na której zajęli aż 6 minut (czyli dwa razy tyle co Full of Hell z trzykrotnie mniejszą liczbą kompozycji). Ale nawet w ich wypadku muzyka brzmi świetnie i broni się – utwory nie są tak intensywne jak te Amerykanów, a ponadto przy umiejętnej zmianie rytmiki Calm the Fire dobrze odnajdują się przy prowadzeniu narracji i frapująco rozwijającej się treści utworów. Tak dzieje się zwłaszcza w „Paralyzed”, bo „We’ll be fine” to o wiele krótsza rzecz – proste i dosadne uderzenie, obłędna walka gitar i muzyka nie pozostawiająca ani tchu wytchnienia.

[Jakub Knera]