Głos w „Preludium” – przedstawiający się jako ojciec Johny’ego Pope’a, autora płyty – zapowiada płytę „Lombard Czasu”, porównując ją do muzyki doby lat 60. i wskazuje między nimi podobieństwa. Słychać podobne odczucia co do muzyki tamtej i obecnej epoki, która bardzo często odpowiednią formę znajduje w muzyce hip hopowej, gdzie głównym narzędziem jest słowo, konstruujące dosadny i bezpośredni przekaz. Johny Pope & Shorty podążają tą właśnie drogą. Nie klną, nie atakują dźwiękiem ani słowem, a raczej subtelnie i stopniowo budują swoją własną opowieść, osadzoną w dzisiejszych problemach, wątpliwościach i tkance miejskiej, a dokładniej gdańskiej („starzeję się zamiast dorastać/trójkąt bermudzki zawarty w trzech miastach”). Ciekawe, trochę psychodeliczne podkłady zarówno w warstwie rytmicznej jak i melodyjnej łączą się z lirycznym słowotokiem, budowanym w sposób całkiem ciekawy, momentami bliski dokonaniom Paktofoniki czy Gramatika. Jednocześnie duet nie drąży łatwego szlaku w kierunku narzekania i użalania się nad sobą, ale w sposób prosty a jednocześnie celny opisuje rzeczywistość taką, jaka jest i taką z jaką należy się zmierzyć. „Lombard czasu” dzięki temu wiele zyskuje – jest mroczną opowieścią miejską, zabarwioną melodeklamacjami, często trip hopową strukturą i płynną narracją, podlaną trochę onirycznym klimatem.